Recenzja
Śmierć na Nilu, film, Kenneth Branagh, Gal Gadot [recenzja]
Przemysław Pawełek recenzuje Śmierć na NiluEkranizacja "Morderstwa w Orient Expressie" sprzed pięciu lat określiła konkretnie stronę, w którą postanowili zwrócić się filmowcy. Nie tylko ściągnięto przed kamery doborową obsadę, ale także przerobiono i rozbudowano nieco materiał źródłowy, tworząc bazę pod swoiste poirotverse. Po drodze ulotnił się jednak dość kameralny wymiar pierwowzoru - zamiast tego doczekaliśmy się widowiska z fantastycznymi widokami i robiącymi wrażenie ujęciami.
"Śmierć na Nilu" konsekwentnie idzie tą samą drogą. Mniejsze wrażenie robi tu obsada - aktorzy stają na wysokości zadania, ale nie mamy już do czynienia z aż tak mocnymi nazwiskami. Zamiast tego autorzy wykorzystują zalety miejsca akcji, mocno akcentując pierwiastek egzotyki, który wpisano w tę opowieść. Dalej mamy też do czynienia z niebanalną pracą kamery, choć nie mogłem pozbyć się wrażenia, że ujęcia często bywają bardziej efekciarskie niż efektowne. Tak samo widoki na Nil, na tle którego często przedstawiani są bohaterowie, czy jego okolice, wyglądały mi dość sztucznie, niczym doklejone na zielony ekran. Oświetlenie i nienaturalnie intensywna kolorystyka także podkopywały poczucie realizmu.
Głównymi zaletami Agaty Christie są jednak zagadki kryminalne, a nie oprawa. I owszem, dostajemy tu adaptację jednej z najpopularniejszych jej powieści, ale przerobioną w nieco autorski sposób. Znowu dostajemy nieco dygresji, czy też retrospekcji, pogłębiających portret Poirota. Sam film zresztą rozwija się powoli, bez pośpiechu, skupiając się bardziej na obrazie epoki, przez co trup pada dopiero w połowie seansu, i to wtedy akcja przyspiesza. Nie da się też nie zauważyć, że powieść sprzed 85 lat próbowano dostosować do dzisiejszych norm, przez co w retro kryminał wkomponowano wątki mniejszości seksualnych, czy też między rasowych romansów. Ale może to moja pamięć już szwankuje, a te wątki przewijały się już w książkach Christie?
Efekt budzi we mnie mieszane uczucia. Znowu miałem wrażenie, że dość stonowaną opowieść z dreszczykiem studio chciało przekuć na 'widowisko', blockbustera pełną gębą. Zabrakło mi tu jednak z początku intensywniejszego rytmu, a efekt psuje sztuczność części (zapewne cyfrowych) plenerów. Jednocześnie mamy do czynienia nie tylko z adaptacją lubianej prozy, to też nieco inną od wcześniejszych. Można dać szansę, może się podobać, choć efekt nie oszałamia.
Autor recenzji jest redaktorem Polskiego Radia.
Opublikowano:
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-