baner

Recenzja

Zero Girl

Jakub Koisz recenzuje Zero Girl #1
8/10
Zero Girl
8/10
Odwieczna wojna między kołami a kwadratami – w tej dualistycznej walce figur geometrycznych arbitrem oraz swoistą Kasandrą ludzkich działań jest insekt, będący reinkarnacją samego Carla Junga. W samym środku konfliktu znajduje się nastoletnia Amy Smooster, indywidualistka chroniona przez wszechobecne kręgi, mająca „delikatny” problem z ektoplazmą wydobywającą się ze stóp. Brzmi jak scenariusz filmu Lyncha bądź Cronenberga? Niekoniecznie, bo komiks „Zero Girl” to historia dla nastolatków o dojrzewaniu, odpowiedzialności oraz tolerancji. Co z tego, że podlana gęstym sosem awangardy?

Sam Kieth jest twórcą niewątpliwie odważnym – nie boi się mieszać konwencji superbohaterskich, takich jak próba okiełznania cudownych zdolności; elementów tzw. teen-drama (fascynacja Amy starszym mężczyzną, brak zrozumienia przez rówieśniczki) z nieco surrealistycznym światem, w którym dwubiegunowe wartościowane manifestowane jest poprzez symbole i alegorie. Wydaje się, że wątki sensacyjne i przygodowe, które pojawiają się w „Zero Girl”, są elementem drugorzędnym, mimo iż poświęcono im dużo „miejsca kadrowego”. Kiedy akcja zwalnia, widzimy nastolatkę, która w rozkoszny sposób przystawia się do pedagoga szkolnego. Jednak nie chodzi wcale o erotyzm i spełnienie cielesne, ale czysto ludzkie zrozumienie, wysłuchanie i… przytulanie. Oczywiście – można interpretować kwadraty jako archetypowe znaki męskiej „twardości” oraz „ostrości”, a koła zarówno jako symbole kobiecej „delikatności”, jak i żeńskiej, boskiej siły (postać wszechwiedzącego robaczka-Junga sugeruje takie spojrzenie na sprawę). Na szczęście Keith ucieka od prostych interpretacji. O wiele ważniejsza jest dla fabuły semantyka krwistej czerwieni, która pięknie podsumowuje całą opowieść o czekaniu na, wydającą się z góry skazaną na porażkę, miłość.

Rysunki są kolejnym dowodem na to, że świetnie jest, kiedy komiks rysuje i pisze ta sama osoba. Autor wbrew pozorom (niektórych może zmylić płeć protagonistki) opowiada bardzo osobistą historię, więc forma graficzna musi jakoś to oddawać. Widać to w strojach bohaterów, w skupionych oczach Amy, w jej zaczerwienionym nosku, przydużych okularach i niezasznurowanych glanach… Rysownik kocha tych dziwaków, więc to uczucie przekazuje również czytelnikom. Nieregularne kształty kadrów i dobrze rozplanowane plansze nie są na poziomie mistrzów komiksu, ale dowodzą, że „Zero Girl” to dzieło przemyślane, nieskrępowane wydawniczymi terminami czy czytelniczymi preferencjami młodego targetu odbiorczego.

Zakochałem się w „Zero Girl”. Naprawdę. To nienachlany w swej „inności” komiks, pięknie opowiadający o sprawach codziennych. Jak napisał we wstępie Alan Moore – to dzieło, któremu trudno przyszyć łatkę „mainstreamu”. Jednak awangardofobom nie powinno wydać się zbyt udziwnione, aby w miarę bezboleśnie mogli przedrzeć się przez przygody Amy i jej pedagoga szkolnego Tima. Wydawnictwo Mucha Comics wykazało się nie lada wyczuciem – po serii dobrych, lecz sztampowych komiksów superbohaterskich czy aspirujących do miana „głębszych”, lecz średnio udanych tytułów (vide „Lwy z Bagdadu”), postanowiono wydać perełkę dla mężczyzn, kobiet, miłośników lacanowskiej psychoanalizy, a nawet – nastolatek, które nie mają zamiaru wyrzucić swoich brudnych glanów do kosza na śmieci. Bo co łączy te wszystkie „kategorie” ludzkich charakterów i osobowości? Miłość. Miłość i krąg życia.


Opublikowano:



Zero Girl #1

Zero Girl #1

Scenariusz: Sam Kieth
Rysunki: Sam Kieth
Tusz: Sam Kieth, Jim Sinclair
Kolor: Nick Bell, Alex Sinclair
Data wydania: Grudzień 2009
Seria: Zero Girl
Tytuł oryginału: Zero Girl
Wydawca oryginału: Homage Comics
Tłumaczenie: Paulina Gradkowska
Druk: kolor
Oprawa: twarda
Stron: 128
Cena: 59 zł
Wydawnictwo: Mucha Comics
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-