baner

Komiks

Cześć, Michael! Tom 1

Cześć, Michael! Tom 1

Scenariusz: Makoto Kobayashi
Rysunki: Makoto Kobayashi
Wydanie: II
Data wydania: Luty 2023
Seria: Cześć, Michael!
Tłumaczenie: Aleksandra Watanuki, Anna Wrzesiak
Druk: czarno-biały
Oprawa: twarda
Format: 148 x 210 mm
Cena: 79,99 zł
Wydawnictwo: Waneko
ISBN: 9788382423907
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!
Wydanie ekskluzywne.

Drogę pewnego mangaki przecina Michael.
Przeciąga się, ziewa, spogląda płaczliwie… ale to kot, jemu wolno. Artysta z kolei modli się z całego serca… by i jemu takie zachowanie uchodziło na sucho!
Michael psotny, Michael przerażony, Michael hasający wesoło i wszystkie inne Michaele! Oto on! Cały dla Was!

Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

wkp -

WITAJ Z POWROTEM, MICHAEL!



Nie „Cześć, Michael!” chciałoby się rzec, a „Witaj z powrotem, stary kumplu”. Bo już kiedyś u nas był, niemal ćwierć wieku temu, kiedy Waneko dopiero raczkowało, jak i raczkował cały nasz rodzimy rynek mangi – obok „Loke Superczłowiek” była to pierwsza rzecz od tego wydawnictwa – i pamiętam, że bawiła mnie. Że miała swój urok. I teraz, po latach, okazuje się, że bawi równie dobrze, jeśli nie lepiej. A przy okazji w końcu doczekał się należytego mu wydania.



Michael to kot. Wlezie tu, wlezie tam, tam i tu się przypląta, pobłąka. Tym razem przyczepił się do pewnego mangaki i tak sobie żyje. Coś zje, pośpi, pochodzi… Wolny jest, a jego właściciel w sumie też by tak chciał. Ale Michael może być tylko jeden, choć tych kotów zresztą na świecie nie brak. Jeden taki, który może sobie popsocić, może wejść, gdzie chce, przy nagiej kobiecie sobie poleżeć, pomagać się z innymi zwierzętami zresztą też i tak jakoś mija mu ten czas!



„Cześć, Michael!” to w sumie staroć już. Debiutował w 1984 roku, w 1989 się skończył, a w międzyczasie doczekał się OVA i anime. A do Polski trafił w 1999 roku, w 2000 seria się zakończyła, ale że wydawca trochę te tomiki „cenzurował” – cienkie, niewielkie formatem, mniejsze niż mangi, które wychodzą teraz – i takich pominiętych, bardziej fizjologicznych epizodów nazbierało się na dodatkowy tomik, który pojawił się dwa lata później. A teraz wrócił i fajnie, bo chociaż trochę mang o kotach mamy, takiej klasyki nam brakuje.



Ja w ogóle mangi z lat 80. i 90. XX wieku lubię najbardziej. Jakoś tak bardziej pomysłowe były, ciekawszy miały humor, a przede wszystkim to wykonanie – ręczne, bez wspomagania komputerem, dopracowane i z jakimś takim klimatem. No i „Michael” to ma. Śmieszy mnie, zaskakuje, intryguje. Nie jest to ten poziom geniuszu, jaki prezentuje „Garfield”, chyba najlepszy komiks o kotach, jaki powstał, bo to nie tyle o kotach przecież, co o nas i otaczającym nas świecie, ale ma z nimi sporo wspólnego. Nie tylko w wyglądzie.



W „Michaelu” fajne jest to, że mamy tu różne luźne krótkie historie. Czasem iście fantastyczne, czasem zwyczajne, życiowe wręcz. A ile w tym wdzięczności, ile uroku, ile dobrej zabawy i świetnej szaty graficznej. Bo „Michael” wygląda, niby prosto, ale jest w tym coś, są detale, jest nastrój. I co tu dużo mówić, po prostu uwielbiam, jak w tamtych czasach operowano rastrami i czernią. I jak dużo w tym było życia, duszy.



Super, że manga wróciła na rynek po tylu latach. I to jeszcze jak wydane – edycja ekskluzywna mówi sama za siebie. Twarda oprawa, obwoluta, zachowane kolorowe strony, a tych sporo jest, oj sporo, a przede wszystkim ta objętość… Super, po prostu super. Bierzcie w ciemno, warto. Już nie mogę doczekać się drugiego tomu.