baner

Recenzja

Incal (Przed Incalem) #1: Pożegnanie z ojcem

Yaqza, Yaqza, Yoghurt recenzuje Incal (Przed Incalem) #1: Pożegnanie z ojcem
Patrzcie państwo, „Incal” zawitał do Polski...Ileż to osób na niego czekało...Ja, przyznam szczerze, też się do tej grupy zaliczam. Dużo słyszałem o tym- jak to niektórzy mawiają- arcydziele, i z niecierpliwością wyczekiwałem polskiej premiery. Ale żebym nie miał za dobrze, jako pierwsze Egmont zdecydował się wydać albumy z cyklu noszącego tytuł „Przed Incalem”. Tak, żebyśmy poznali całą historię w porządku chronologicznym (później zapoznamy się z właściwym „Incalem” i serią „Po Incalu”). Inicjatywa logiczna i godna pochwały. Skoro tak, spróbuję wam, drodzy czytelnicy, przybliżyć świat i fabułę tego komiksu. Jak się nie ma, co się lubi...
Był taki czas, że w mym domu, na honorowym miejscu gościła Amiga. Zgadza się, taki komputer. Pewnie zastanawiacie się, co to ma niby wspólnego z omawianym komiksem, prawda? Otóż pozwólcie mi skończyć. Kiedyś wpadł mi w łapy fanzin (dodawany bodajże do magazynu „Amiga Computer Sudio”, czy cuś) noszący dumną nazwę, o ile mnie pamięć przeżarta masłem orzechowym nie myli, „Necronomicon”. W zinie tym ogłoszono konkurs na najobrzydliwsze opowiadanie, zaś w numerze który akurat wylądował mi w rączkach opublikowano zwycięski „utwór”. I, przyznać muszę, w pełni on sobie na laury zasłużył- ponieważ wpadłem na pomysł czytania go przy obiedzie mało brakowało, bym ten obiad zwrócił w nieco zmienionej formie. A dlaczego o tym mówię? Bo „Incal” jakoś dziwnie mi się z tym opowiadaniem kojarzy.
Nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że osadzenie akcji w totalnie zdegenerowanym świecie przyszłości nie jest posunięciem nowatorskim. Oczywiście, jak zwykle, mamy podział na bogaczy zamieszkujących swe nieosiągalne dla zwykłych ludzi dzielnice; biedotę (zabawne, ale nie zauważyłem klasy średniej), która oczywiście przeważa; i pariasów- wszelkie mutanty stanowiące pokręcone wersje znanych nam zwierzątek domowych- klasa ta zamieszkuje specjalnie wydzielona dzielnicę, swoiste getto oddzielone od reszty społeczeństwa grubym murem, zaś jego mieszkańcy ograniczeni są w swych prawach. Świat jest totalnie zdegenerowany, wszystkim rządzi prezydent przyjmujący dzięki klonowaniu coraz to nowe ciała- tylko i wyłącznie dla rozrywki i zabicia nudy, zauważmy; jego siły porządkowe stanowią korpusy świetnie wyszkolonych...garbusów (sic!) nie mających żadnego szacunku dla życia- cudzego, oczywiście; arystokraci zaś chętnie wybierają się na wycieczki do nieznanego im zupełnie, a zapewniającego dobrą zabawę i dreszczyk emocji świata położonego niżej. Wiedzą, że na widok pieniędzy mieszkańcy tych poziomów gotowi są zrobić wszystko. Brud, nędza, narkotyki, bezsensowna przemoc, życie z dnia na dzień po to tylko, by kogoś zabić, ograbić, znieważyć. Oto rozrywki biedoty. Ich świat to jeden wielki śmietnik, gdzie ludzkie życie nie ma wartości- doszło nawet do tego, że jedną z budowli ochrzczono Aleją Samobójców- nie muszę chyba dodawać, czemu? Pozwolę sobie tylko zauważyć, że znajduje się tam maszyna informująca o porach największej częstotliwości samobójstw- ciekawy zabieg, nieprawdaż?. W zasadzie podobnie jest wszędzie: nawet w przypadku największej tragedii stacja transmitująca wydarzenie ma prawo ingerowania (np. podsycania ognia w przypadku pożaru) w celu podwyższenia oglądalności i zapewnienia widzom godziwej rozrywki. Czy teraz wystarczająco orientujecie się w sytuacji? Ok., przejdźmy więc do konkretów.
W taki oto świecie żyje John Difool. Jego ojciec w czasie krótkich przerw w odsiadywaniu coraz to nowych kar w zakładach penitencjarnych notorycznie powraca do swego zawodu- złodzieja- recydywisty, w czym wydatnie pomagają mu notorycznie psujące się wynalazki jego własnej, chałupniczej roboty. Matka Johna to prostytutka, obecnie na usługach mutanta zapewniającego jej stały dostęp do narkotyków. A sam John większość czasu spędza szwendając się z kumplami-degeneratami próbując wyłudzić od arystokratów przyjeżdżających na wycieczki trochę gotówki. I wszystko toczy się swoim normalnym rytmem, do czasu, gdy jego matka ginie na jego oczach rzucając się z krawędzi wspomnianej już Alei Samobójców do zbiornika wypełnionego kwasem, ojciec zaś niedługo po wyjściu z więzienia zostaje ponownie złapany na próbie kradzieży. Załamany chłopak postanawia skończyć ze sobą i podążyć w ślad za matką. Z opresji ratuje go mutant- kochanek matki Johna, który wprowadza go w zupełnie nowy świat....
Bo, proszę państwa, mutanci to całkiem porządni goście. Zależy im, żeby na świecie zapanował pokój i miłość, i dlatego właśnie hodują w sercach ochotników rośliny, które mają pomóc w realizacji celu. Oczywiście, środek jest nielegalny, i gdy jeden z mutantów zostaje oskarżony o próbę zamachu na prezydenta nadarza się stosowna okazja, by wyeliminować problem tej kłopotliwej grupy społeczne. Garbusy zostają wpuszczone do ich enklawy z pełną swoboda działania i, zgodnie z oczekiwaniami, dokonują masakry. Oczywiście to dopiero początek przygód naszego bohatera...
Ujmę to tak- w tym komiksie nie podoba mi się nic. Jest dla mnie największym rozczarowaniem sezonu- chociaż przyznam, że już po przeczytaniu trzeciego tomu „Kasty Metabaronów” nabrałem złych przeczuć co do twórczości Jodorowskiego. Stworzony przez niego świat jest tak groteskowy, że aż komiczny. Bezsensowna przemoc epatuje z każdego kadru na myśl przywodząc „Ranxeroxa”- tam jednak jej ukazanie służyło ściśle określonemu celowi- potępieniu jej. A w tym przypadku? Odnoszę wrażenie, że autor dobrze się bawił ukazując wewnętrzne, pozbawione logiki rozgrywki między poszczególnymi kastami prowadzące do kolejnej fali przemocy. Najdziwniejsze jest to, że mimo wyeksponowanej niesprawiedliwości i straszliwych nadużyć nie budzi to społeczeństwo współczucia! Wiecie, co mi przyszło na myśl? Że skoro pozwalają sobą tak pomiatać, to nie zasłużyli sobie na nic innego! Zresztą trudno litować się nad mutantem wyglądającym, jak jelonek Bambi (powtórne sic!).
Niestety, niczym mi ten komiks nie zaimponował. Niektóre wątki nie dość, że są straszliwie sztuczne, to na dodatek rozwinięto je w tak beznadziejny sposób, że płakać się chce. Brak komiksowi głębi, jakiegokolwiek kolorytu postaci- wiadomo tylko jedno- John i mutanci są dobrzy, reszta jest zła. Żadnych rozważań nad moralnością czy celowością jakiegoś czynu, działania- tu mamy do czynienia z totalnie zdegenerowanym i absolutnie różnym od naszego światem. Przykro mi to mówić, ale scenarzysta przejechał się po najniższych instynktach ludzkich, wydobywając na światło dzienne to, co najgorsze, ale co budzi moje zdziwienie, nie nadał temu głębszego sensu.
Klimatycznie pasują do tego rysunki Janjetova, beztroskie, wesołe, emanujące pozytywną atmosferą i klimatem bez stresowej rzezi. Proste dość, wzorowane na dziełach samego Moebiusa, nie zaskakują jednak i- u mnie przynajmniej- budzą momentami wręcz odrazę i zniesmaczenie. Kolory , przyznać muszę, tez mają się nijak do klimatu opowieści i w interesujący sposób kontrastują z totalną rzezią, jaką obserwujemy na kartach komiksu. A kiedy połączymy wszystko w jedną całość otrzymamy komiks niebezpiecznie kojarzący się z... „Lobo”.
Straszliwie się zawiodłem na tym komiksie. Spodziewałem się dzieła głębokiego, zmuszającego czytelnika do zastanowienia się nad pewnymi, nieobcymi nawet nam sprawami, na dodatek okraszonego szczególnym klimatem i ciekawą otoczką s-f. Że o interesujących rysunkach nie wspomnę. A tutaj, moi drodzy, rozczarowanie. Nic mi się tutaj nie podoba. Tylko przez chwile poczułem dreszcz emocji, gdy na scenę wkroczył dumnie Metabaron. Ale to tylko moment, a moment to za mało na cały komiks. Porażka, niestety.


Yoghurt: Wiecie jak to jest na pewno, gdy przeżyjecie wielkie rozczarowanie. Z pewnością każdy wymarzył sobie w dzieciństwie zabawkę- ot, dajmy na to super hiper mega ful wypas resoraka. To co prześlicznie reklamowali w TV, to co świetnie wyglądało w plastikowym opakowaniu niestety po rozpakowaniu nie okazywało się tym, co chcieliśmy. Resorak okazywał się bublem, który psuł się po miesiącu.
Inny przykład- najprostszy. Zamawialiśmy w wykwintnej restauracji znanej w całym kraju potrawę zwaną szumnie „Kotletem Szefa Kuchni, o wspaniałym bukiecie smaków i zapachów” a dostaliśmy twardego jak podeszwa buta (i podobnie smakującego) schaboszczaka.
No i to samo mogę powiedzieć o szumnie zapowiadanym Incalu. Jodorowsky mi się ostatnio przejadł, gdzie nie spojrzę, to albo Metabaroni, albo Technokapłani albo Megalexy, a teraz dochodzi jeszcze Incal. I wśród tej całej gromadki ten ostatni jest prawdziwą przysłowiową „czarną owcą”. Nie żebym był rasistą (teoretycznie, zgodnie z poprawnością polityczną powinno być „afroamerykańską owcą”), po prostu Incal z całej plejady komiksów sygnowanych nazwiskiem Jodorowsky prezentuje się słabo. Ba, on się prezentuje BARDZO słabo.
Najpierw ponarzekam na oprawę graficzną. Po pierwsze- rysunki są niechlujne, twarze postaci sprawiają rysownikowi spory kłopot. A te cukierkowe kolorki niczym z „Małych Kucyków” (swoją drogą zaje...świetna bajka) pasują do z założenia mrocznego klimatu komiksu jak pięść dresiarza (dwa na dwa metry chłopa) do mojego nosa.
Teraz scenariusz- znośny by był, gdyby nie kilka faktów:
-Jest wtórny do bólu (Jodorowsky powiela własne schematy...)
-jest miejscami bzdurny (patent z kwiatkami rosnącymi w sercach...)
-Po przeczytaniu dowolnego komiksu pana J. odnoszę wrażenie, że ma jakieś zboczenie na punkcie krwawych jatek, które pojawiają sie na kartach jego komiksów tak co dwie strony mniej więcej...
-Czy wspomniałem, że scenariusz to jedna wielka kalka i siódma woda po kisielu? Tak? No to wspomnę raz jeszcze.

Jedyny ciekawy zabieg scenarzysty to tzw. crossover- mamy na chwilę Metabarona, mamy też wzmiankę o wojnie z...Megalexem. Niestety- wątki te nie zostały rozwinięte, a mogło być naprawdę fajnie....
Ot, takie kró™kie cuś mi wyszło. Ale po prostu nie ma tu o czym pisać- Lejdiz end Dżentylmen, w kategorii „Największy Zawód Roku” nagrodę otrzymuje....[pampararampamparam] INCAL!

Opublikowano:



Incal (Przed Incalem) #1: Pożegnanie z ojcem

Incal (Przed Incalem) #1: Pożegnanie z ojcem

Scenariusz: Alexandro Jodorowsky
Rysunki: Zoran Janjetov
Wydanie: I
Data wydania: Marzec 2003
Seria: Incal (Przed Incalem)
Tytuł oryginału: Avant L'Incal: Adieu le pere
Rok wydania oryginału: 1988,1991
Wydawca oryginału: Les Humanoides Associes
Tłumaczenie: Wojciech Birek
Druk: kolor, kreda
Oprawa: kartonowa
Format: 21 x 29 cm
Stron: 48
Cena: 17,90 zł
Wydawnictwo: Egmont
WASZA OCENA
6.00
Średnia z 1 głosów
TWOJA OCENA
6 /10
Zagłosuj!

Galerie

Incal (Przed Incalem) #1: Pożegnanie z ojcem Incal (Przed Incalem) #1: Pożegnanie z ojcem Incal (Przed Incalem) #1: Pożegnanie z ojcem

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-