baner

Recenzja

Chobits #1

Yoghurt recenzuje Chobits #1
Zaznaczam od razu- nie jestem fanem CLAMP. „Card Captor Sakura” swą różowością i ilością pierdółek typu marcheweczki, króliczki i reszty tałatajstwa mnie po prostu odstrasza. „X” jest dla mnie niczym nadzwyczajnym, miałem okazje czytać lepiej narysowane i na pewno lepsze scenariuszowo mangi. „Magic Knight Rayearth” (swego czasu wyświetlany na RTL...tfu.. TVN 7) był lekki i przyjemny, ale była to po prostu kolejna modyfikacja historii o dzielnych dziewczątkach władających tajemnymi mocami. Ale jeden tytuł przyciągnął mą uwagę na dłużej i nie odrzucił mnie- a mowa rzecz jasna o genialnych Chobits.

Gdy miałem okazje obejrzeć kilka pierwszych odcinków na jednym z konwentów, od razu zostałem Czobitami oczarowany- nietypowa (jak na CLAMPa) kreska, zabójcza dawka humoru i co najważniejsze- bohaterka, której po prostu NIE DA SIĘ nie lubić- Chii... Na samą myśl o niej człowiekowi się gęba śmieje. A wydawnictwo JPF sprawiło mi radość, wydając ten tytuł na polskim rynku. i co po jego kilkukrotnym przeczytaniu mogę na temat polskiego wydania powiedzieć?
Cud, miód i orzeszki. No, może bez orzeszków, bo chciałoby się mieć wydanie takie, jak w Japonii, czyli tomik+masa dodatków typu czobitowy notes, pocztówki, podkładka pod mysz... Ale nie można w życiu mieć wszystkiego (cholera, dlaczego?) i jak mawia stare ludowe przysłowie: „jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma”. Tak więc dobre i „zwykłe” wydanie (choć bardzo ładne- obwoluta, kolorowe strony wstępu, oryginalny sposób czytania, czyli od prawej do lewej).
No, ale na świecie istnieją osoby, które nigdy o Chobits nie słyszały (aż dziw bierze, ze są takie) i wypadałoby rzec kilka słów wyjaśnienia, cóż to w ogóle jest. A jest to historia Hidekiego Motosuwy, dziewiętnastolatka, który dorabia w barze i chce dostać się na studia. Jako człowiek, który cierpi na przewlekłą chorobę zwaną „Deficytem sałaty” lub bardziej naukowo „Chronicznym brakiem pieniędzy” marzy o własnym komputerze. Ale nie takim, jaki znamy dziś- szare pudło, monitorek, klawiurka, gryzoń i reszta bajerów, ale o Persoconie (na temat tego słowa trochę później)- komputerze o ludzkich kształtach (zwykle zresztą dość bujnych, bo lwia ich część to zgrabne kobietki :) ). Persocony od ludzi odróżnia (poza dziwnymi „uszami” gdzie kryje się interfejs takiego kompa) tylko to, że nie mają własnej woli- działają na takiej samej zasadzie, jak dzisiejsze komputery- dzięki software’owi, jaki jest w nich zainstalowany i dzięki skryptom, napisanym przez programistów. niektóre posiadają umiejętność uczenia się, ale w bardzo ograniczonym zakresie. Ale istnieje wśród miłośników komputerów swoista legenda o Persoconach, które są niczym ludzie- działają bez żadnych systemów operacyjnych, mogą uczyć się bez ograniczeń, a nawet posiadają uczucia...zwą się Chobits.
nasz biedny Hideki wracając z roboty do domu ma niesamowite szczęście- gdyż znajduje na śmietniku obiekt swych marzeń- całkiem nowiutkiego Persocona. Nie myśląc długo, zabiera go do domu (w końcu to nie kradzież, leżał na śmietniku) i tu zaczynają się schody- najpierw ma problemy z odpaleniem kompa (dość ciekawe miejsce na włącznik, nie powiem... :) ), zaraz potem okazuje się, ze Persocon o słodziutkim obliczu potrafi wymówić tylko jedno słowo- „Chii” (które staje się potem jej imieniem). A co ciekawsze, jak się potem okazuje, działa bez systemu operacyjnego... brzmi znajomo?
Pierwszy tomik Chobitsów pozwala nam zaznajomić się z postaciami, które będą toczyć akcję przez całą serię- pomijając naszego biednego Hidekiego i jego przesłodziutkiego Persocona, poznamy młodocianego komputerowego geniusza Minoru (i jego...dobrze zbudowane komputery :) ), dobrego kumpla Motosuwy- Shinbo ( i jego milutkiego laptopa Sumomo....znaczy, Mirabelkę- o tem potem), dozorczynię w bloku Hidekiego- panią Hibiyę oraz nauczycielkę- panią Shimizu i tak dalej. Każdy z bohaterów ma swą historię, swe sekrety i z pewnością w kolejnych tomach zasmakujemy paru zwrotów akcji, związanych z życiorysami postaci.
Poza wciągającą fabułą („O co kurde wreszcie chodzi z tymi Czobitami”- że zacytuję mego kumpla) manga ta charakteryzuje się znakomitą, i co mi bardzo odpowiada, nieclampowską kreską. Nadmiar blików, długaśne rzęsy i parę innych zwyczajów nigdy nie przyciągało mnie do twórczości grupy, ale widać, ze przekazanie pałeczki głównego charadesignera i rysownika komu innemu z grupy (panienek z CLAMPa jest bodajże z 5....wszystkich miłośników ich twórczości przepraszam za swą niewiedze, ale nie mam pojęcia, kto zajmuje się głównie krechą, a kto pablik rilejszynz) wyszło tylko Chobits na dobre. Tutaj olbrzymi plus i kolejny powód, dla którego warto tą pozycję zakupić za tych parenaście złotych.
Chwaliłem za scenariusz, chwaliłem za kreskę, zanim za coś zbesztam, muszę jeszcze jeden powód do zachwytu znaleźć... I znalazłem- główna bohaterka. Nią zachwycać można się godzinami, a wierzcie mi, jest czym. Tak słodkiej (ale nie przesłodzonej- patrz Hamtaro...bleeee), przeuroczej i wzbudzającej szczery uśmiech głównej bohaterki nie spotkałem w żadnej mandze. jak już miałem okazję powiedzieć- Chii nie da się nie lubić i nie znam osoby, która twierdziłaby, że ta dziewuszka (o ile można mówić o dziewuszce w przypadku komputera) nie jest najsympatyczniejszą postacią mangi (a jeśli takie opinie usłyszycie, zignorujcie, oni się po prostu nie znają :P ). Chii rządzi, powiadam!
Pochwalić pochwalił, ale teraz wypadałoby się czegoś czepić. Nie za bardzo jest czego, ale... dlaczego, się ja pytam, dlaczego wyrzucono nazwę Persocon?!? Przecież tak się już utarło wśród fanów, jest to poza tym nazwa własna, a tu taki kiks... Nie wiem, czym kierował się monsieur Kabura zamieniając to słowo na po prostu „komputer” (tudzież „pecet”), ale dla takiej Chii porównanie z szarą, bezduszną skrzyneczką jest co najmniej krzywdzące.
jak już jesteśmy przy tłumaczeniach- Sumomo została zastąpiona swojską Mirabelką. Tutaj nie mam się jednak czego czepić- jak dla mnie jest to trafne przełożenie, gdyż „sumomo” z japońskiego, jak powiadają radzieccy mędrcy, znaczy „śliwka”. A że mirabelka (jak zapewne niewielu wie, ma też swą ludową nazwę Lubaszka...ale to nie brzmi już tak dobrze jak Mirabelka, nieprawdaż? :) ) to taka mała śliwka, to do Sumomo pasuje jak ulał. tu pochwały dla tłumaczenia (no rzesz, a miałem się czepiać...).
Co na zakonczenie? trzy słowa: Biegiem Po Czobity! Świetna kreska, rozbrajający humor, ciekawa historia i Chii sprawiają, ze poczujecie się zadziwiająco zadowoleni wydając całe 16 złociszy (ile rzecyz mozna mieć za 16 złotych! Pomyślcie!) na tą znakomitą Mangę. Tomik dostaje ode mnie znaczek „Yoghurt poleca” i ocenę 8 (jeden punkt mniej za brak dodatków „deluksowych” oraz za brak „Persocona” i jeden mniej ot tak w myśl zasady, przecież dychy i tak bym nie wystawił :) )

Opublikowano:



Chobits #1

Chobits #1

Scenariusz: Clamp
Rysunki: Clamp
Wydanie: I
Data wydania: Maj 2003
Seria: Chobits
Tytuł oryginału: Chobits
Wydawca oryginału: Kodansha
Druk: czarno-biały
Oprawa: miękka, obwoluta
Format: B6
Stron: 190
Cena: 16 zł
Wydawnictwo: JPF
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-