baner

Komiks

Ultimate X-Men. Tom 5

Ultimate X-Men. Tom 5

Scenariusz: Brian K. Vaughan
Rysunki: Brandon Peterson, Andy Kubert, Stuart Immonen
Wydanie: I
Data wydania: 28 Wrzesień 2022
Seria: Ultimate X-Men, Marvel Classic
Tłumaczenie: Marcin Roszkowski
Druk: kolor
Oprawa: twarda
Format: 170x260 mm
Stron: 300
Cena: 129,99 zł
Wydawnictwo: Egmont
ISBN: 9788328154506
ZAPOWIEDŹ
WASZA OCENA
Brak głosów...
X-Men nie zdążyli jeszcze pogodzić się ze śmiercią jednego ze swoich, a już grozi im kolejne niebezpieczeństwo. Złowieszczy Mister Sinister uparł się, by dać im więcej powodów do żałoby, i nie zawaha się zaatakować uczniów Xaviera nawet w ich własnym domu. Tymczasem Rogue zostaje porwana, na scenę powraca Gambit, a na odległej wyspie magnat medialny Mojo transmituje brutalny program, którego główną atrakcją jest polowanie na mutantów. Czy to właśnie X-Men staną się jego następnymi gwiazdami? Scenariusz napisał Brian K. Vaughan („Ex Machina”, „Runaways”, „Y – ostatni z mężczyzn”), a rysunki stworzyli Brandon Peterson („Era Ultrona”), Andy Kubert („Flashpoint”) oraz Stuart Immonen („All-New X-Men”, „Ultimate Spider-Man”). Album zawiera zeszyty „Ultimate X-Men” #46–57.

Recenzja

Ultimate X-Men. Tom 5, Vaughan, Kubert, Immonen [recenzja], Tomasz Kleszcz

Galerie

Ultimate X-Men. Tom 5 Ultimate X-Men. Tom 5 Ultimate X-Men. Tom 5

Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

wkp -

POLOWANIE NA MUTANTÓW TRWA



Nowy tom „Ultimate X-Men” to jednocześnie początek nowego runu w serii. Tym razem runu pisanego przez znakomitego Briana K. Vaughana, który, jak jego poprzednicy, na warsztat bierze wątki i postacie i przywraca je, ale na swój własny sposób, przez filtra własnej wrażliwości i podejścia. No i wychodzi mu świetna rzecz, którą docenia i fani „X-Men”, i nowi odbiorcy, którzy od „Ulitmate” chcieliby zacząć swoją przygodę z tymi bohaterami.



W życiu X-Men znów się dzieje. Niedawno stracili członka załogi, ważnego członka, a już muszą zmierzyć się z kolejnymi tragediami. Ktoś bowiem, pchany do działania przez Pana Apokalipsy, zabija kolejnych mutantów. Do tego porwana zostaje Rogue, wraca Gambit, a niejaki Mojo urządza polowanie na mutantów, które staje się prawdziwym show…



„Ultimate X-Men” to seria, która ma szczęście do świetnych scenarzystów. I ma też szczęście, że ci świetni artyści biorąc się za nią, nie zamierzają ciągnąć na siłę swoich historii. Zaczął ją Mark Millar, który już ma taki zwyczaj, że zrobi kilkanaście czy kilkadziesiąt zeszytów danego cyklu, ot póki ma na niego pomysł, i siada do innego projektu. Tu machnął niemal czterdzieści zeszytów, wliczając event „Ultimate War”. Po nim serią zajął się Bendis, który pracował jednocześnie nad „Ultimate Spider-Manem” i wycisnął z siebie 12 kolejnych zeszytów, a po Bendisie mamy Vaughana, który zostanie z nami na dwadzieścia kolejnych. Ten tom to pierwsza połowa z nich. Połowa zamknięta, złożona z trzech niezależnych właściwie opowieści, choć oczywiście stanowiących większą całość.



No i jest tu przede wszystkim akcja. I wprowadzanie nowych postaci, których w „Ultimate” jeszcze nie było, jak chociażby Mr. Sinister. To też powrót do bohaterów, którzy dotąd nie mieli okazji zabłysnąć, jak Gambit. No i błyszczą całkiem nieźle. Może akcja tych zeszytów jest dość typowa, trochę też wtórna względem np. „Ultimate Spider-Mana”, ale Vaughan prowadzi ją sprawnie, lekko i przyjemnie. W swoim stylu, w którym nie brak jakiejś świeżości wyciskanej z odgrzewanego kotleta, ale i po prostu talentu. Bo niby to było, niby to znamy, a jednak spod jego ręki wychodzi coś, co potrafi nas kupić i ująć, zabawić, a nawet zaintrygować, bawiąc się superhero, opowieścią akcji czy thrillerem. Nuta satyry też zresztą tu zagościła.



A graficznie jest równie dobrze. Bo Kubert, bo Immonen, bo nawet Paterson jest tu przyjemny. Wszystko w nowoczesnym na ówczesną chwilę stylu, z dobrym kolorem, dopracowaną kreską, klimatem, dynamiką widowiskowością. Miłe dla oka to wszystko, lepsze niż choćby tom trzeci, gdzie Andrews popisał się brakiem wyczucia materii, mniej spójnej od tomu poprzedniego, który w całości zrobił jeden rysownik, ale i tak jest bardzo dobrze. Edytorsko też.



No to polecam, bo warto. Jako ciąg dalszy, jako samodzielna historię, jako coś dla fanów X-Men – tych nowych i tych, którzy od dawna tkwią w świecie mutantów. Oby Egmont zdecydował się na jeszcze parę tytułów z tej linii, choćby „Ultimates”, bo są tego absolutnie warte.