baner

Recenzja

Gunsmith Cats #1

Yoghurt recenzuje Gunsmith Cats #1: Bonnie & Clyde
Chicago- miasto magiczne. Miasto- legenda, gdzie w latach 30 rządził Jazz i Al Capone. Zaraz po nowym Jorku chyba najsłynniejsze miasto Ameryki. I miasto, w którym działają dwie łowczynie nagród- Rally i May Hopkins. A pracy im nie brak, gdyż od szumowin, przemytników, handlarzy bronią i dragami w Chicago się roi. Lecz żywot ich jest ciężki, gdyż wspomniane dwie kobitki znają się swym fachu jak mało kto...

Tak w wielkim skrócie można przedstawić fabułę chyba najsłynniejszego dzieła Kenichiego Sonody. To właśnie Gunsmith Cats pozwoliło znaleźć mu się w panteonie najlepszych mangaków. I trzeba przyznać- zasłużenie... No, ale o tym za chwilę...

Cóż czeka czytelnika w pierwszym tomie przygód Kociaków? Mamy szansę zapoznać się z dwiema głównymi bohaterkami, trzeba przyznać, dość...niestandardowymi, ujmując delikatnie. Otóż Rally Vincent oraz Minnie May prowadzą zakład rusznikarski (i sklep z bronią jednocześnie) na przedmieściach Chicago, a dorabiają sobie jako łowczynie nagród i prywatni detektywi na usługach policji. Do tego obu wdzięku i umiejętności odmówić nie można:
Rally- ciemnoskóra, wysoka brunetka z ciałem niczym z kalendarza Pirelli a do tego genialna rusznikarka (wyczuje zapach prochu z kilometra i do tego pozna po nim rodzaj broni, z której strzelano ;)), strzelec wyborowy i posiadaczka prześlicznego i kultowego w pewnych kręgach wozu Shelby Cobra GT 500 (Niebieskie cudo ze stadniną koni pod maską)
oraz „Minnie” May Hopkins- drobniutka i śliczna 17-latka z...hmm... jakby to ująć...doświadczeniem :) Do tego jest piromanką i ma wybuchowy charakter- dosłownie, bo za pazuchą zawsze nosi od kilku do kilkunastu granatów i ładunków plastiku, semtexu czy innego środka służącego do pozbywania się dużych ilości wszystkiego co się rusza i demolowania setek metrów kwadratowych powierzchni.
Nasze dwie oryginalne heroiny (jakiż ten język polski dwuznaczny miejscami, nieprawdaż?) mamy okazję obserwować w porachunkach z pewną niebezpieczną kobietą, która nie może sobie odpuścić zemsty (choć z góry wiadomo, ze porywa się z motyką na słońce) oraz dowiadujemy się co nieco o przeszłości panny Hopkins. Akcji na pewno nie zabraknie, a klimacik opowieści kojarzy się jednoznacznie z takimi serialami jak pamiętny „Kojak” czy „Górsky i Bu... przepraszam- „Starsky i Hutch”. I czuje się to od pierwszej do ostatniej strony Mangi.
Zresztą- nic dziwnego- Sonoda włożył w tą produkcję nie tylko masę talentu, ale tez serca. Sam przebywał w Chicago i właśnie po powrocie z tegoż miasta wpadł na pomysł stworzenia Gunsmith Cats. A jako prawdziwy maniak (śmiało można rzec- otaku) broni i samochodów, nie mógł się powstrzymać przed stworzeniem historii przepełnionej dwoma obiektami jego miłości. I miłość tą widać- Sonoda to prawdziwy mistrz w przedstawianiu wszelkiej maści wózków i pukawek. Wszystko rysowane z chirurgiczną precyzją i dbałością o każdy szczegół. Tu nie chodzi tylko o to, że broń przypomina tą ze świata realnego- ona jest niczym fotografia oryginału! Ząbki na zamku, drobniutki napisik na lufie czy kolbie, maleńki guziczek zmiany trybu ognia- wszystko to narysowane niczym przez proejktanta danego modelu guna. I tak samo ma się sprawa z samochodami. Dzięki tejże niesamowitej precyzji Sonoda stał się sławny i wcale się nie dziwię. Szczególnie, że zakres moich zainteresowań to także militaria, więc takie smaczki dla mnie i innych, którzy interesują się tą tematyką do po prostu wisienka na czubku tortu. Dość spora wisienka, tak rozmiarów arbuza...
Mimo włożenia mnóstwa pracy w rysunki broni i samochodów, Sonoda nie zaniedbuje reszty. Jego charadesign rozpoznać można z daleka. I choć można się czasem czepić paru drobnych kiksów w rysunkach postaci (w dalszych tomach coraz rzadsze) to nie ma tu miejsca na tzw. „Mleczne Mutanty” znane z jego Exaxxiona (też nakładem Egmontu u nas), czyli zero przegięć anatomicznych, jeśli chodzi o wymiary bohaterek :)
No, ale poza zachwytami, wypadałoby też nieco ponarzekać. Problem w tym, ze nie miałbym na co... Gdyby nie wydanie. To, co uczynił Egmont (największy wydawca komiksów w tym kraju przecież) z Kociakami zakrawa na zniewagę. Pomijam fakt, że manga ta jest wydana na słabym papierze i bez obwoluty- to każdy przeboleje. Ale dwóch rzeczy nie odpuszczę: tłumaczenia i ...układu europejskiego stron. Dlaczego? Tłumaczenie zbluzgam za to, że walnięto parę istotnych baboli, jak choćby ten rzucający się najbardziej w oczy- miast Rally Vincent mamy... Larry Vincent! Toć to przecież błąd tak kardynalny i kretyński, ze cżłowieka krew zalewa. Cóż, jak mniemam, Egmont korzystał z niemieckiego skryptu (jak to czyni chyba we wszystkich swych mangach) i tłumacz sieknął błąd za kolesiem który uczynił to już w Niemczech, ale to niczego nie usprawiedliwia. Czyż tak trudno było choćby rzucić okiem na inne wydania czy też choć na 5 minut odpalić Anime, gdzie czarno nai białym stoi: Rally? Ech, tragedia.
A czemu czepiam się układu europejskiego, choć zwykle tego nie czynię? Bo w tym komiksie akurat to wybitnie przeszkadza. Problem z układem europejskim jest taki, iż wszystkie kadry to tak naprawdę „lustrzane odbicia” oryginałów (stąd np. pytanie mojego kumpla, który stwierdził, ze wszyscy japończycy muszą być leworęczni, gdy czytał jedną z mang w „naszym” układzie stron). Może laikowi ten problem nie przeszkadza, ale w mandze, gdzie precyzja i dbałość o szczegóły są jej wizytówką, nawet fakt, ze logo Cobry jest odwrócone lub bębenek rewolweru uchyla się nie w tą stronę co w oryginale, jest to OGROMNE niedopatrzenie. Szkoda, ze szanujący się (mam nadzieję) wydawca tak pokpił sprawę i choć wątpię, by zmienił tłumaczenie w drugim tomie i odwróci układ stron na japoński (musi ciągnąc to co zaczął), to jednak iskierka nadziei gdzieś się tam tli...

Podsumowując- jeżeli ktoś uwielbia klimaty seriali kryminalnych z lat ’80, genialną kreskę i niesamowitą precyzję oraz ładne panienki biegające ze spluwami to Gunsmith Cats jest pozycją nazywaną „Musthave”, spolszczaną na „Musiszmieć”. Inne osoby niech sięgną z czystej ciekawości, zakupu raczej nie pożałują. I choć polskiemu wydaniu zarzucić wiele można, zawsze można przecież sięgnąć po znakomite Anime (recenzję może już wkrótce znajdziecie na katedrze) lub przy sporym samozaparciu- przeboleć błędy tłumaczeniowe i europejski układ. Bo Rusznikarskie Kociaki są tego warte.

Opublikowano:



Gunsmith Cats #1: Bonnie & Clyde

Gunsmith Cats #1: Bonnie & Clyde

Scenariusz: Kenichi Sonoda
Rysunki: Kenichi Sonoda
Wydanie: I
Data wydania: Wrzesień 2003
Seria: Gunsmith Cats
Tytuł oryginału: Gunsmith Cats 1: Bonnie & Clyde
Rok wydania oryginału: 1991
Wydawca oryginału: Kodansha
Tłumaczenie: Alex Hagemann
Druk: czarno-biały
Oprawa: kartonowa
Format: 11,5x18 cm
Stron: 224
Cena: 16 zł
Wydawnictwo: Egmont
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-