baner

Recenzja

Cyberwycieczka po przeszłości

Krzysztof Zimiński recenzuje Player One
7/10
Cyberwycieczka po przeszłości
7/10
Steven Spielberg ponownie zabiera nas w trwającą ponad dwie godziny wyprawę pełną przygód, efektów specjalnych i innych atrakcji. Odwiedzaliśmy z nim już przeszłość, przyszłość, krainy dinozaurów, a tym razem zanurzamy się w odmętach kultury popularnej. Czy może raczej w nafaszerowanej popkulturą cyberprzestrzeni, gdzie szukać będą ucieczki od zwykłego, nudnego życia nasi potomkowie, brodząc w starych grach, filmach i oczywiście komiksach.

"Player One" to adaptacja książki, która pokazuje świat, jaki zostanie po nas: zanieczyszczenie środowiska, spotęgowanie rozwarstwień społecznych, galopująca bieda, szarzyzna, krótko mówiąc: syf. Jedynym, co pozostaje, jest cyfrowy eskapizm, komputerowe światy, przyszłość wirtualnej rzeczywistości, jaką jest system Oasis. To połączenie serwisu społecznościowego, z wieloosobową grą online. Serwis podzielony jest zresztą na podświaty, często inspirowane 'dawną' kulturą popularną czy starymi grami komputerowymi z lat 80. XX wieku. W tym świecie ukryte są tajemne zagadki dla najbardziej dociekliwych, a na tego, który jako pierwszy je rozwiąże - czeka olbrzymia nagroda.

Książka ukazała się niemal dekadę temu, właśnie jako wyraz miłości dla lat osiemdziesiątych, napisany przez trzydziestolatka i skierowany do innych trzydziesto- czy czterdziestolatków, którzy pamiętają czasy dziś uznawane w świecie cyfrowym za retro. Kino rządzi się jednak swoimi prawami - kosztowny blockbuster (a takim właśnie jest omawiany film), by zarobił - powinien być skierowany do młodzieży. Dzisiejsi nastolatkowie z oczywistych względów nie pamiętają już w co bawili się ich ojcowie, a że wszystkie te mrugnięcia okiem to w zasadzie otoczka, celofan, w który zawinięta jest ta historia, to stuningowano tę oprawę, by odpowiadała kulturowym kompetencjom osób urodzonych w nowym tysiącleciu.

O ile w teorii było to rozsądne podejście, o tyle w praktyce pojawiają się też problemy. Książka była niemal klasyczną Campbellowską Podróżą bohatera, ale ery cyfrowej. Historia Spielberga teoretycznie też nią jest, tylko że zanim autorzy scenariusza ochłonęli po spisaniu wszystkich nawiązań, które chcą tu upchnąć, to dostali czkawki. Film jest przeładowany odwołaniami, którymi jesteśmy atakowani z częstotliwością mrugającego stroboskopu. W samej scenie wyścigów z początku filmu można wyliczyć samochód z "Powrotu do Przyszłości", Batmobil z serialowych przygód Batmana czy motor z "Akiry", w kosmosie nie może zabraknąć pojazdów z Gwiezdnych Wojen czy "Firefly'a", a na polach walki dosłownie potykają się o siebie bohaterowie gier komputerowych. Cytaty bywają też subtelniejsze, ale wtedy jeszcze bardziej skondensowane, jak scena w dziupli naszego bohatera, gdzie widać żabę Kermita, plakat z "Mad Maxa", strój Prince'a z "Purple Rain" i wiele wiele innych rzeczy w przeciągu dosłownie paru minut. Czy tworzy to klimat? Nie do końca, bo są to dość puste cytaty, rzadko przekładające się na fabułę, działające raczej jak zabawa w poszukiwanie Wally'ego na poziomie ultra trudnym, z wieloma celami na raz i bez określenia rzeczonych celów. Co jakiś czas robiłem stopklatkę i wyliczałem kolejne poupychane elementy - chwała domowym nośnikom, ale też mojej piękniejszej połowie, że akurat tego filmu nie oglądała ze mną, bo dostałaby szału. Na koniec filmu w moim przypadku ta zabawa i tak wygrała z samą opowieścią, wątłą, naiwną i mało oryginalną.

Poszukiwanie wszystkich tych popkulturowych ikon było bowiem dużo ciekawsze od wsłuchiwania się w głos Spielberga, kiedyś może nie papieża, ale jednego z biskupów popkultury, osoby, która przez dekady współtworzyła masowe fantazje. Gdy kręcił choćby Indianę Jonesa, musiał liczyć się z krytykami, którzy w swoich filmach rozjeżdżali fabuły i bohaterów jego filmów na placek jako naciągane, naiwne, infantylne, tymczasem publika waliła na filmy drzwiami i oknami, bo właśnie tego chciała. Spielberg lepiej czuł ducha czasów niż wielu krytyków i niewzruszony dalej robił swoje. Po latach, po dekadach, szacowny siwy pan nakręcił film o tym, co teraz rządzi wyobraźnią młodych ludzi - o grach wideo.

Niestety Spielberg nie jest już nawet plebanem, bliżej mu do krytyków, którzy nie ogarniają. Pan Reżyser opowiada bowiem historię o czymś, co dziś jest częścią życia młodych ludzi tak samo, jak kiedyś było nią chodzenie do kina, ale okrasza swoją narrację banalnymi morałami rodem z akcji 'Wyloguj się do życia' i częstuje widza sugestiami, że życie to nie tylko świat wirtualny i warto zajrzeć poza cyfrową rzeczywistość. Spotkać się z ludźmi. Żywymi przyjaciółmi. Przy okazji Spielberg totalnie rozjeżdża się z książką. Bohaterowie pierwowzoru odrzucali świat realny, ponieważ został on przeorany do cna przez dorosłych, nie miał im nic do zaproponowania, był paskudny, a sieć i gry były nie tylko ucieczką, były też sposobem nauki, chłonięcia kultury i wiedzy, poszukiwania i podtrzymywania przyjaźni. To tubylcy internetu. Spielberg, osoba starsza od nich o kilka pokoleń, zwyczajnie tego nie rozumie, mówi 'a ty grasz tylko w ten komputer, wyłączyłbyś, wyszedł na boisko, pograł z kolegami w piłkę'. Tylko że boiska nie ma, bo trawę wyżarł kwaśny deszcz, a wszyscy kumple cisną właśnie epicki raid - w tym tygodniu w świecie wystylizowanym, powiedzmy na "Władcę Pierścieni". Co ciekawe - Spielberg w dodatkach wspomina o swoim filmie jako o wizji przyszłości, jako o portrecie świata, który nas czeka. Brodaty i siwy pan nawet nie wie, że może i cyberprzestrzeń nie wygląda jeszcze jak ta z jego filmu, ale w dużej mierze ten film opowiada o naszym tu i teraz. Autorowi to umknęło. Dla niego gry, to sposób ucieczki od bycia sobą, a nie szansa na bycie sobą w inny sposób albo w innych warunkach.

"Player One" pomimo swoich wad pozostaje jednak technicznym majstersztykiem. To film, który płynnie przemieszcza się pomiędzy 'realem' a 'virtualem', a większość świata przestawionego nie tylko powstała tu cyfrowo, ale też przedstawia wysokiej klasy świat cyfrowy. To fantastyczne sceny pełne rozmachu - i oczywiście nawiązań - które pokazują ogrom pracy specjalistów od efektów, którzy spisali się na medal. Oczywiście najbardziej spektakularnie wyglądają tu sceny akcji, czy to bitwa, czy wspomniane wyścigi z początku filmu. Nie tylko mamy tu bohaterów, których twarze oddają mimikę grających ich aktorów, mamy liczne pojazdy i interaktywny tor (pełen licznych nawiązań), to jeszcze sporo tu długich i płynnych ujęć unikających montażu i zwiększających immersję, tak jak w dobrej grze komputerowej.

Wielość przewalających się przez ekran obiektów, różnicowanie planów i ograniczenie cięć montażowych pozwalają mi przypuszczać, że ta scena dobrze prezentuje się także w wersji z okularami 3D. Na szczęście nawet w podstawowej wersji BD nie brak dodatków, od godzinnego making-ofa poczynając, aż po drobniejsze dokumenty pokazujące meandry pracy nad tym filmem, a to produkcja od strony realizacyjnej pełna rozmachu i niebanalna. Sam Spielberg przyznaje, że był to jeden z najtrudniejszych filmów w jego karierze, i można mu wierzyć na słowo, dodatki dadzą natomiast odpowiedź na pytanie dlaczego. Widać w nich niemal dziecięcy entuzjazm reżysera, który po dekadach w zawodzie uczy się technologicznych nowinek, bawi się motion capturingiem czy wirtualną kamerą w środowisku VR. Jest tu w jego przypadku na pewno więcej zrozumienia dla towarzyszących mu narzędzi, niż wobec tematu, który podjął.

"Player One" pozostaje dla mnie interesującym, spektakularnym widowiskiem, ale i zmarnowaną szansą. Doświadczenie Spielberga pomogło na pewno w przelaniu siedzącej mu w głowie wizji na ekran, ale to wizja jest tu problemem. Już jakiś czas temu dorosło pokolenie reżyserów, którzy dorastali z grami, i szkoda, że projektu nie powierzono któremuś z nich.

Opublikowano:



Player One

Player One

Scenariusz: Ernest Cline, Zak Penn
Premiera: Październik 2018
Oprawa: DVD, Blue ray
Stron: 134 min.
Wydawnictwo: Galapagos
  • Reżyser: Steven Spielberg
  • WASZA OCENA
    Brak głosów...
    TWOJA OCENA
    Zagłosuj!

    Galerie

    Cyberwycieczka po przeszłości

    Komentarze

    -Jeszcze nie ma komentarzy-