Recenzja

Niebieskie pigułki

Yoghurt, Yaqza, Yaqza recenzuje Niebieskie pigułki
Ileż komiksów w moim życiu wywarło na nie autentyczny wpływ? Ileż moje życie niejako zmieniło? Ile z przeczytanych przeze mnie komiksów (a liczby te idą w spore setki) zalęgło się w mych zwojach pamięciowych i nie chce wyjść do dziś? Mógłbym je policzyć na palcach jednej ręki...No, może dwóch „Maus”, „Dark Knight Returns”, „GitS”, O!MG”(nie pytajcie dlaczego, ja sam nie wiem co mnie w tej mandze urzeka :)), „Polowanie”.... Na razie nic więcej do głowy mi nie przychodzi, zapewne gdybym pogrzebał w swej pamięci nieco, wydłubałbym jeszcze najwyżej ze 4 pozycje. A kilka dni temu do mego osobistego panteonu komiksów wszechczasów doszły właśnie „Niebieskie Pigułki”. Cholera- po przeczytaniu tego komiksu czułem się... ot, choćby jak po obejrzeniu „End of Evangelion”. Kto widział, ten wie o czym mówię- dziura w mózgu, minimum 5 minut wyłączenia zupełnego, jakby ktoś nam reset wcisnął... A potem długie rozmyślania na temat treści, analizowanie i układanie zobaczonej treści w całość. O taaaaak- Niebieskie Pigułki naprawdę potrafią człowieka „zaciąć”- i póki ktoś nie wyrwie go z letargu, ma mały procent szans, że się z powrotem „włączy” :)

„Ale o czym w końcu jest ten komiks, bo on tu tak truje i truje, a o treści ani słowa”- zakrzykną niektórzy. Dla właśnie tych niecierpliwych (oraz nielubiących zbyt dużej ilości tekstu bez obrazków :P) już pokrótce wyjaśniam. „Pigułki” to historia pewnego rysownika komiksów (w którym zresztą można dopatrywać się samego autora „Niebieskich”) i jego związku z długoletnią znajomą....chorą na AIDS. Już widzę te zniesmaczone i zdziwione twarze- „Jakaś durna obyczajówka? Coś jak Dzień za Dniem albo Melrose Place? Czy inna cholera?” O nie, mylicie się moi drodzy, którzy od razu zniesmaczyli się tym jednozdaniowym streszczeniem fabuły. Opowieść, której narratorem jest sam główny bohater to o niebo (lub nawet dwa :)) bardziej głęboka opowieść, niż zwykłe, durnawe obyczajówki. Baaaa, „Pigułki” to tak cholernie głęboki i przejmujący komiks, że rozkłada na łopatki nawet te komiksy, które z założenia miały być poważne i przesycone myślami filozoficznymi. Peeters- autor komiksu za pomocą prostej, acz nie pozbawionej uroku kresce oraz z pozoru banalnym dialogom przekazuje coś więcej, niż tylko historię trudnej miłości.... Co?
AIDS- choroba, której boją się wszyscy, nazwana „zarazą XX wieku”, a przez niektórych w naszym pięknym kraju „Młotem bożym na homoseksualistów” :) Całe społeczeństwo boi się go panicznie, choć tak naprawdę ich wiedza na temat ogranicza się czasem tylko do nazwy wirusa, który ją wywołuje- nic poza tym. Taki już nasz kochany kraj Polską zwany, że fobie wszelkiego rodzaju wynikają najczęściej z braku odpowiedniej edukacji i poleganiu na informacjach zasłyszanych (tyczy się to szczególnie kobiet w wieku emerytalnym plotkujących na ławeczce przed blokiem całymi dniami :)). Zapewne i tak nasze mało wykształcone bogobojne społeczeństwo po źródło zła i odmóżdżenia, jakim jest komiks nie sięgnie, ale przynajmniej drobna szansa istnieje dla tych miłośników sztuki obrazkowej, którzy zakupią „Pigułki”, że dowiedzą się nieco więcej na temat niemal mitologicznej (więcej w niej legendy niż prawdy...) choroby.

Co byście zrobili, jakbyście się poczuli, gdyby dotarła do was wiadomość, ze osoba wam bliska jest nosicielem wirusa HIV? Ja sam nie wiem- na pewno pierwsze odczucie to SZOK, głęboki szok i zdziwienie- „Dlaczego spotyka to mnie i moich bliskich?”. Ale co byłoby dalej? Czy zaakceptowałbym osobę jeszcze do niedawna bliską memu sercu, czy może raczej oddaliłbym się od niej, przestał ją uznawać za rodzinęprzyjaciela? Miejmy nadzieję, ze ani ja, ani nikt z was nie będzie miał okazji się przekonać... Jak to wyglądało w jednym przypadku- w przypadku samego autora „Pigułek”- macie okazję się przekonać właśnie z tegoż komiksu. Oparty w dużej mierze na biografii Peetersa komiks ukazuje nam blaski i cienie związku zdrowego faceta i jego miłości jeszcze z czasów szkoły średniej, od której dowiaduje się o jej chorobie...A także jej małego dziecka z pierwszego, nieudanego małżeństwa....

Co dalej? Okazuje się, że AIDS nie jest taką straszliwą chorobą, jakby się wydawało. Wiele mitów na temat HIV zostaje w „Pigułkach” obalonych, wiele innych- wyjaśnionych. Autor poprzez drobne scenki z życia pary dwojga młodych, kochających się ludzi potrafi naprawdę poruszyć czytelnika. Ot, choćby wspominana przez wielu scena strzyżenia- wielu osobom, które czytały „Pigułki” po głowie od razu zaczął chodzić motyw zacięcia nożyczkami, przez co doszło by do zakażenia. Nic takiego się nie wydarzyło, ale ja także nie mogłem odpędzić od siebie tej myśli. Ten komiks wywleka na wierzch nasz prawdziwy stosunek do AIDS- jeśli wcześniej uważaliście się za tolerancyjnych wobec nosicieli HIV, dzieło Peetersa jest dla was sprawdzianem- potrafi wyciągnąć nasze najgłębsze fobie, stereotypy myślowe i często okazuje się... że czytelnik sam łapie się na tym, że myślał stereotypowo jak reszta społeczeństwa, jak płytka okazała się jego wiedza i że tak naprawdę zapewne zachowałby się jak przytoczone przeze mnie 70-letnie plotkujące emerytki, choć sądził, że jest....”lepszy” od innych, gdyż nie dyskryminuje nosicieli. Naprawdę mało jest dzieł, które potrafią wywlec prawdziwą naturę człowieka na wierzch- czy to filmów, czy książek, czy komiksów. Zaś „Pigułki” zaliczają się do tej jakże małej grupki...

Mimo całej powagi i wymowy komiksu, obfituje on w humor! Cynizm głównego bohatera, dowcipny lekarz, główny „obalacz” mitu AIDS w przedstawionej historii oraz rozmowa z mamutem w końcówce to po prostu elementy tylko dodające genialności „Pigułkom”.

Zajmijmy się teraz sprawami bardziej przyziemnymi, czyli kreską Peetersa. Ta, choć prosta, dodaje opowieści niesamowitego klimatu...naprawdę te kilkanaście czarnych kresek na białym tle wyrazić czasem potrafi więcej niż kolorowany komputerowo kadr na dwie strony. I jak nie tylko ja sam zauważyłem- dodaje historii jeszcze większej dawki realizmu- postacie są na wskroś ludzkie, nieodrealnione. Zaś najlepszym przykładem tego będzie dziecko bohaterki- narysowane ten sposób, że od razu wzbudza naszą sympatię- nawet u mnie, osobnika mającego dzieciofobię :) I najstraszniejsze jest to, ze od razu robi nam się żal tego malucha, który wie tylko, ze jest bardzo chory, ale nie pojmuje jeszcze swoim umysłem całej sytuacji. Wcześniej spotkałem się chyba jedynie raz czy dwa z przypadkiem, gdy w pełni czułem więź z bohaterami komiksu w ten sposób...

O jeszcze bardziej przyziemnych sprawach- polskie wydanie. Musze przyznać, że tutaj wydawnictwo POST odwaliło naprawdę KAWAŁ bardzo dobrej roboty. Poczynając od jakości okładki i papieru aż na tłumaczeniu kończąc. Po prostu wydaniu nie mam nic do zarzucenia- przy takiej jakości tych blisko 31 złotych nie żal w żadnym wypadku!

Jakbym mógł podsumować wreszcie „Pigułki”? Nie mam pojęcia- mimo, że przeczytałem go już minimum dziesięć razy, nadal wywiera na mnie niesamowite wrażenie, niezmienione od pierwszego zapoznania się z tymże komiksem. Dzieło Frederika Peetersa zostaje w pamięci czytelnika na zawsze, kim by nie był. Spróbuję podsumować „Niebieskie Pigułki” jednym słowem. A istnieje takie: ARCYDZIEŁO.



Yoghurt: Popłuczyny. Tym właśnie jest mój komentarz. Jeśli masz za sobą lekturę recenzji spłodzonej przez Yoghurta, nie spodziewaj się po moich wypocinach zbyt wiele. Może przejdę od razu do sedna i powiem, co o ty komiksie sądzę. Zacznę dość niestandardowo- od rysunków. Czytelniku- jeżeli na pierwszy rzut oka nie spodobają ci się one- rzuć okiem raz jeszcze. Na pierwszy rzut oka- niedbałe, bo bliższej obserwacji nabierają niezwykłego wyrazu. Bo tutaj każda, najmniejsza nawet kreska została narysowana w jakimś celu. Nie ot, tak- jako ozdobnik. Nie przez przypadek. One wszystkie czemuś służą- połączenie tych cienkich, grubszych, krótkich i dłuższych linii buduje klimat tego komiksu chyba w większym stopniu niż tekst. Jeśli byłby narysowany w innym stylu miałby zupełnie inny wydźwięk, wiecie? A dzięki tej dość prostej kresce jeszcze lepiej widać ekspresję bohaterów. Smutek, żal, radość, zdenerwowanie, zniechęcenie- teraz wszystko jest jeszcze bardziej wyraźne! Uwierzcie mi- naprawdę trudno oprzeć się ich urokowi.
A co do samej treści...To niezwykły komiks. Poruszający wciąż drażliwy dla naszego „światłego” społeczeństwa problem. Nie można go klasyfikować w kategoriach oryginalności czy pomysłu. Bo to komiks o życiu- a to ono właśnie bywa bardziej zaskakujące niż najbardziej wymyślny film. Przyznam szczerze, że na początku zraził mnie niesamowity optymizm głównego bohatera- wydawało mi się niedorzeczne, by tak lekko zareagować na „taką” sytuację. Ale...zrozumiałem. Zrozumiałem, że człowiek poddany tak wielkiej presji naprawdę może się w ten sposób zachować. To właśnie świadczy o potencjale człowieka- jego umiejętność poświęcenia siebie i bezgranicznego oddania w imię...miłości. Bo to właśnie miłość daje nam siłę, pozwala przezwyciężyć strach, obawę, stereotypy. Dzięki niej patrzymy na świat już nie swoimi oczami, a oczami ukochanej osoby. Dzielimy z nią uczucia do tego stopnia, że potrafimy zrozumieć ją lepiej niż każdy inny. I to pozwala trwać. Mimo bólu, który drąży nasz umysł, bo...to trudno opisać. Nie da się tego tak łatwo przekazać, trzeba pokochać, by zrozumieć, do czego zdolna jest zakochana osoba i jaka siła w niej drzemie.
O tym właśnie jest komiks Peetersa. Piękny, niesamowicie osobisty komiks o walce, którą można wygrać. Polecam ten album, polecam z całego serca- on uczy, wzrusza, wstrząsa...jest piękny. Po prostu piękny. Moja ocena to 9/10. Niewiele tu brakuje do dychy. A rozmowa bohatera z mamutem to po prostu arcydzieło.


Opublikowano:



Niebieskie pigułki

Scenariusz: Frederik Peeters
Rysunki: Frederik Peeters
Wydanie: I
Data wydania: Styczeń 2003
Tytuł oryginału: Pilules Bleues
Rok wydania oryginału: 2001
Wydawca oryginału: Atrabile
Tłumaczenie: Wojciech Nowicki
Druk: czarno-biały
Oprawa: miękka
Stron: 204
Cena: 29,50 zł
Wydawnictwo: Post
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-