baner

Komiks

Hellblazer. Mike Carey. Tom 2

Hellblazer. Mike Carey. Tom 2

Scenariusz: Mike Carey
Rysunki: Steve Dillon, Marcelo Frusin, Leonardo Manco, Chris Brunner
Wydanie: I
Data wydania: 12 Kwiecień 2023
Seria: Hellblazer
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Druk: kolor
Oprawa: twarda
Format: 170x260 mm
Stron: 440
Cena: 179,99 zł
Wydawnictwo: Egmont
ISBN: 9788328161436
ZAPOWIEDŹ
WASZA OCENA
Brak głosów...
Drugi tom opowieści o Hellblazerze w wydaniu Mike`a Careya. John Constantine nie ustaje w walce z siłami zła, które do tej pory udawało mu się mniej lub bardziej skutecznie trzymać z dala od Ziemi. Teraz jednak wrota między naszym światem a zaświatami zostały otwarte, a bestia nazywana Psem Cienia przedostała się przez nie, wywołując wybuchy przemocy i szaleństwa u wszystkich, którzy mieli nieszczęście stanąć na jej drodze. Czy Johnowi uda się ponownie pokonać zło, czy jedna tym razem ulegnie wobec przewagi wroga?

„Hellblazer” to najdłużej ukazująca się seria imprintu Vertigo (1988–2013).

Na przestrzeni lat scenariusze przygód Johna Constantine’a pisało wielu znanych autorów, m.in. Garth Ennis, Paul Jenkins, Warren Ellis, Brian Azzarello, Neil Gaiman czy Grant Morrison. Mike Carey kontynuuje ukazywanie Hellblazera jako maga o wielu twarzach. Podobnie jak Brian Azzarello, poprzedni scenarzysta tej serii, Carey nie zapomina o brytyjskich korzeniach postaci i otwiera czytelnikom drzwi do tej sfery życia Johna Constantine`a, która wciąż nie jest im znana: jego rodziny i przyjaciół.
Autorami rysunków do tego tomu są m.in. Marcelo Frusin („Loveless”) i Steve Dillon („Kaznodzieja”).

Recenzja

Hellblazer. Mike Carey. Tom 2 [recenzja], Jan Sławiński

Galerie

Hellblazer. Mike Carey. Tom 2 Hellblazer. Mike Carey. Tom 2 Hellblazer. Mike Carey. Tom 2

Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

wkp -

HELL ON EARTH



„Hellblazer”. No uwielbiam tą serię, jak mało którą od DC. I jak mało którego ich bohatera, uwielbiam Johna Constantine’a, jej bohatera. W ogóle to jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy komiksowy… no herosem nazwać się go nie da, ale to tym lepiej. Ludzki to typ, pełen słabości, wkurzający, ale ujmujący. A jego przygody to zawsze znakomity miks horroru, fantastyki, thrillera i społecznie zaangażowanych treści. Świetna rzecz dla dojrzałych i ambitnych, stawiających na klimat, siłę i przesłanie. I może run Mike’a Carreya tak doskonały, jak poprzedników nie jest, nadal robi spore wrażenie.



John Constantine walczył ze złem nie raz i nie dwa. Czasem udawało mu się zatrzymać piekielne bestie z dala od naszej płaszczyzny, czasem musiał się ich stąd pozbywać. Teraz zaświaty zostają otwarte, a Pies Cienia zjawia się na ziemi, powodując istne pandemonium. Więc trzeba się będzie nim zająć, ale czy to zagrożenie nie przerośnie Johna?



Komiks amerykański to medium tak rozlazłe, że ilości bohaterów, jakich w jego ramach stworzono, chyba już nikt nie zliczy. Ale takich prawdziwych, krwistych, żywych kreacji? Albo chociaż mających w sobie coś wyjątkowego? Trochę mógłbym tego wymienić, ale najczęściej wszystko działo się gdzieś nas obrzeżach głównego nurtu albo w mniejszych wydawnictwach. Sedno? Dla mnie jest takie, że mimo tylu kreacji, taki John Constantine to (anty)bohater, któremu trudno dorównać. No już sama jego kreacja to majstersztyk – swoisty egzorcysta i mag w płaszczu, z papierosem w ustach, cynik i cham, który pozuje na twardziela, ale boi się dużo i często, że zdarzało mu się kończyć i w psychiatryku. A chociaż dla ratowania bliskich gotów jest rzucić się w paszcze bestii z piekła, równie często jest gotów wepchnąć tych bliskich między zębiska stworów, byle ratować własny tyłek.



Taki bohater to szansa dla twórców do nie lada popisów. I zazwyczaj świetnie oni to wykorzystują. Carey też, może w jego runie brak historii tak zapamiętywanych, jak u poprzedników – no nie znajdziecie tu takich ikon, jak walka Johna z rakiem płuc, dzieci zabijające dzieci czy pobyt za kratkami – ale jednocześnie opowieść od początku trzyma jeden zbliżony poziom. Widać, że autor wie co chce pisać i jak to robić. Nieźle czuje postać, więcej u niego akcji, niż takich rozkmin społecznych i moralnych, jego opowieść ma klimat i nawet jeśli jest bardziej typowa niż u Ennisa czy Delano, ale nie zawodzi.



Więc warto. Także dla rysunków, bo fajnie brudne są w tym tomie, nastrojowe i pasujące dobrze do tego, co skalda się na tę serię. Najlepiej wypada tu Dillon, który już nie raz w „Hellblazerze” gościł, ale reszta też daje radę. A jeszcze mamy fajne wydanie i… No „Hellblazer” to klasa sama w sobie, seria dla dojrzałych, do pisania której – przynajmniej jeśli mowa o tej głównej, bo tworzenie historii dla nastolatków czy odszczepów pokroju uzupełniania uniwersum „Sandmana” nie wspominam – angażowano zawsze twórców na poziomie, więc sięgać warto zawsze.