baner

Recenzja

Record of Lodoss War: Szara wiedźma #1

Yaqza, Yaqza, Azirafal, Azirafal recenzuje Record of Lodoss War #1: Szara Wiedźma
Lektura „Record of Lodoss War” nasuwa mi pewne skojarzenia z wielogodzinnymi posiedzeniami nad RPG na emulatorze Snesa- gry owe cechowały się z reguły wielgaśną ilością miodu zalewającą gracza podczas rozrywki oraz...nierzadko zwalającymi wręcz z nóg swą infantylnością elementami scenariusza. A jak wygląda posiedzenie nad wspomnianą mangą?

Żądny przygód śmiałek postanawia wyruszyć w świat- w tej podróży towarzyszyć mu będzie ktoś znajomy (najczęściej z rodzinnej wsi czy miasteczka; zazwyczaj jest to towarzysz dziecięcych zabaw), w miarę zaś upływu czasu (i wykonywania kolejnych zadań- questów) do jego dzielnej kompanii dołącza kolejni poszukiwacze przygód.

I mimo że cel wyprawy początkowo należał będzie do jak najbardziej banalnych (np. przejście do sąsiedniego miasta), to niedługo przyjdzie nam czekać na pojawienie się na scenie wydarzeń i w dzienniku gracza Wielkiego Złego Bossa- od tego momentu to on właśnie (oraz jego pomagierowie, czytaj: subbosowie) obejmie szczytne miano głównego Nemezis naszej dzielnej, heroicznej do granic, ale i nie pozbawionej własnych problemów i jako takiej osobowości, drużyny.

Wracając do członków kompanii: każdy z nich, co dziwić nie powinno, reprezentować będzie inną profesję- znajdzie się rycerz, kapłan, mag (ich współdziałanie jest konieczne do zakończenia całej przygody i wyrżnięcia w pień wszystkich, którzy ośmielą się stanąć na drodze Dobra i Sprawiedliwości)- a jeśli świat, w którym się poruszamy dopuszcza istnienie różnych ras- nasza drużyna będzie na pewno mocno zróżnicowana etnicznie.

Taki schemat nierzadko pojawiał się w grach na Snesa- najwyraźniej Ryo Mizuno lubił grać w tego typu tytuły, gdyż wiele z wymienionych przeze mnie założeń scenariusza odnajdziemy w „RoLW”. Szkoda tylko że nie wykorzystano ich należycie.

Główny bohater- Parn- kierując się chęcią rozwijania swych umiejętności w walce (level up! niezbędny)- postanawia wyruszyć w podróż- konkretnym, geograficznym rzeklibyśmy, celem wyprawy, o którym nie od razu się dowiadujemy, jest królestwo Valis i Zakon Świętych Rycerzy- do tegoż zakonu przynależał ojciec Parna... U boku młodziana stanie jego przyjaciel z dzieciństwa- kapłan o imieniu Etoh, chcący w czasie podróży kontynuować swój obowiązek nauczania-, „poszukujący swej gwiazdy” mag Slayn oraz krasnolud Ghim, który to przypadkiem natknął się na Parna walczącego z oddziałem goblinów i celnym rzutem topora uratował mu życie.

Po drodze (czyli już w pierwszym napotkanym mieście) czwórka naszych dzielnych herosów spotka także elfią magiczkę- Deedlit- oraz złodzieja- Woodchucka- wymóg różnych klas i gatunków postaci został niniejszym spełniony.

W tle tej sielanki rozgrywać się będą bardziej dramatyczne wydarzenia- władca wyspy Marmo, jeden z sześciu bohaterów którzy niegdyś pokonali arcygroźnego demona, postanawia sięgnąć po władzę nad całą wyspą Lodoss. W dziele podboju pomaga mu magiczka Karla- teraz możemy być pewni, że na scenie wydarzeń pojawiły się osoby, którym w drogę bez dwóch zdań wejdzie nasza dzielna drużyna.

Tyle wstępu, a ja nieśmiało mogę powiedzieć, że domyślam się jak to wszystko się skończy. Scenariusz jest prosty jak budowa cepa i trudno tu doszukiwać się jakiejkolwiek głębi, dylematów moralnych czy dramatycznych zwrotów akcji- to nie ten typ opowieści.
„RoLW” stworzony został najwyraźniej dla ortodoksyjnych (lub zaślepionych) fanów fantasy (także i tutaj elfy nie przepadają za krasnoludami- i z wzajemnością. Szkoda tylko ze ich relacje przedstawiono są w tak sztampowy i pozbawiony ikry sposób) i początkujących wielbicieli RPG- mamy do czynienia z komiksem niewymagającym, będącym jakby przeniesieniem fabuły gry (czy to konsolowej, czy też pierwszego/drugiego posiedzenia z początkującym Mistrzem Gry) na karty mangi. Akcja jest rozwleczona do granic możliwości, pojedynki nieefektowne (choć przyznaję ze krwawe rozstrzygnięcia dodają smaczku), dowcipy rzadko kiedy śmieszą (na palcach rąk mógłbym policzyć momenty gdy chociaż jeden mięsień twarzy zareagował na poczucie humoru autora). Bohaterowie pozbawieni są głębi- Parn tylko raz odchodzi od stereotypu prawego rycerzyka- gdy spija się w karczmie, co przecież obrońcom sprawiedliwości nie przystoi...Trudno cokolwiek konkretnego (poza tym, że chcą szerzyć Dobro i zwalczać Zło) o śmiałkach powiedzieć- nie można ich przyłapać na prezentowaniu dwuznacznych postaw, czy jakichkolwiek zachowań kreujących ich unikalny obraz w oczach czytelnika. Są dwuwymiarowi i najzwyczajniej w świecie nudni.

Rysunki nie ratują sytuacji- są całkowicie pozbawione wyrazu, choć- tak jak scenariusz- nieodparcie kojarzą się z japońskimi RPG. Przy czym gdy w grach grafika elegancko zgrywała się z założeniami świata, w mandze bohaterowie tak idealnie nie pasują do universum, w którym się znaleźli, że aż razi to w oczy- odziani w zbroje czy szaty kapłańskie snują się ulicami odznaczając się w tłumie w nieprzeciętny sposób. Powiedzmy to sobie wprost- autor nie radzi sobie z klimatami fantasy, bazując na stereotypach i kulawo łącząc je z anonimowym, nie mogącym pochwalić się własną tożsamością otoczeniem. Efekt końcowy wygląda tak, jakby do jednego worka wrzucono kilka niekoniecznie pasujących do siebie elementów. A przecież na niektórych kadrach widać, że Ochi potrafi wznieść się ponad przeciętność- za przykład niech posłuży tu świetny projekt Belda, mrocznego cesarza- widać tu szczegółowość i umiejętność operowania akcesoriami rysownika. Szkoda, że nie wykorzystano tego stylu graficznego w należytym stopniu i natężeniu. Gwoli ciekawostki- poraziły mnie w negatywnym tego słowa znaczeniu ...fryzury bohaterów. Makaron-nitki, czy też słoma, tak czy inaczej herosi głowy swe powinni schować pod kapturem lub hełmem, za żadne skarby nie obnosić się z nimi publicznie...

Brak komiksowi oryginalności, akcji, dobrego scenariusza i porządnych rysunków. Nie ma praktycznie żadnej mocnej strony- poza jakością wydania. Odradzam, chyba że naprawdę nie macie co zrobić z pieniędzmi.


Azirafal:

Jestem na o tyle lepszej pozycji niż Yaqza, że obejrzałem anime Record of Lodoss War (wersję OVA). I niewykluczonym jest, iż tylko z tego powodu manga przypadła mi odrobinę bardziej do gustu niż jemu. Z tego wynikałoby, że anime jest zupełnym niewypałem – i byłby to wniosek jak najbardziej słuszny. Wersja animowana RoLW przytrzymała mnie do końca tylko dzięki fenomenalnej muzyce Kanno Yoko. Zatem komiks, nie mając tak genialnego wsparcia muzycznego, musiał mieć coś innego, co mnie zainteresowało, prawda? I ja sam do tej pory zachodzę w głowę cóż to takiego mogło być...

Nie były to rysunki. Są gorsze, a najwyżej porównywalne z tymi z anime. Modele postaci są bardzo proste, narysowane łatwą i wygodnicką kreską. Autor ani ołówkiem, ani tuszem nie posługuje się najlepiej – żaden kadr nie zrobił na mnie większego wrażenia (a przy ponad 200 stronach tomu, to jest niezwykły wręcz wyczyn!). Tła i otoczenie bohaterów niczym się nie wyróżniają, często zawodzi nawet cieniowanie i rysunki wychodzą strasznie ”płaskie”. Najgorzej, że w mandze typu fantasy - z mieczami, rycerzami, wielką magią, i takimi tam psikusami - spodziewałby się stereotypowy czytelnik dobrych kadrów chociaż podczas walk, których sporo powinno być i które wiele emocji wzbudzać winny. Niestety tu też przyjdzie nam się rozczarować. Walki, mimo że w miarę krwawe, co może się spodobać miłośnikom ostrzejszych walk na broń białą, są narysowane bardzo statyczne, nie widać szybkości i ruchu – po prostu brakuje im dynamiki, co jest niewybaczalne w kadrach pokazujących walkę! Ogólnie – wielki minuch. Na plus mógłbym jedynie zaliczyć poprawne SD’ki, które mimo że nie wznoszą się na szczyty oryginalności, przynajmniej nie sprawiają też bólu.

Jeżeli chodzi o ciekawą fabułę, inteligentne dialogi, czy intrygujące postaci, to też czeka nas srogie rozczarowanie. Tylko jeżeli przyjmiemy za pewnik, że ta manga służy zupełnie niezobowiązującej rozrywce, szybkiemu ”łyknięciu na raz” podczas nudnej podróży pociągiem lub w czasie przedpołudnia w robocie, kiedy ruch mały, możemy osiągnąć stan jako takiego zadowolenia z przeczytania tego tomu. Historia to standardowy schemat - ”nasz piękny świat jest w niebezpieczeństwie, my jako zdolni i żądni przygód bohaterowie ruszamy do stolicy kraju, a tam z pewnością uda nam się pomóc w ratowaniu świata przed mrocznymi zakusami Złego / Czarnego Króla / Mrocznego Maga / Bardzo Niemiłego Pana w Żółtym Kapeluszu [niepotrzebne skreślić]”. Postaci również są najbardziej stereotypowe i najmniej oryginalne, jakie tylko można wymyślić - jest prawy i odważny rycerz, cwaniak-złodziej, głośny i honorowy krasnolud, piękna i zwinna elfka, wielki i uczony mag oraz dobry i rozsądny kapłan. Tak jak wspomniał Yaqza – pełna kompania z klasycznego RPG. Najbardziej typowe profesje (każdego po trochu) oraz najbardziej stereotypowe rasy (ludzie – wszechstronni, najliczniejsi i najbardziej unoszący się pychą; krasnoludy – głośne, rubaszne, odważne i honorowe oraz elfy – szybkie, zwinne, piękne, długowieczne i zmęczone życiem), takoż i wrogowie (wielkie, głupie i silne trolle; małe, złośliwe i zwinne gobliny no i złe, zdradzieckie i używające magii mroczne elfy). Kto się pisze na sesyjkę?

Jeszcze tylko troszkę ponarzekam na tłumaczenie, które nieraz sprawiło mi kłopoty przez udziwnione zmiany w szyku zdania (w zamyśle – archaizacja języka i literackie jego brzmienie), idiotyczne rozwiązania (nie przetłumaczono nazw na mapie Lodoss, co samo w sobie jest może i w porządku ale już w trakcie tomu używane są nazwy spolszczone, np.: na mapie widzimy ”Forest of Never Return” [pisownia oryginalna], a w dialogu Parn mówi o ”lesie, z którego się nie wraca” – Oscar dla tego, kto widzi tu konsekwencję) oraz podstawowe i uznane już, ale nadal irytujące nie odmienianie imion ”obcojęzycznych” (odmiana imienia ”Etoh” podchodzi pod ”idę do Etoh”, ”powiem o tym Etoh”, itp.). Czyli jak zwykle w JPFie tłumaczenie, choć ogólnie znośne, kuleje. Tyle że tym razem (o dziwo!) nie za sprawą Kabury.

Ogólnie – bida z nędzą i tym ciekawsze jest to, że RoLW przeczytałem... hmmm, no może nie z przyjemnością, ale bez bólu. Szybko przeskoczyłem przez te dwieście z hakiem stron, zauważając po drodze masę błędów, sztampy i uproszczeń, a mimo to dotrwałem do końca bez większego znużenia. Powiem szczerze, że ten tom nie ma nic do zaoferowania, ale jeśli ktoś jest hardocore’owym fanem fantasy lub naprawdę nie ma co robić w nudne popołudnie (ja nie miałem), czy długą podróż, to może zaryzykować. Nie wyniesie z tego nic ciekawego, inteligentnego czy oryginalnego, ale przynajmniej szybko minie mu czas.

2/10

Opublikowano:



Record of Lodoss War #1: Szara Wiedźma

Record of Lodoss War #1: Szara Wiedźma

Scenariusz: Ryou Mizuno
Rysunki: Yoshihiko Ochi
Wydanie: I
Data wydania: Październik 2004
Seria: Record of Lodoss War
Wydawca oryginału: Kodakawa Shoten
Druk: czarno-biały
Stron: 218
Cena: 17 zł
Wydawnictwo: JPF
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Galerie

Record of Lodoss War: Szara wiedźma #1 Record of Lodoss War: Szara wiedźma #1 Record of Lodoss War: Szara wiedźma #1

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-