baner

Recenzja

Hellboy: Prawie Kolos

Yaqza, Yaqza, Yoghurt recenzuje Hellboy #04: Prawie Kolos
Liz Sherman, członkini Biura Działań Paranormalnych i Obrony USA umiera. Ogień, którego siłą władała, który zagnieździł się w jej ciele obdarzając swego gospodarza niezwykłą potęgą został utracony. Nienawidząca swego daru dziewczyna przekazała go przypadkowo spotkanemu monstrum. I tym samym skazała się na śmierć...
Ale jej przyjaciele nie pozwolą na to- za nowym posiadaczem życiodajnego ognia natychmiast wysłani zostają agenci Biura. Ale czas nieubłaganie upływa, minuta za minutą, godzina za godziną, nieczuły na dramaty i lęki ludzi.
„Prawie Kolos” to kolejny, wydany przez Egmont, tom przygód- znanego wszystkim miłośnikom dobrego komiksu- Piekielnego Chłopca: Hellboya. Uważni zwrócili już zapewne uwagę na fakt, iż komiks ten stanowi rozwinięcie niedokończonego wątku z albumu „Obudzić diabła”, w którym to miało miejsce opisane przeze mnie wykorzystanie mocy przez Liz dla przywrócenia do życia homunculusa. Rozwinięcie ciekawe, aczkolwiek nieco rozczarowujące. Interesujące jest nawiązanie przez autora do mitu potwora Frankensteina i ubarwienie go o dodatkowe wątki- potwór stworzony przez szalonego naukowca nie jest jedynym jego eksperymentem, a nasz znajomy z „Obudzić Diabła” jest tylko jednym z jego kolejnych prób stworzenia sztucznego człowieka. Przerażony i pozbawiony woli istnienia natrafia na wcześniejsze „dzieło” uczonego, dzieło, które przez dziesiątki, ba! setki lat żyje i przygotowuje się do realizacji swego wielkiego planu. A jaki to plan? Powiem tylko, że dość standardowy- Mignola nieszczególnie się wysilił tworząc główny wątek tej opowieści. I właśnie teraz, gdy jak zwykle grozi nam wielkie niebezpieczeństwo, na scenę wydarzeń wkracza nie kto inny jak sam Hellboy i to on właśnie będzie się musiał zmierzyć z dwiema potężnymi istotami.
Straszliwie nierówny jest ten komiks. Jak zwykle zachwycają niesamowite wręcz rysunki Mignoli, który jak nikt inny potrafi stworzyć nastrój grozy nieporównywalny z niczym innym. Tworzące niesamowity klimat ilustracje, specyficzna, kanciasta i uproszczona kreska, świetne kadrowanie i umiejętne operowanie cieniami buduje atmosferę znaną z najlepszych horrorów. I, jak zwykle, idealnie pasują do rysunków kolory, czasami ciemne i stonowane, kiedy indziej żywe, jaskrawe. Ale zawsze pasujące do sytuacji. Ale, jak powszechnie wiadomo, dobre rysunki to nie wszystko- przede wszystkim ważny jest scenariusz, który przyciągnie uwagę czytelnika i bez reszty zaabsorbuje jego uwagę. I tutaj mamy pewien zgrzyt. Bo mimo, iż historia jest ciekawa i do pewnego momentu czyta się ja wspaniale, to jednak w końcu zaczyna drażnić. Najwyraźniej Mignola lekko podszedł do tego tematu, ponieważ wykorzystał schemat z tych kilkuset-odcinkowych serii o superbohaterach- „mamy sześć godzin na uratowanie świata, bo o 19:00 są wiadomości i nie chcę ich przegapić”. Strasznie zdenerwowało mnie prostackie zakończenie rodem z „Supermana”- „ciężko było, ale co to dla nas, i tak sobie poradzimy, w końcu to tylko komiks”. Ta historia miała naprawdę wielki potencjał, ale w wersji, w jakiej ją wydano wiele straciła. Jest za krótka, a wydarzenia w niej przedstawione pasują raczej do porządnej mini serii, nie jakiejś tam nowelki. To smutne, że ten komiks został tak potraktowany. To mogła być wielka historia, ale przez to jak ją ujeto(kolejny epizod nie wnosząca wiele do serii) uzyskano całkowicie przeciwny efekt.
Jakby na dokładkę mamy jeszcze bezczelne zachowanie samego Egmontu, który postanowił wydać ten albumik, czy komiksik raczej za cenę17 złociszy. Za 56 plansz. To nie jest bezczelność, to zwykłe złodziejstwo! Nie oszukujmy się- w obecnej sytuacji widać wyraźnie, po co ten komis został wydany- liczy się kasa i tylko ona. I nieważne, że czytelnik zabuli ciężko zarobione złotówki na chudziutką broszurkę. Wiadomo, że wielbiciele Hellboya i tak to kupią- to czemu nie wykorzystać sytuacji i zażądać porządnej kasy? Zwykłe złodziejstwo, jeśli mnie pytacie.
I jak tu ocenić ten album? Ujmę to tak- pierwsza połowa komiksu to kawał świetnej lektury. Ale potem jest tylko coraz gorzej- wielkie rozczarowanie. A jeśli dodamy do tego cenę nieprzystającą zupełnie do jakości towaru, to wynik jest łatwy do przewidzenia- moi drodzy, ten komiks można sobie darować. Naprawdę- są na rynku tytuły za które warto zapłacić tyle, co za „Hellboya”, a przyjemność z czytania będzie znacznie większa.


Owszem. Na rynku są komiksy, których cena porównywalna jest z Hellbojem. Tak, Egmont ustalając taką zabójczą cenę popełnił rozbój w biały dzień. (a jak wiedzą już dzieci w przedszkolu rozbój jest be i można za to trafić do więzienia....bodajże na 3-5 lat, jeśli był z bronią w ręku...chyba że pamięć już moja nie ta). Tak, zwalili część nakładu nie drukując kilkunastu plansz. Tak, ich polityka wydawnicza jest co najmniej krzywdząca. Tak, miłośnicy komiksu nie mają innego wyjścia, muszą kupować z Egmontu.
Przykre to, aczkolwiek prawdziwe. Ale dość narzekania na największego rodzimego wydawcę a przejdźmy do samego komiksu opowiadającego o dużym czerwonym facecie, którego tak wielbimy my- miłośnicy dobrego komiksu. Najnowszy album z przygodami Hellboya zawiera historię, która jest jakby dokończeniem jednego z wątków rozpoczętych w tomie poprzednim- Yaqza ładnie to wszystko streścił, więc ja sobie to daruję, powiem tylko, że lepiej by było, gdyby Egmont „dokleił” tą historię w poprzednim albumie- podnieśliby cenę za te parenaście stron góra o 5 złotych, a i czytelnik czułby się usatysfakcjonowany, wiedząc, co stało się z Homunculusem od razu po przeczytaniu „głównej” opowieści. A tak- czekali, czekali ludziska na nowego Hellboya a tu Zonk!- nie dość, że dostają broszurkę, miast pełnokrwistego tomu, to jeszcze liczą zań sobie wydawcy 18 złociszy....cholera, miało nie być narzekania....
Jedyne, czego nie mam do zarzucenia, to oczywiście jakość wydania- „ślycznie eklektycznie”- jak rzekł kiedyś pewien mój znajomy. Cokolwiek to znaczy, domyślam się, ze jest to określenie pozytywne i przypasuje do jakości najnowszego Hellboya. Ale do niczego więcej- zarówno historia w nim przedstawiona szczytem oryginalności i mistrzostwa scenariuszowego nie jest, w ilości stron nie zdobyłby na pewno tom nawet ostatniego miejsca (odpadł gdzieś po drodze) a w cenie przebija parę porównywalnych, a grubszych komiksów. Dlatego w podsumowaniu nie pozostaje mi nic innego, jak polecić „Prawie Kolosa” tylko dla największych miłośników Piekielnego Chłopca, i to tez nie dla wszystkich- dla tych z zasobnym portfelem (lub dla tych, którzy poza Hellem nie kupują innych komiksów...są tacy?)

Opublikowano:



Hellboy #04: Prawie Kolos

Hellboy #04: Prawie Kolos

Scenariusz: Mike Mignola
Rysunki: Mike Mignola
Kolor: James Sinclair, Dave Stewart
Wydanie: I
Data wydania: Marzec 2003
Seria: Hellboy
Tytuł oryginału: Hellboy- Almost Colossus
Rok wydania oryginału: 1997, 1998
Wydawca oryginału: Dark Horse
Tłumaczenie: Miłosz Brzeziński
Druk: kolor
Oprawa: kartonowa
Format: 17x26 cm
Stron: 56
Cena: 16,90 zł
Wydawnictwo: Egmont
ISBN: 83-237-9625-4
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Galerie

Hellboy: Prawie Kolos Hellboy: Prawie Kolos Hellboy: Prawie Kolos

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-