baner

Recenzja

Starcraft: Frontline #1

Paweł Panic recenzuje Starcraft: Frontline #1
Rynek gier komputerowych jest na tyle rozległy, że przeciętny gracz nie tylko nie ma szans zagrać w każdą ważniejszą produkcję, ale zwyczajnie może nie znać wielu tytułów, które na bliższe poznanie zasługują. Są jednak gry, które kojarzy każdy. Jedną z nich jest StarCraft firmy Blizzard.

Komiks „StarCraft: Frontlines” wydano na fali ponownego zainteresowania tą produkcją, która pojawiła się wraz z informacjami o pracach nad jej kontynuacją. O „StarCraft 2” zrobiło się głośno i pewnie nieprędko ten szum ucichnie - zwłaszcza, że premiera gry została przesunięta na przyszły rok. Apetyt fanów został jednak rozbudzony, więc aby nieco go zaspokoić, dobrze od czasu do czasu rzucić im jakąś przekąskę, ot choćby w postaci zbioru komiksowych historii. Tak jak batonik nie zastąpi obiadu, tak „Frontlines” nie zastąpi w żaden sposób gry. Mimo to batoniki zawsze dobrze się sprzedają...

„StarCraft: Frontlies” to pierwsze zagraniczne dzieło wydane pod szyldem Studia JG. Trzeba przyznać, że to spora niespodzianka. Raz, że nie jest to typowa manga, a tylko jej amerykański odpowiednik. Dwa, że zdecydowano się wydać coś innego niż romantyczną opowieść dla nastolatek, która to zawsze jest pewną inwestycją. Czy była to dobra decyzja? Czas pokaże.

starcraft2art

Wszyscy zainteresowani tym, jak będzie się prezentować drugi StarCraft mogą odwiedzić www.starcraft2.com/

Jak zostało wyżej wspomniane: „StarCraft: Frontlines” to zbiór komiksowych historii. Konkretniej rzecz ujmując, mamy tutaj cztery fabułki. Pierwsza z nich opowiada o pewnej bitwie, widzianej z perspektywy przedstawicieli trzech, znanych z gry, ras. Druga to historia egocentrycznego pilota Thora (taki olbrzymi robot bojowy). Z koli trzecia próbuje być horrorem, w którym grupka ludzi ucieka przed nadciągającym zagrożeniem, gdy wokół nich panuje mrok a między nimi - wzajemne animozje. Wreszcie na koniec zaserwowano kolejną jatkę, która co prawda nie dorównuje rozmachem tej z pierwszej opowieści, ale na pewno zadowoli wszystkich fanów Transformersów. Ogólnie rzecz ujmując, poziom tych opowieści jest kiepski. Żadna z nich nie oferuje nic ponad to, co przeciętny czytelnik czy widz zna już z wielu innych dzieł. Jedyny atut tych fabułek to fakt ubrania ich w starcraftowy kostium. Nie trzeba dodawać, że jest on plusem tylko dla miłośników serii.

Pierwsza historia, nosząca tytuł „Dlaczego walczymy” potrafi mocno znużyć. Fanów z jednej strony ucieszy pojawienie się znanych jednostek, ale z drugiej odrzuci masa nielogiczności. Jeśli już tworzy się dzieło dla fanów (a takim bez wątpienia jest „StarCraft: Frontlines”) to należy pamiętać, że wyłapią oni wszelkie, najdrobniejsze nawet nieścisłości. Dotyczy to także nieścisłości w tłumaczeniu. Jeden z bohaterów tej opowieści – protoski wojownik - na końcu okazje się być kobietą. Sądząc po jego imieniu, a nawet wyglądzie, od samego początku wydaje się, że coś tu nie gra. I faktycznie, pod koniec opowieści wreszcie pojawia się odpowiednia żeńska forma. Zresztą przez kiepską narrację w całej tej historii, mimo że jest ona bardzo krótka i fabularnie prosta, nie zawsze wiadomo kto jest kim i o co właściwie chodzi. Sytuacji nie są w stanie uratować nawet bardzo przyjemne ilustracje - szczegółowe, realistyczne i dosyć dynamiczne. Gdyby fabuła była lepsza, określiłbym je jako przeciętne. Miałkość historii sprawia jednak, że chcąc nie chcąc zaczyna się je bardziej doceniać (zawsze przecież rysownik mógł odwalić taką samą fuszerkę jak scenarzysta).

„Bóg piorunów” to najgorsza opowieść w całym tomie. Znany z tworzonych dla Blizzarda książek i komiksów (m.in. „WarCraft: Trylogia Sunwell”) Richard A. Knaak odwalił kolejną chałturę. Pilot Thora i jego dwaj podkomendni ruszają na poszukiwanie skarbu, który jak nietrudno się domyślić, stanie się ich przekleństwem. Tyle. Z kiepską fabułą idealnie korespondują rysunki, które w zamierzeniu miały być pewnie niesamowicie dynamiczne i przeładowane akcją, ale w ostatecznym rozrachunku sprawiają wrażenie chaotycznych kresek, dla których tłem są częste wybuchy.

Kolejny komiks, czyli „Narzędzia wojny” jest już na szczęście lepszy. Opowieść jest sztampowa, ale w przeciwieństwie do „Boga piorunów” jeszcze da się ją czytać. Ilustracje może nie powalają, ale są najbardziej oryginalne z całego albumu. To co może razić, to fakt, że bohaterowie wyglądają jakby wyciągnięto ich z jakiegoś japońskiego RPG. Przedstawiciel Dominium, w dodatku ojciec, który wygląda jak emo nastolatek? To i tak nic w porównaniu z doświadczonym górnikiem, który pewnie niejeden kilof w życiu złamał, a mimo to jest zadbanym chudzielcem z długimi włosami. Cóż, taka konwencja.

„Gruby pancerz” to ostatni komiks w tym zbiorku. Za jego scenariusz odpowiada Simon Furman, którego starsi czytelnicy powinni kojarzyć z wydawanych też w naszym kraju komiksowych przygód „Transformersów”. Co ciekawe, opowieść tą podzielono na dwie części. Kontynuacja zamieszczona zostanie w drugim tomie „Frontlines”. Nieco to dziwi, zważywszy na fakt, że trzy poprzednie komiksy mają ponad 40 stron, a „Gruby pancerz” tylko ok. 20. Jak zatem widać, zamieszczenie w pierwszym tomie całej historii na pewno nie zachwiałoby proporcji między poszczególnymi komiksami. Z drugiej strony, może to i dobrze, że zdecydowano się podzielić tą opowieść. Dzięki temu „Gruby pancerz” nie nuży, mimo że jest prostą nawalanką. Furman nie byłby sobą gdyby nie stworzył dzieła o transformujących się robotach. Na szczęście wśród jednostek „StarCrafta 2” jest pojazd, który może zmieniać się w mecha, więc pozostało tylko wymyślić jakiś powód do walki dwóch takich delikwentów i fabuła gotowa. Do historii tej nieźle pasują proste, ale staranne ilustracje, które przywodzą na myśl takie produkcje jak „Transformser: Armada” czy „Ben 10”.

„StarCraft” to jedna z niewielu gier, których fabuły naprawdę wciągają (sam, dekadę temu, z wypiekami na twarzy śledziłem koleje losu Jima Raynora, Tassadara i reszty). Świat gry jest przy tym niezwykle rozbudowany. Co prawda stanowi on kalkę wielu znanych światów s-f, ale jest na tyle spójny, że może być idealnym tłem dla kolejnych fabuł. Dlatego szkoda, że twórcy „StarCraft: Frontlines” poszli po linii najmniejszego oporu i wymyślili historie, które równie dobrze mogliby stworzyć sami gracze, np. projektując misje w edytorze kampanii. Jestem zresztą przekonany, że wiele z tych misji mogłoby poszczycić się o wiele ciekawszymi zwrotami akcji i oryginalniejszymi bohaterami, niż to co zostało zaprezentowane we „Frontlines”.

Jest wiele dzieł licencjonowanych, które mimo, że bazują na popularności jakiegoś filmu czy gry, doskonale bronią się same. Niestety, „StarCraft: Frontlines” do nich nie należy. To typowa rzecz dla fanów. I tylko na ich półkach zagości ten tom i jego ewentualne kontynuacje. W Polsce miłośników „StarCrafta” nie brakuje, dlatego istnieje nadzieja, że tom pierwszy nie będzie ostatnim. Sam jestem fanem i po niego sięgnę. Szkoda, że stanie się tak tylko z powodu uwielbienia jakim darzę grę…

Opublikowano:



Starcraft: Frontline #1

Starcraft: Frontline #1

Scenariusz: Joshua Elder
Rysunki: Paul Benjamin, Dave Shramek
Data wydania: Maj 2009
Seria: Starcraft: Frontline
Tytuł oryginału: StarCraft: Frontline Volume 1
Rok wydania oryginału: 2008
Wydawca oryginału: Tokyopop
Druk: czarno-biały
Oprawa: miękka z obwolutą
Format: 127 x 188 mm
Stron: 168
Cena: 19,90 zł
Wydawnictwo: Studio JG
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Tagi

Starcraft

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-