baner

Recenzja

Armada #7: Strefa Nadzoru

Yoghurt recenzuje Armada #07: Strefa nadzoru
Uzależnienie od komiksu? Sądziłem, że nałóg ten to bzdura, a leciutkie symptomy utęsknienia za ulubionym tytułem to przecież jeszcze nie uzależnienie, a jak najbardziej zdrowy objaw. Ale kiedy zaczęło mnie telepać, gdy zobaczyłem, że Egmont nie puścił Armady razem z resztą swojego pakietu, zdałem sobie sprawę, że jednak ten nałóg to nie bajka. I tzw. głód dopadł nie tylko mnie, bo kilka znanych mi osób też nie zareagowało najlepiej na opóźnienie najnowszej perełki duetu Morvan-Buchet. Jedni bluzgali (sam, przyznam się, nie szczędziłem paru soczystych epitetów) na czym świat stoi i na drukarnię, i na wydawcę i na co się tylko jeszcze dało. Inni po prostu zaciskali zęby (i pięści) podczas nieznośnego oczekiwania. Reakcje co najmniej takie, jakby Egmont spóźnił się z wydaniem Armady o pół roku, a nie o dwa dni. Wielkie emocje wyzwala w człowieku ten komiks, szczególnie gdy miał być, a go nie ma. I to jeden z elementów, świadczący o jego wielkości. Ups, chciałem rzec: WIELKOŚCI.

A na pozór przecież dzieło te nie ma w sobie nic, co nie byłoby już wykorzystane w innych pozycjach na rynku- wielka kosmiczna federacja setek ras, fajna laska w roli głównej bohaterki, krew, pot i łzy oraz dawka pewnego delikatnego moralizatorstwa w tle. Co więc sprawia, że na każdą kolejną Armadę czeka się niczym na powrót Lassie? Dlaczego komiks wciąga lepiej niż odkurzacz z TV Marketu? DLACZEGO?

Czy „winę” ponoszą doskonałe rysunki Bucheta? Zapewne po części. Trudno się dziwić- są niemal perfekcyjne. Każdy najdrobniejszy szczegół, miłe dla oka smaczki, tła- to wszystko tworzy jedną, niezachwianą żadną skazą całość. Być może widzieliście kreskę bardziej fantazyjną, mniej klasyczną, ale to, co wyczynia rysownik z ołówkiem i kolorami, mimo swej niby prostoty, na długo pozostaje w pamięci.

Może spójny scenariusz Morvana, który potrafi opowiadać jedną drobną historię, by jednocześnie ciągnąć w tle wcześniej zaczętą, wielką intrygę także przyczynia się do uzależnienia coraz to większej grupy czytelników? Co do tego nie mam wątpliwości- konstrukcja każdego epizodu jest tak świetnie pomyślana, że nawet nie znając poprzednich albumów (co grzechem jest straszliwym) czytelnik nie ma problemów ze zrozumieniem, o co chodzi. Mało jest scenarzystów, którzy potrafią prawdziwą epopeję podzielić tak, by zaczynając lekturę od dowolnego jej momentu nie pogubić w żaden sposób faktów. Owszem- „nowym” w świecie Armady umknie kilka nawiązań do poprzednich wydarzeń, ale w żaden sposób nie odbierze to przyjemności z lektury, a wielu na pewno zaintryguje i skłoni do kupna pozostałych części.

A historia w 7 albumie Armady niezgorsza jest od poprzednich- Navis, naprawiwszy swój statek leci odwiedzić w więzieniu swego przyjaciela- generała Rib’Wunda, z którego, jak wiedzą stali czytelnicy, zrobiono kozła ofiarnego w wielkich machinacjach na najwyższych szczeblach Armady. Jednak Navis nie byłaby sobą, gdyby znowu nie wpakowała się w jakieś kłopoty- tym razem zwykłe odwiedziny zmieniają się w walkę o przetrwanie na przejętej przez skazańców stacji więziennej. Znów jest brutalnie, ale nie same krwawe starcia wewnątrz ogarniętej chaosem placówki są tutaj clue programu. Tak jak w pozostałych częściach, osią całego scenariusza są bohaterowie, i to często wysuwający się na pierwszy plan przed Navis i ich własne problemy. Jeśli w W trybach rewolucji mieliśmy powtórkę z totalitaryzmu i walki garstki o swe prawa, a w Grze Pozorów zgrabnie poruszono kwestię wojny, jako zimnej kalkulacji i sensu istnienia niektórych istot, tak w Strefie Nadzoru jako wątek równoległy z wyrwaniem się z więzienia występuje tu konflikt dwóch osobowości, który prowadzi powoli do destrukcji. Nie chcę zdradzać więcej, niemniej tajemnicą nie jest, że po raz kolejny Morvan udowodnił, iż nie potrafi napisać historii, która by odbiorcy nie poraziła swą złożonością, mimo iż chwilę wcześniej wydawała się „kolejną zwykłą opowiastką jakich wiele”.

Wyjątkową pozycją Armadę czynią też jej bohaterowie- i to nie tylko pierwszoplanowi, ale też ci, którzy zdawali się z początku postaciami epizodycznymi. Nie ma tu sytuacji, by drugi plan został potraktowany jako zwykła zapchajdziura i sztuczny tłok za plecami głównego gieroja- ci, którzy mieli swe 5 minut w pozostałych albumach, na pewno nie zostaną zapomniani, a niektórzy zaczynają odgrywać coraz większą rolę (jak np. „kolekcjoner” Atsukau). Także Bobo, który zdawał się być po prostu budzącym sympatię kretynem pomagającym Navis tylko dlatego, że go uratowała, już dawno przestał być postacią banalną i jego pojawienie się w każdej kolejnej odsłonie nie jest li tylko pretekstowym nawiązaniem do poprzednich części. Naprawdę wydaje się to niewiarygodne, ale żaden bohater, który pojawia się na kadrach tego komiksu, nie wydaje się wrzucony weń na siłę.

A jeśli wciąż mówimy o bohaterach- Navis. Jedna z najbardziej wyrazistych postaci w historii komiksu, której po prostu nie da się nie lubić (i to nie tylko dlatego, że jest jedynym przedstawicielem naszego gatunku w Armadzie)- nie przypominam sobie kobiecej bohaterki, która budziła by aż taką sympatię nie tylko ze względu na kształty jak z kalendarza Pirelli, ale też z powodu swego charakteru. Optymistka, z lekką nutką sarkazmu, ale gdy trzeba- z niepoważnej dziewczyny staje się zdeterminowaną, gotową do poświęceń kobietą. Zresztą- trudno napisać, ze czuje się pewne zżycie z postacią, która jest całkowicie nierealna, ale naprawdę- więź między czytelnikiem a główną bohaterką istnieje. I to też jeden z głównych powodów, dla których na kolejną Armadę oczekuje się z szybszym biciem serca- człowiek po prostu nie może wytrzymać bez poznania dalszych wydarzeń. A fakt, że taki objaw powtarza się z każdą kolejną częścią serii, a poziom wciąż nie spada, utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że Armada jest bez wątpienia jednym z najlepszych komiksów, jaki dane mi było czytać.

Ode mnie: 9+/10 i znaczek „Aleja Komiksu Poleca”

Opublikowano:



Armada #07: Strefa nadzoru

Armada #07: Strefa nadzoru

Scenariusz: Jean David Morvan
Rysunki: Philippe Buchet
Wydanie: I
Data wydania: Grudzień 2004
Seria: Armada
Tytuł oryginału: Q.H.I
Rok wydania oryginału: 2004
Wydawca oryginału: Delcourt
Tłumaczenie: Maria Mosiewicz
Druk: kolor
Oprawa: kartonowa
Format: 21 x 29 cm
Stron: 48
Cena: 17,90 zł
Wydawnictwo: Egmont
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Galerie

Armada #7: Strefa Nadzoru Armada #7: Strefa Nadzoru Armada #7: Strefa Nadzoru

Tagi

Armada

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-