baner

Recenzja

Średni komiks środka

Michał Grygiel recenzuje Zdobywcy Troy
5/10
Średni komiks środka
5/10
Cztery tysiące lat przed Lanfeustem na Troy kwitło już życie. Oto historia o początkach osadnictwa na tej planecie.

Polscy fani komiksów dobrze znają już świat Troy. Przemierzyli go już z Trollami i z Lanfeustem, który zawitał też w kosmos. Komiksy Arlestona zapracowały sobie na dobrą markę dzięki bezpretensjonalnej fabule, wartkiej akcji, szczypcie przemocy równoważonej humorem i świetnej kresce współpracujących z nim rysowników. Tym razem francuski scenarzysta wysyła nas w przeszłość swojego świata, i to dość odległą.

"Zdobywcy Troy" rozgrywają się cztery tysiące lat przed pierwszą przygodą Lanfeusta. Christophe Arleston pokazuje początki kolonizacji tego fantastycznego świata przez ludzi. Autor posiłkuje się tu w takiej samej ilości fantasy, co fantastyką naukową. Troy to jedna z planet kontrolowanych przez międzygwiezdną gildię, szczególnie ważna ze względu na unikatową aurę magiczną. Skojarzenia z Herbertem nasuwają się tu same. Na zacofaną planetę, działającą na zasadach feudalnego poddaństwa wobec Konsorcjum Kwiatów, trafia uprowadzone rodzeństwo. Ich celem jest odnalezienie także ściągniętych na planetę siłą rodziców. Zanim jednak do tego się zabiorą, Tabula i Rasan sami zostaną rozdzieleni. Czeka ich mnóstwo przygód, podróże, fantastyczne stwory, pomoc nieoczekiwanych sojuszników, ale także nagłe zagrożenia, z których tylko jednym jest wplątanie się w tryby lokalnej rewolucji.

W czterech albumach składających się na ten integral przegląda się francuska tęsknota za epoką kolonialną i romantyczne wspomnienie Wielkiej Rewolucji. Troy jest tu kosmicznym nowym lądem, kontrolowanym, ale którego ludność coraz bardziej potrzebuje wolności i niezależności. Wybuchający bunt przeciw oprawcom, traktujących przesiedleńców jak niewolników, odbywa się praktycznie w myśl niepadającego tu hasła 'wolność, równość, braterstwo'.

Parabole to jednak za mało, by pociągnąć 200 stron odysei po fantastycznej krainie, niestety Arleston nie ma dużo więcej do zaprezentowania. Jego wizja świata jest mało spójna, przekombinowana i nieco niekonsekwentna. Na Troy siłą ściąga się ludzi, by wyzwolić z nich magiczne moce, na planecie nie używa się jednak technologii, by społeczeństwo łatwiej było kontrolować, co ogranicza jednak potencjał 'stróżów', którzy parapsychicznym umiejętnościom przeciwstawić mogą najwyżej średniowieczny oręż.

Także cel bohaterów jest tu mglisty i odległy. To dostateczny pretekst, by przeżywali kolejne przygody niemal w nieskończoność, ale nie wystarczy, do skrojenia zwartej i wciągającej fabuły. Efektem jest historia drogi w stylu typowym dla Arlestona, nie ważne, czy osadza swoje historie w Troy, czy na Ythaq. Sporo można zarzucić także i bohaterom. Tabula i Rasan to archetypiczna para młodych śmiałków, tak wzorcowa, że nie wyróżniająca się niczym poza męstwem. Są nijacy. Nie dają sobie w kaszę dmuchać, zrobią wszystko, by znowu połączyć na nowo rodzinę, ale nawet między sobą nie różni ich nic poza wyglądem, płcią i wiekiem. Towarzyszący im prostolinijny drwal jest po prostu prostolinijnym drwalem, a nierozgarnięty arystokrata - aroganckim fajtłapą, w założeniu komicznym, ale jednak nieśmiesznym. Ciekawym wątkiem jest tu młody niebieski smok, który nie odstępuje Tabuli nawet na krok. Jest uroczy, ale w istocie zwierzak jest bohaterem tragicznym, biorąc pod uwagę, że jego nienarodzone rodzeństwo zostało przez Tabulę przerobione jako jajka sadzone na śniadanie, a z ubitej matki nad ogniskiem udało się upitrasić niezgorszy obiad... Oczywiście do tego wszystkiego mamy złego namiestnika gildii, przeciwko któremu zwracają się tubylcy, ale także on - jest zły, bo jest zły. To klasyczna, płaska figura 'okrutnego ciemiężyciela'.

Wszystkie powyższe mankamenty powodują, że mamy do czynienia z komiksem strawnym, przystępnym, ale wyjątkowo mało treściwym. Nudnawą i miałką fabułę oraz równie nijakie żarciki być może nawet by uchodziły, gdyby strona rysunkowa też nie dążyła do przeciętności. Nie mogę za dużo zarzucić kolorom Sebastiena Lamiranda - ot, sprawna frankofońska robota - jednak z rysunkami Ciro Toty jest już słabiej. Brak tu finezji, i o ile architektura czy fantastyczne stwory nawet się sprawdzają, to z twarzami bohaterów jest już gorzej. Próbowałem się przekonać do z założenia ponętnej Tabuli, ale do końca utrudniały mi to jej rybie usta, wydęte niczym u glonojada.

"Zdobywcy Troy" nie są komiksem złym. Są po prostu komiksem nijakim, to środkowa klasa komiksu środka. Zadowolą pewnie mniej wybrednych fanów komiksu frankofońskiego oraz bezkrytycznych fanów Arlestona. Są w dodatku serią niedomkniętą - część wątków dotarła tu do finału, ale niektóre zostawiają wyraźny trzykropek. Dla mnie tomik pozostaje przystawką, zaostrzającą apetyt przed wznowionymi w integralu przygodami Lanfeusta, których doczekamy się już we wrześniu. Chętnie je sobie wtedy przypomnę i sprawdzę, czy to pamięć płata mi figle, czy jednak Arleston swoje najlepsze pomysły już przelał na papier, zanim zabrał się za Zdobywców.

Opublikowano:



Zdobywcy Troy

Zdobywcy Troy

Scenariusz: Scotch Arleston
Rysunki: Ciro Tota
Kolor: Sebastien Lamirand, Alexandre De La Serna, Silja De La Serna
Wydanie: I
Data wydania: Lipiec 2017
Tytuł oryginału: Les conquérants de Troy
Wydawca oryginału: Soleil
Druk: kolor
Oprawa: twarda
Format: A4
Stron: 200
Cena: 99,99 zł
Wydawnictwo: Egmont
ISBN: 9788328119673
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Galerie

Średni komiks środka Średni komiks środka Średni komiks środka

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-