KID NAVIS
To było tak – jakieś dwadzieścia lat temu regularnie kupowany przeze mnie magazyn „Świat Komiksu” chylił się już ku upadkowi. To były ostatnie podrygi, jakość zawartości spadała na łeb na szyję, przekład był koszmarny (szczególnie artykułów z „Wizarda”…, to wypadało gorzej nawet niż porażki Kreczmara z tłumaczeniem dzieł Millera), a magazyn zmienił się najpierw zmniejszając format, potem tracąc na grubości, a wreszcie starając się kusiśc czytelników dorzucanymi za free różnymi rzeczami, z albumami komiksowymi włącznie. A i tak upadł. Ale nawet przed samym tym upadkiem potrafił zaoferować kilka naprawdę fajnych rzeczy, a jedną z nich były krótkie, humorystyczne rzeczy o małej Navis. Nic, co byłoby w klimacie głównego cyklu – „Armady” – nic też, co tak, jak „Armada” byłoby udane, ale miało to swój urok. No i nigdy seria ta, licząca sobie tak w ogóle pięć tomów – nie zagościła w Polsce w wydaniu albumowym. Do teraz, bo Egmont się wziął i rzucił nam całość na raz, w zbiorczym tomiszczu. No i fajnie, bo może to i nie ten poziom, może i gdzieś obok i jakby niezwiązanie zbytnio z tematem, ale jednak przyjemnie, zabawnie, czasem refleksyjnie. No i w fajnym stylu dopełnia to wszystko wznowionej niedawno serii. A i dalsze albumy głównego cyklu też mają się nad Wisłą pojawić, więc fani na pewno będą zadowoleni.
Navis jako dziecko. I w zasadzie tyle w temacie. Żyjąca w kosmicznej dżungli dziewczynka z tajemniczymi białymi paskami na skórze, pilnowana przez robota, pakuje się w różne tarapaty i przeżywa masę przygód!
W „Armadzie” Navis poznaliśmy, gdy była już młodą, ale jednak kobietą. Parę retrospekcji się pojawiło, dowiedzieliśmy się to i owo, zobaczyliśmy trochę, ale ogólnie nie za dużo, z pewną dozą tajemnic pozostawionych na przyszłość, acz w zasadzie nic, czego nie moglibyśmy wywnioskować. Ta seria, choć opowiada o dzieciństwie bohaterki, nie idzie tą sama drogą, co „Armada”. Tu w ogóle wszystko jest inne – lżejsze, prostsze, cartoonowe. Niby to samo, ale inaczej, o dziecku, z dziecięcej perspektywy no i w sposób, w jaki robi się europejskie komiksy dla młodych. Ba, o ile główny cykl był raczej dla dojrzalszych czytelników (sporo erotyki czy przemocy), o tyle ten i dla dzieciaków też się nadaje całkiem dobrze. nic dziwnego więc, że twórców oryginału wspiera tu rysownik znany z komiksów dziecięcych właśnie – jak „Mały Ptyś i Bill” czy „Merlin”, czyli Jose Luis Munuera.
Całość to więc przygodowo-komediowa opowieść seria opowieści, dziejących się w kosmosie. Ma to urok, ma też fajny klimat, a przy okazji bywa, że i emocje się pojawiają. Do samej opowieści o Navis nie wnosi to w zasadzie nic, ale fajnie jest zobaczyć takie inne oblicze. Tym bardziej, że stworzyli to autorzy oryginału, którzy wiedzą co i jak i nawet robiąc taką cartoonową wersję, zachowują pewną spójność.
W skrócie, sympatyczny dodatek do sympatycznej serii. I coś, co można dać do czytania dzieciakom, niemającym pojęcia, czym jest „Armada”. Drobiazg, a cieszy. Gdyby tak jeszcze wznowić „Kroniki Armady…”