baner

Komiks

Miecz zabójcy demonów #18

Miecz zabójcy demonów #18

Scenariusz: Koyoharu Gotouge
Rysunki: Koyoharu Gotouge
Wydanie: I
Data wydania: Styczeń 2023
Seria: Miecz zabójcy demonów
Tłumaczenie: Wojciech Gęszczak
Druk: czarno-biały
Oprawa: miękka, obwoluta
Stron: 192
Cena: 24,99 zł
Wydawnictwo: Waneko
ZAPOWIEDŹ
WASZA OCENA
Brak głosów...
Tanjirou i Tomioka toczą bój z Akazą, Większym Księżycem Trzecim. W obliczu jego przytłaczającej siły obaj są zmuszeni do defensywy, jednak w wirze walki Tanjirou dociera do wrót domeny przejrzystego świata, o którym uczył go ojciec!

Czy ostrze jego miecza dosięgnie Akazy?!

[opis wydawcy]

Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

wkp -

JESZCZE WIĘCEJ WALKI



Co tu dużo mówić: na tym poziomie opowieści – a widoczne to było już wcześniej – została nam właściwie tylko walka, zmierzająca już do finału. Finał nastąpi za osiem tomików, trochę czasu mamy, ale większych zmian w fabule, akcentach i samej akcji nie przewiduję. Ale to nie zarzut, w końcu tego się spodziewa, tego się chce, sięgając po bitewniaka. I tego właśnie nie żałuje nam ta seria, jednocześnie pozostając tworem naprawdę przyjemnym, klimatycznym i miłym w odbiorze.



Tanjirou i Tomioka kontra Akaza. Mimo sytuacji dwóch na jednego, to jednak Większy Księżyc Trzeci ma zdecydowaną przewagę. Ale walka trwa. Tylko czy jest szansa ją wygrać?



Gdzieś na styku fantasy, horroru i lekkiego bitewniaka, w którym nie brakuje humoru, dzieje się właśnie ta historia. I tak jest od początku. Wtedy jednak walki nie były aż tak istotne, ważniejsze były inne zmagania, więcej było przerywników, więcej spokoju. Ale naturalny rozwój serii tego wymagał, więc jest rasowy bitewniak. Ale fajny, bo ten nastrój, jaki na stronach panuje, to moja bajka. Okej, lubię i mroczniejsze, bardziej krwawe, a to stonowane jest, łagodne, mimo lejącej się czasem posoki, odcinanych fragmentów ciał i innych tego typu atrakcji, ale i to mi odpowiada, jak najbardziej.



Mimo ferworu walki, na rozmowy też znalazły się tu i czas, i miejsce. I tak to leci naprzód, w towarzystwie sympatycznych postaci, coraz więcej za nami, przed nami już tylko kilka tomików. Nie jest to czas podsumowań, ale fajnie było, dobrze, że wszedłem w ten cykl i będę to podkreślał na każdym kroku. I wolę mangę od anime’owanej adaptacji – widziałem tylko film, ale ogląd mi dał – która może i dobra, ale jednak nie ma w sobie takiego oldschoolowego sznytu, jaki ma ta seria w oryginale właśnie.



A tę starą szkołę trochę widać w tych ilustracjach. W takim lekkim, cartoonowym często podejściu, które w oko wpada i dobrze pasuje do tego wszystkiego. Do tej fantasy, do tego horroru i do bitewniaka wreszcie też. Bywa dynamiczne, klimat ma, fajnie nie boi się autorka czerni, a zarazem nie przesadza też z efektami. Wyważone, z delikatnością podane i naprawdę ładne.



I może czasem rzecz jakoś tak uderza w schemat, a i były momenty, które – nie mówię, że w tym tomie, a ogóle serii – wydawały się jakby żywcem wzięte z „Naruto”, nadal jednak mnie to kupuje. Nadal było i jest przyjemne. I chętnie tu wracam.