baner

Recenzja

Witamy w Republice Weimarskiej

Paweł Panic recenzuje Berlin #1: Miasto kamieni
9/10
Witamy w Republice Weimarskiej
9/10
Jest piękny wrześniowy dzień, siedzę sobie wygodnie w kolejowym przedziale. Naprzeciw mnie młoda kobieta przegląda notatnik. Przy drzwiach drzemie chłopak w brunatnym mundurze. Nagle do przedziału wchodzi mężczyzna w średnim wieku. Zaczynają rozmawiać, a ja przysłuchuję się ich konwersacji. Wjeżdżamy do Berlina. Wysiadamy z pociągu, ale dobrze wiem, że będę ich podsłuchiwał i podglądał przez najbliższe miesiące.

Wbrew pozorom, stworzenie komiksu historycznego nie jest łatwą sztuką. Nie wystarczy przeczytać publikacje, na których będziemy bazować, wybrać z nich kluczowe wydarzenia, a następnie przełożyć je na ciąg rysunków obłożonych mniej lub bardziej rozbudowanym tekstem. Wydaje się, że to przecież oczywiste, ale mimo niesłabnącej popularności tej odmiany opowieści obrazkowych, rynek nie został zalany jej wybitnymi reprezentantami. Dziesięć lat temu jednym z chlubnych wyjątków był „Berlin” Jasona Lutesa. W 2018 roku niewiele się w tej materii zmieniło.

Kwestia tego, co zasługuje na miano komiksu historycznego, a co nie, jest oczywiście dyskusyjna. Bez zagłębiania się w temat, mogę stwierdzić, że dobry komiks historyczny jest czymś więcej niż faktograficznym streszczeniem wypadków dziejowych. Przedstawienie wydarzeń, które są pochodną decyzji zapadających na samej górze, powinno w równym stopniu skupiać się na realiach epoki, nastrojach społecznych, jak i sposobie myślenia jednostek. Dobrym komiksem historycznym może być zarówno utwór wojenny, jak i obyczajowy. Grunt, żeby jego twórca potrafił wyjść poza schemat opowieści kostiumowej czy dydaktycznego bryka. Jeszcze lepiej jeśli za jego pracą stoi konkretna kwerenda źródłowa, dzięki której może przekazać informacje, jakich próżno szukać w innych publikacjach.

Dzieło Lutesa ociera się w tej kwestii o ideał. Autor przedstawiając losy fikcyjnych bohaterów namalował panoramę mieszkańców stolicy Republiki Weimarskiej. Na początku poznajemy wspomnianego dziennikarza i przyjezdną studentkę, reprezentantów inteligencji, ale wraz z kolejnymi stronami dołączają do nich żydowscy kupcy i bohaterowie wywodzący się z klasy robotniczej. Kapitalistyczne elity pojawiają się tylko na chwilę – niczym olimpijscy bogowie spoglądają na miasto, którego los zależy od ich decyzji. W państwie zbudowanym na gruzach II Rzeszy bardzo duży odsetek męskiej populacji stanowili weterani Wielkiej Wojny. Również o nich autor nie zapomina, prezentując zróżnicowanie tej grupy – zarówno pod względem sytuacji życiowej, jak reprezentowanych przez nią poglądów. Z tych wszystkich elementów ułożona została piękna mozaika, którą można podziwiać godzinami. Mimo że przybywamy do Berlina razem z Marthe Müller i jej wątek dominuje w całej opowieści, to płynnie przeplata się on z historiami innych bohaterów, z Gudrun Braun na czele. Losy tych dwóch kobiet są tutaj zresztą najważniejsze i niczym klamra spinają cały tom. Lutes nikogo nie gloryfikuje, o nikim nie zapomina. Chociaż w pierwszym tomie więcej uwagi poświęcono frakcji maszerującej pod czerwonymi sztandarami, to taki zabieg ma na celu zaakcentowanie różnorodności politycznej międzywojennych Niemiec, tradycyjnie kojarzonych z tym, co działo się już po dojściu Hitlera do władzy. Zarówno na kartach opowieści, jak i ulicach Berlina komunistów na razie jest więcej, ale wymowny finał pokazuje, że ich czas się kończy.

Lutes cały czas kontroluje swoją opowieść, pilnując, by mnogość wątków i bohaterów nie stała się furtką dla fabularnego chaosu. Pietyzm, z jakim traktuje komiks, objawia się również w warstwie graficznej. Posługując się modelową ligne claire, ani na moment nie pozwala sobie na zbytnią ekspresyjność. Najważniejszym elementem jest tutaj samo miasto. Ulice, kamienice, skrzyżowania, parki – świat, który zniknął. Pomimo współczesnego kadrowania i dbałości o realizm, sama kreska ma w sobie coś z tamtej epoki. Ducha lat dwudziestych autor oddaje nie tylko za pośrednictwem tego, co rysuje, ale też przy pomocy stylu, w jakim to robi. Działa to trochę na takiej zasadzie, na jakiej stylizowane ilustracje na puszkach z kawą bądź ciastkami pozwalają nam poczuć klimat dziewiętnastego czy pierwszych dekad dwudziestego wieku.

Prosto, jasno, ale z miłością do bohaterów. Do tego z szacunkiem do historii i z przestrogą dla przyszłych pokoleń. W czasach, w których radykalizują się poglądy, społeczeństwo się dzieli, a dziennikarze chcąc nie chcąc opowiadają się po którejś ze stron, dzieła takie jak komiks Lutesa są wyjątkowo cenne. W historii bowiem chodzi o pamięć – lecz nie wybiórcze wspominanie faktów wygodnych z punktu widzenia odbiorcy, tylko świadomość mechanizmów, które rządzą cywilizacją. W jednym albumie dostajemy historię z morałem, piękną pocztówkę z nieistniejącego miasta, a przede wszystkim dobrą obyczajową opowieść z wyrazistymi bohaterami. Warto wsiąść do tego pociągu!

Opublikowano:



Berlin #1: Miasto kamieni

Berlin #1: Miasto kamieni

Scenariusz: Jason Lutes
Rysunki: Jason Lutes
Wydanie: II
Data wydania: Maj 2018
Seria: Berlin
Tłumaczenie: Wojciech Góralczyk
Druk: czarno-biały
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Format: 176x250 mm
Stron: 214
Cena: 59,90 zł
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
ISBN: 978-83-64858-90-1
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Galerie

Witamy w Republice Weimarskiej Witamy w Republice Weimarskiej Witamy w Republice Weimarskiej

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-