Recenzja
Dawno temu w nudnej galaktyce
Przemysław Pawełek recenzuje Gwiezdne Wojny: Skywalker. OdrodzenieTrudno jest mi się ustosunkować do filmu "Skywalker. Odrodzenie", bo już przy trylogii prequeli miałem mocne uczucie, że nie są to filmy skierowane do mnie, a teraz otrzymaliśmy serię skierowaną do jeszcze młodszego pokolenia, tylko że coś tu - przynajmniej poza marketingiem, bo tylko on chyba zadziałał - poszło nie tak. "Przebudzenie Mocy" miało chyba uspokoić widownię, że Disney rozumie świat wykreowany przez George'a Lucasa i nie popełni żadnej profanacji. Dostaliśmy jednak dość wtórny remiks motywów składających się na pierwszą trylogię. "Przebudzenie Mocy" było w sumie w istocie "Nową nadzieją" - że ten powrót nie okaże się klapą. "Ostatni Jedi" kupił część fanów dość śmiałym pogrywaniem schematami, które wytworzyła saga. Dla mnie jednak ekipa zapędziła się za daleko, przez co całość wykładała się scenariuszowo, a bohaterowie zachowywali się irracjonalnie, dość powiedzieć, że sam Mark Hamill nie rozumiał już działań swojego bohatera. Stawkę jednak podbito dość wysoko, bo sympatycy ósmego epizodu oczekiwali prawdopodobnie godnego domknięcia sagi, a osoby zawiedzione dotychczasowymi odsłonami - że przynajmniej na koniec nie będzie wstydu. No i tak jak wspomniałem - szału jednak (przynajmniej w moim odczuciu) nie ma.
"Skywalker. Odrodzenie" od początku olśniewa tym, co robiło wrażenie już w poprzednich epizodach. Niesamowitą robotę zrobiła tutaj armia specjalistów od efekty specjalnych, bazujących na świetnych projektach poczynionych wcześniej przez artystów. To film atrakcyjny wizualnie, bawiący się obrazem, kontrastami, kolorami, światłocieniem czy mrugającymi refleksami światła. Na ten film po prostu bardzo przyjemnie się patrzy, w stopniu rzadkim dla tej klasy komercyjnego kina.
Niestety szybko okazuje się, że nie otrzymujemy dużo więcej, bo sama intryga jest tu tyleż przekombinowana, co banalna. Teoretycznie ważą się dalsze losy rebelii, którą zmiażdżyć może Nowy Porządek, albo powracający Imperator, albo ich połączone siły. Jest bardzo źle. Czas na ostateczne, zdecydowane działania, które przechylą szalę na stronę Dobra. Więc znana nam już drużyna śmiałków podejmuje się misji, w efekcie której szukają kogoś, kto wskaże im eksperta, który zdekoduje dane w robocie, które mogą ich skierować w stronę ciemnych zakątków galaktyki, gdzie jak już dotrą, to się w sumie zastanowią co dalej. I tak sobie podróżują po tym kosmosie i planetach na tle Ładnych Obrazów, niestety nie towarzyszy temu ani za dużo dramatyzmu ani napięcia, czasem działaniom brak też rozsądku. W efekcie większość filmu okazuje się być wypełniaczem odwlekającym moment, gdy ponownie skrzyżują się losy Rey i Kylo Rena, postaci kluczowych dla losów konfliktu (a także zostanie zdradzona jednak z większych tajemnic nowej serii).
Dziewiątemu epizodowi Gwiezdnych Wojen nie brak scen pełnych akcji, ale nie ma tu zbyt dużo emocji towarzyszących zwykle kibicowaniu bohaterom walczącym o losy świata, choć autorom udało się utkać parę smutnych, przejmujących momentów. Całościowo film robi jednak wrażenie głównie swoją oprawą i efektami specjalnymi, a magia przygody, której namiastka była jeszcze w trylogii prequeli, tu jest praktycznie nieuchwytna. Nie jestem raczej z tą opinią odosobniony - na agregatorze Metacritic zarówno oceny recenzentów, jak i widzów, po uśrednieniu sugerują, że nie jest to wiekopomne dzieło. Sam będę jednak trzymał się stanowiska, że finał sagi warto zobaczyć, by domknąć ten jej rozdział i podziwiać kunszt specjalistów od oprawy wizualnej, którzy sprawdzili się lepiej niż scenarzyści i reżyserzy. Pozostaje mieć nadzieję, że Disney odpuści sobie kolejną trylogię i pójdzie raczej kierunkiem autonomicznych spinoffów, które wychodzą mu dużo lepiej.
Opublikowano:
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-