baner

Recenzja

Elvis, Luhrmann, film [recenzja]

Przemysław Pawełek recenzuje Elvis
8/10
Elvis, Luhrmann, film [recenzja]
8/10
Elvis Presley to postać wielowymiarowa. To nie tylko muzyk i gwiazda. To prototyp supergwiazdy muzyki popularnej. Pierwsza tego formatu ikona kultury masowej. Symbol rewolucji muzycznej i obyczajowej. Łącząc to wszystko w jedną osobę, uzyskali byśmy pewnie obraz superbohatera. I tak właśnie przedstawia go film Baza Luhrmanna.

Kariera Elvisa przedstawiona została tu dość kompleksowo, choć skrótowo, bo trudno wzorcowe ucieleśnienie amerykańskiego snu przedstawić w jednym, trwającym nawet dwie i pół godziny filmie. Poznajemy go jako młodego chłopaka z nieco problematycznej rodziny. Od dzieciństwa fascynowała go muzyka czarnych, a pewnym wzorem był dla niego Kapitan Marvel Junior. Właśnie te dwa kierunki, wraz z poznanym u progu kariery cwaniakowatym impresario, miały zaważyć o jego przyszłym życiu, karierze, upadku i legendzie.

Luhrmann miesza poziomy swojej opowieści, przedstawiając pokusę sławy, z relacji z menadżerem, czyniąc wręcz układ w dość faustowskim wymiarze. Elvis pnie się do góry, jest idolem, buntownikiem, przekracza granice, nie boi się łamać tabu. Sięga gwiazd, by za życia wstąpić na Olimp. Ten staje się jednak więzieniem i zgubą. To historia o rodowodzie niemal tyleż samo komiksowym, co antycznym.

Historia Elvisa pozostaje jednak historią o swoich czasach, o segregacji, przemianach społecznych, wstępie do rewolucji seksualnej, a potem do epoki Dzieci Kwiatów, podczas której niedawny prowokator ogłuszony prochami przestał już nadążać za zmianami, które wcześniej sam wprowadzał. To też oczywiście o muzyce, jej przemianach, czarnych korzeniach rocka, zdominowanego potem przez białych.

Luhrmann łapie kilka srok za ogon, nieco zubażając portret Elvisa jako człowieka, bo nie da się upchnąć w taką opowieść wszystkiego. Jest to więc nieco laurka, bo to przygnieciony przez własny sukces Prometeusz, który dał nam rock’n’rolla, ale też ma własne wady i słabości. W końcu był też człowiekiem, i to pierwszym, który zmagał się z urokami podobnej sławy.

Portret Elvisa ma swoje zalety, swoje braki, ale trudno zarzucić coś oprawie, imponującej od samego początku, gdy na ekran wjeżdża obłożone błyskotkami logo Warner Bros. Aż do samego końca w filmie zdaje się przeważać nie tyle realizacyjny rozmach, co nadmiar. Scenografia, kostiumy, efekty specjalne - wszystko to jest na wysokim poziomie, do tego sporo karkołomnych zabaw kamerą i montażem.

Można przez to odnieść wrażenie, że autorzy całą tą przesadą zbliżają się, lub wręcz przekraczają granicę kiczu, ale paradoksalnie konwencja wpisuje się w tę historię. W końcu to historia Elvisa, Króla, rezydenta Vegas, ikony kojarzonej właśnie z przepychem.

Brakowało mi w tym filmie nieco odwagi, grzebania w bardziej niewygodnych aspektach biografii Elvisa, ale mimo wszystko nie potrafię tego traktować za zarzut. Bo to nie film, który ma się z czymś rozliczyć, tu chodzi o pokazanie skali zjawiska, jakim była jedna osoba, i o wpisanie tego w szerszy kontekst. Udało się tu uciec od banału, choćby przez dodanie narratora, śliskiej postaci, granej - co nietypowe - przez Toma Hanksa, który przyzwyczaił nas do ciepłych kluchów. Nie udało się ominąć typowych elementów rockandrollowej biografii, ale trudno tu mieć pretensje, skoro to Elvis wykuł jej ramy. Po nim wszyscy powtarzają już tylko wybrane elementy, ale w mniejszej skali.

A sam film, wbrew moim wcześniejszym uprzedzeniom, okazał się być ciekawym doświadczeniem, laurką, która niesie ze sobą też nieco zaskoczeń. I po którą sięgnąć mogą zarówno fani, jak i osoby niewrażliwe na magię boga z Memphis.


Autor recenzji jest redaktorem Polskiego Radia.

Opublikowano:



Elvis

Elvis

Premiera: Wrzesień 2022
Oprawa: DVD, Blue Ray
Stron: 154 min.
Wydawnictwo: Galapagos
WASZA OCENA
9.00
Średnia z 1 głosów
TWOJA OCENA
9 /10
Zagłosuj!

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-