Nowe Teksty

Furia, król Artur [recenzja]
Jak komiks ocenił Sławiński?
Zjawiskowa She-Hulk #02, John Byrne [recenzja]
Jak komiks ocenił Sławiński?
Wonka, film [recenzja]
Jak film ocenił Zimiński?

Zapowiedzi

Nowe Plansze

Nowe Imprezy

Forum Alei Komiksu

NEWS

- Rozmaitości

Literacka reanimacja ''Krakersa''


Agencja Wydawnicza „Michaś Potrafi” ma zaszczyt przedstawić pilotażowe opowiadanie Michała Antosiewicza, otwierające antologię „Bajki tylko dla dorosłych”.

Poniższe opowiadanie jest literacką adaptacją komiksu „Jak uwieść smoczycę?” Michała Antosiewicza (scenariusz) i Jacka Celadyna (ilustracje) opublikowanego w „Krakersie” nr 2 (6) 1998.
W skład antologii wejdą opowiadania:
1. Jak uwieść smoczycę?
2. Tam, gdzie trawa rośnie niebieska (mikropowieść)
3. Szpital złowieszczych szeptów
4. Sperman i napalone kosmitki
5. Dzień niezwykłych zdarzeń
6. Tajna misja agenta Cala
7. Głupi, głupszy i najgłupszy
Wiele opowiadań powstało w oparciu o komiksy i scenariusze komiksowe Michała Antosiewicza, które wzbogacono o wątki erotyczne i znacznie rozbudowano fabularnie. Tytuł książki nawiązuje do „Bajek dla dorosłych” Janusza Christy, które stanowiły insprację do jej powstania.
Publikacja zostanie oddana do druku 30 października 2004, a dystrybucja rozpocznie się w połowie listopada. Termin został starannie wybrany i skonsultowany z astrologiem. Już dziś można składać zamówienia i zapytania. Książka, PRZEZNACZONA DLA OSÓB PEŁNOLETNICH, będzie liczyć sobie 80 stron, w tym 12 komiksowych ilustracji Jarosława Gacha. Cena: 9,90 zł (koszty wysyłki gratis). Część nakładu zostanie wydrukowana w postaci nowego numeru „Krakersa” (nr 1/2004), a część w postaci książkowej. Różnić się będą tylko okładkami. Format zeszytu szkolnego A5.

Autor i wydawca zezwalają na nieodpłatne publikowanie opowiadania w postaci elektronicznej (na czas nieokreślony), kserograficznej i drukarskiej (do 30 października 2004 bez odrębnej zgody autora, od 30 października 2004 za zgodą autora) pod warunkiem zamieszczenia na wstępie powyższej informacji.

Życzę miłej lektury:
Michał Antosiewicz
Agencja Wydawnicza „Michaś Potrafi”


JAK UWIEŚĆ SMOCZYCĘ?

Michał Antosiewicz



Od najmłodszych lat byłem trochę dziwnym dzieckiem. Zawsze cichy, grzeczny i stojący jakby na uboczu. Nawet, gdy przychodziłem na świat, zachowałem się niezwykle dzielnie i nie krzyczałem, lecz uważnie penetrowałem tę dziwną krainę wyglądając pulchnych, mlekodajnych piersi mojej matki. Początkowo ssanie ich było moim ulubionym zajęciem, z czasem starałem się wzbogacić moje życie o inne, równie frapujące hobby. Organizowałem więc niezaplanowane wycieczki, doprowadzając mamę i tatę do rozpaczy. W jednej chwili byłem w wózku, a zaraz potem odnajdywali mnie kilka kilometrów dalej, gdzie zaczepiałem przypadkowych przechodniów trudnymi pytaniami: "A dlaczego ten pan ubrany jest jak pani?", "A dlaczego dziewczynki nie mają siusiaków?", "A dlaczego ci panowie tak dziwnie się całują?". Przynajmniej te pytania zapamiętałem, gdyż dorośli nie chcieli na nie odpowiadać i stawali się dziwnie nerwowi... W pamięci utkwił mi także pewien jegomość, który poszedł w krzaczki i dziwnie się zachowywał... Chyba nie zauważył mnie, gdyż tak bardzo wystraszył się mojego niespodziewanego pytania "A co to jest to, co pan robi?", że fiknął koziołka i pospiesznie zaczął się ubierać, a następnie uciekł. Nie zaczekał nawet na mamę, którą wołałem w nadziei, że mi to wytłumaczy.
Rodzice szybko zorientowali się, że jest ze mną coś nie tak. Zamiast bawić się grzecznie z innymi dziećmi w piaskownicy, ciągle wszystkiemu uważnie się przyglądałem i analizowałem. Stałem się prawdziwym postrachem okolicznych zwierząt, gdyż penetrowałem najmniejszą dziurę i zaglądałem pod każdy kamień. Uwielbiałem odkopywać kości zakopywane przez psy, a potem patrzeć, jak rozpaczliwie ich szukają. Raz tylko, niechcący, pomyliłem się i odkopałem zwłoki zaginionej teściowej sąsiada. Gdy pochwaliłem się moim odkryciem dorosłym, wywołało to sporo zamieszania. Obsypywano mnie słodyczami i fajnymi zabawkami. Tylko sąsiad był chyba niezadowolony i przestał mnie lubić, ponieważ przestałem go od tamtej pory widywać. Pewnie się wyprowadził. W końcu rodzice, nie wiedząc jak ze mną postępować, zaprowadzili mnie do psychologa. Lekarz stwierdził, że jestem zupełnie zdrowym chłopcem, choć o niespotykanie silnej osobowości i powinni starać się wspierać moje zainteresowania. Będąc mile zaskoczeni, zdecydowali zasięgnąć rady wróżbitów, aby określić co mnie czeka i w jaki sposób powinienem być wychowywany, by nie roztrwoniono mojego talentu. Ci przepowiedzieli wielką karierę pisarską.
Tak minęło mi przedszkole, szkoła i studia. Całe moje życie było ukierunkowane w stronę literatury. Przeczytałem tak wiele książek, że w końcu wzrok mi się popsuł i musiałem kupić okulary. Po studiach próbowałem zakotwiczyć na stałe w redakcji jakiejś gazety na etacie publicysty, ale bez znajomości ciężko się przebić. W końcu postanowiłem napisać książkę. Aby nie była to rzecz przypadkowa, starałem się dobrać odpowiedni temat, którego nikt jeszcze nie poruszył. W końcu to nie sztuka pisać o tym, o czym wielu już pisało. Sztuką jest być prekursorem, wzorem do naśladowania dla innych autorów, no nie? Odwiedziłem w tej sprawie największą w królestwie bibliotekę, grzęznąc godzinami w jej zbiorach... Badałem księgarski rynek i ustaliłem, że najlepiej sprzedającymi się pozycjami są podręczniki szkolne i poradniki.
Pewnej nocy olśniło mnie i odkryłem, że nikt jeszcze nie opracował poradnika seksualnego dla smoków. No wiecie, jak smok powinien podrywać panienki, aby te miały ochotę pofiglować z nim w celach prokreacyjnych. Praktycznie w każdej wsi mieszka jakiś smok i pomysł mógł okazać się całkiem dochodowy. Przeszedłbym też do historii, a moją książkę wymieniano by na pierwszym miejscu w bibliografiach prac naukowych poświęconych życiu smoków. Wyszedłem z założenia, że życie seksualne wszystkich cywilizowanych istot, czy to elfów, czy to skrzatów, czy chociażby topielców, jest podobne, więc przewertowałem stosy rozmaitych poradników, a nawet kilkanaście kilogramów świerszczyków. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo podniecające są rusałki, ech... W końcu, po sporządzeniu odpowiednich notatek, starałem się wczuć w rolę smoka, pomachać w wyobraźni ogromnymi skrzydłami wydając z siebie ryk godowy, i zabrałem się do pisania. Męczyłem się nad książką prawie miesiąc, ale w końcu to ambitne i przełomowe dzieło zostało ukończone.
Niestety, żadne z wydawnictw nie było zainteresowane jej wydaniem i musiałem zacząć szukać sponsorów. Skoro książka dotyczyła smoków, wydawało się naturalną koleją rzeczy zastukać do ich wrót. Przemawiał za tym fakt, że smoki, ze swej natury, kolekcjonują szlachetne metale i drogocenne kamienie, i sfinansowanie druku to dla nich mały pryszcz. Tylko seks stawiają wyżej od bogactwa. Słyszałem kiedyś opinię, że smoki gromadzą skarby tylko dlatego, aby przywabić jak największą ilość złodziei i rycerzy, którzy staną się ich posiłkiem. Uważam, że nie do końca jest to prawdą. Z moich skromnych obserwacji wynika, że złotem starają się oczarować swe partnerki, gdyż tylko garść pięknych błyskotek jest w stanie zawrócić niewieście w głowie do tego stopnia, aby chciała związać się z nimi na stałe węzłem małżeńskim. Zresztą, nie tylko smoki na to wpadły. Dzieje się tak czasami u ludzi, krasnali, a nawet srok, lecz w przypadku ogromnej tuszy smoków, muszą zebrać znacznie większe ilości biżuterii...
Niestety, wbrew nadziei, książkę odrzucono już pięciokrotnie. Trzy razy nadziałem się na rozwiedzione smoczyce, które nie były zainteresowane dostarczaniem podobnych rad swoim byłym partnerom, raz trafiłem na smoka-kastrata, a innym razem na osobnika, który nie mógł opędzić się od natrętnych bab i był bardziej zainteresowany, jak się ich pozbyć. Cóż, może napiszę kiedyś coś i na ten temat? Za szóstym razem miałem szczęście, bo spotkałem strasznie zakompleksionego smoka, który miał problemy z podrywem. Obiecał, że jeśli moja książka pomoże mu odnieść pożądany efekt, to nie tylko opłaci jej druk, ale pomoże nawet rozdystrybuować ją wśród smoków. Nie ukrywam, że nadzieja tchnęła we mnie optymizmem, bo wyglądało na to, że przepowiednie wróżbitów miały okazać się trafne.
Po umówionym tygodniu pełnym oczekiwań, stanąłem u wrót do, jak napisano na stosownej tabliczce, "Smmoczej jammy". Nie wiem, czy wiecie, ale smoki mają drobną wadę wymowy i przeciągają literę "m". No to do dzieła, pomyślałem. Okularki na nosie były przetarte i poprawione, kurz z kurtki strzepany, paznokcie równiutko obgryzione, służbowy uśmiech wygenerowany, więc nacisnąłem dzwonek i: "Ding! Dong!".
– Kto tamm?
– To ja, Antoni Michasiewicz, pisarz. Przyszedłem w sprawie niezwykłej książki, którą tydzień temu pozostawiłem u pana w celu... Hmm... Jakby to ująć?...
– Tak... Przypomminamm sobie... Niech pan chwileczkę zaczeka, zaraz ją znajdę... A, tu się schowała! – i nim się zorientowałem, z groty wyleciała moja księga i walnęła prosto w twarz. Wytrąciła mnie z równowagi tak mocno, że po chwili wąchałem jakąś stokrotkę. Gdybym wiedział, darowałbym sobie te metalowe okucia. Chciałem, aby dobrze się prezentowała, no i mam teraz za swoje, ała... – I więcej się tu nie pojawiaj! Te rady to samm sobie stosuj! Powinienemm cię za to pożreć, ale jestemm załammany i nie mmamm apetytu! Wynocha naciągaczu! Sio!
I wrota zostały zatrzaśnięte z tak głośnym hukiem, że nawet krata opadła i skutecznie zatarasowała wejście do groty. Smok widząc, że ma awarię techniczną, wydarł się w niebogłosy, a ja pospiesznie wziąłem nogi za pas. Rozgoryczony seksualnie smok bywa groźniejszy od całej armii trolli i lepiej mu się nie narażać.
Kilka kilometrów dalej odsapnąłem za jakąś skałą. Biegi to zdecydowanie nie moja dyscyplina sportowa. Wyciągnąłem z plecaka bułkę z masłem i popiłem ją sokiem marchewkowym. Zaraz potem przyjrzałem się uważnie mapie, aby określić, jak daleko do najbliższego smoczego siedliska. Z powodu zagrożenia ze strony smoków, wszystkie ich siedziby są skrupulatnie odnotowywane, aby wędrowcy mogli omijać je z daleka. Cóż, spróbuję jeszcze raz, może za siódmym podejściem odniosę sukces? Nie wiem, jak w waszym świecie, ale u nas siódemka uważana jest za szczęśliwą liczbę. Postanowiłem, że jeśli i tym razem powinie mi się noga, to najpierw się wkurzę i wyślę książkę do tych, pożal się boże, wróżbitów, aby pokazać im, jak bardzo zmarnowali mi życie, a następnie załamię się nerwowo i zmienię zawód. Miałem już powyżej dziurek w nosie tej ciągłej żebraniny... Kto to widział, aby stojący u wrót światowej sławy pisarz musiał prosić się o parę nędznych groszy. I w dodatku czynił to u gada, a nie ssaka! Ileż trzeba się namordować, aby społeczeństwo poznało się na moim talencie, ech...
Według mapy, kolejnego smoka miałem znaleźć w Waligrodzie. Miłej mieścinie, która swego czasu pełniła rolę stolicy. Pewnego razu zjawił się tam smok, który w zamian za ochronę grodu zażądał, aby raz na tydzień uzupełniano jego menu o jakąś niewiastę. Smok dbał o swoją linię i domagał się tylko młodych anorektyczek. Król przystał na układ, albowiem nie wiedział, że także i jego córka wpadła w tę chorobę, ponieważ skrzętnie to ukrywała. W końcu, gdy prawda wyszła na jaw, a smok upomniał się o królewnę, władca starał się uchronić córkę wysyłając ją ukradkiem do klasztoru. Poddani zwęszyli jednak zamiar i sami zaprowadzili ją tam gdzie trzeba. Król w przypływie żalu wysłał swych najdzielniejszych rycerzy z misją odbicia ofiary, ale żaden z nich nie powrócił. Po utracie najwierniejszych rycerzy, pozostali odmówili zmagania się z bestią i zagrozili, że wypowiedzą służbę. Kto wie, czy tak by się nie stało, gdyby władcy nie wrócił rozsądek po ujrzeniu kosztów odszkodowań wypłaconych rodzinom poległych. W końcu przeniósł stolicę, a stary zamek opuszczono. Na pożegnanie ogłoszono jeszcze, że śmiałek, który pokona bestię, otrzyma połowę królestwa, a jeśli odzyska królewnę, dostanie jeszcze jej rękę.
Do zamku dotarłem następnego dnia. Stare mury zaczęły ustępować siłom przyrody i nabierać cech ruin. Z informacji zasięgniętych u przypadkowych podróżnych wynikało, że smok zamieszkał w królewskiej stajni, gdzie miał nie tylko sporo mięciutkiej słomy, ale i cieplutko.
Z obawą nacisnąłem dzwonek: "Puk, puk!"
– Co za dziwny dzwonek? – i zanim zdziwiłem się do końca, nie-spodziewanie jakaś ręka złapała mnie mocno za nadgarstek i z niespotykaną siłą wciągnęła do środka. Potem coś mnie uderzyło w głowę i straciłem przytomność.
Kiedy doszedłem do siebie, siedziałem związany na krześle. Dziwne powitanie, jak na smoka... Pewnie zdziczał z tej samotności i bał się, że ucieknę, gdy go ujrzę... Odzyskawszy w pełni świadomość, zacząłem uważnie rozglądać się. Nigdzie nie zauważyłem najmniejszej błyskotki. Sklepienie stajni było stanowczo zbyt niskie, aby mógł zamieszkać tu jakikolwiek smok, a zapach zdawał się to potwierdzać. Zamiast siarki, czuć było czymś pośrednim między stęchlizną a zgnilizną, ze zdecydowanym wskazaniem na to drugie. W końcu dostrzegłem ślad ludzkiej stopy. A więc wpadłem w szpony bandy zbójników...
– Ty oprzytomnieć? – rozległ się kobiecy głos, a wraz z nim pojawiła się przecudna niewiasta o pięknych, szmaragdowych oczach, błyszczących jak perełki śnieżnobiałych ząbkach i jędrnych, kształtnych piersiach, które miałbym ochotę pogilgać moim nosem... Doskonale komponowały się z nimi ciemne, kasztanowe włosy i opalona na piękny odcień brązu cera. Na głowie miała diamentową, damską koronę. Najwyraźniej włożyła ją specjalnie dla mnie, ponieważ dostrzegłem na niej strzępek pajęczyny.
– Dlaczego mnie związałaś?! Poczekaj tylko, aż wróci smok! Już on cię urządzi za takie ugoszczenie dobrze zapowiadającego się autora młodego pokolenia! Za...
– Cha, cha! – zaśmiała się gromko niewiasta.
– Z czego się ryjesz? Nawet nie wiesz...
– Nie być tutaj żaden smok! Ja dawno go pożreć! He, he!
– To co ty tutaj robisz, dziewczę? Wracaj do tatusia. – zasugerowałem domyślając się, że mam przed swymi oczyma wspomnianą królewnę-anorektyczkę.
– Ja mścić się na byłych poddanych, bo oni nie żałować mnie potworowi! Niech oni dalej żyć w strach. Cha, cha!
– Słuchaj! Jestem tylko biednym, wychudzonym literatem w okularkach, który ma słaby wzrok i szuka sponsora dla debiutanckiego poradnika pt. "Jak uwieść smoczycę?". – próbowałem wyjaśnić sytuację licząc na litość niewiasty. – Naprawdę, nie przybyłem tutaj z tobą walczyć. To nieporozumienie. Wypuść mnie, a nikomu nic nie powiem...
– Milczeć! Nic mnie to nie obchodzić! – warknęła złowieszczo, a następnie rzuciła się na mnie i rozerwała koszulę. Gdy ujrzała skrawek mojego nagiego ciała, na jej prześlicznych ustach pojawiła się ślinka. – Teraz my się zabawić, hłe, hłe! – Naprawdę była strasznie silna i bez większego problemu przykuła mnie do łóżka. – Ty leżeć i czekać!
Cóż, mimo niezbyt dobrze opanowanej gramatyki, nie miałem nic przeciwko temu, aby przez chwilę się z nią pobzykać. Po cichu miałem nadzieję, że jeśli ją zaspokoję, to może jeszcze trochę pożyję. A jeśli zapała do mnie miłością, to może nawet podaruje wolność? Zresztą nie jest tak źle. Mogłem trafić na jakąś niezbyt urodziwą emerytkę...
– Ty czekać jeszcze chwilka... – rzekła królewna rozbierając się. – Ja zdjąć tylko mój czarodziejski biustonosz...
Nie, to było straszne! Zdjęła biustonosz i przemieniła się w obrzydliwą, ohydną, owrzodzoną purchawę!
– Ratunkuuu! Aaa... – wołałem w duszy o pomoc.
– ...I cała ja być twoja! – zakończyła mowę rzucając się na mnie. Zaczęła mnie obcałowywać, a z ust, pełnych spróchniałych zębów, chuchnęło okropnym smrodem. Nie będę dokładnie opisywać, co ze mną wyprawiała, ale sprawiała wrażenie, jakby dawno tego nie robiła. – Mocno, mocno! Ty wykrzesać z siebie większy entuzjazm! – zachęcała mnie do wysiłku. Smród wydobywający się z jej łona mdlił mnie coraz bardziej. Jeszcze trochę i byłbym rzygnął. Jedyną moją nadzieją na ocalenie, było przejęcie inicjatywy. Ostatkiem sił przewróciłem ją na plecy i wziąłem się do dzieła. Bardzo ją to zaskoczyło, bo dotychczas to ona stawiała warunki. Nie miała chyba nic przeciwko, ponieważ za-wołała... – Ło raju! Tak, tak! Och! Mocno, jeszcze mocniej! Och, tak, tak, taaa... Buuuuuum! – i pękła, a jej szczątki rozchlapały się po całej stajni... Tego się po niej nie spodziewałem. Nie zdawałem sobie dotąd sprawy, że szczyt orgazmu może doprowadzić kobietę do eksplozji...
– No tak... – odetchnąłem z ulgą i zacząłem się zastanawiać, jak zmyć z siebie jej krew i flaki. – Chyba znajdę gdzieś studnię, albo jakąś łaźnię?
Znalazłem w komnatach zamku stare ubrania, bo moje, rozdarte, nie nadawały się nawet dla stracha na wróble. No i tak to się skończyło. Upomniałem się u króla o nagrodę. Ten z wielką radością oddał mi połowę królestwa. Jak się okazało, tę bardziej zadłużoną. Byłem teraz biedniejszy, niż dotąd. Nie zapomniał też o ręce królewny. Wypchał ją i podał na tacy, a następnie pozostawił mnie nie wydając nawet na moją cześć należnej uczty... Ale nie należy mu się dziwić. Tyle lat żył w żalu po utracie ukochanej córeczki i nie spodziewał się, że wykręciła mu taki numer.
Na szczęście od razu przypomnieli sobie o mnie wydawcy i zaczęli składać zamówienia na książki. Dzięki mej społecznej pozycji, postanowili wykorzystać koniunkturę i zapotrzebowanie na polityczne bestsellery. Nie od dziś wiadomo, że książki napisane przez głowy państwa cieszą się wśród poddanych wielkim zainteresowaniem. Wszyscy węszą jakieś tanie sensacje i wyszukują przemilczanych skandali.
Wydałem też i mój poradnik. Zmieniłem tylko tytuł na "Jak uwieść złą królewicę?" i trochę podkoloryzowałem fakty. Książka okazała się prawdziwym hitem także za granicą. Przyniosła mi tyle kasy, że spłaciłem długi państewka z nawiązką.
Sława mego czynu sprawiła, że do Waligrodu zaczęły pielgrzymować z całego świata tłumy turystów. Specjalnie z myślą o nich, a także dla pozyskania funduszy na dofinansowanie rozmaitych funduszy charytatywnych, przekształciłem zamek w muzeum. Na jego centralnym placu umieściłem w gablotce wypchaną dłoń królewny. Oficjalnie - ku przestrodze, nieoficjalnie - zarabia na tym pewien sierociniec. Dlatego, gdy odwiedzicie Waligród, nie skąpcie jednego talara na obejrzenie legendarnej dłoni, a dwóch na jej sfotografowanie. Zapewniam, że jest autentyczna...

Michał Antosiewicz
Tarnowskie Góry - czerwiec 2004


Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-