Miecz zabójcy demonów #17
: pn 05.12.2022 6:24
W ZAMKU NIESKOŃCZONOŚCI
Gdy manga „Kimetsu no Yaiba” pojawiła się na polskim rynku, chyba nikt nie miał nadziei, że film na jej podstawie, choć hitem, do kin naszych zawita. A tu proszę, coś się porobiło w ostatnim czasie i nad Wisłą zaczęto po latach posuchy oferować w kinach japońskie animacje. Szkoda, że dopiero teraz, bo pewnie nie doczekam się na wielkim ekranie całego „Rebuild of Evangelion”, „Broly’ego” czy starszych produkcji Shinkaia – bo szczególnie one stworzone są do podziwiania w takim formacie, ale dzieje się. I już w grudniu będzie „Kimetsu”, ale na razie mamy kolejny tomik mangi. I dobrze jest, i fajnie, bo dzieje się dużo, szybko i wciągająco.
Polowanie na Muzana trwa. Bohaterowie wkraczają do Zamku Nieskończoności, walka trwa, a problemów przybywa. Czy zemsta się dokona? I jaki koszt będzie trzeba ponieść tym razem?
Coraz bliżej Święt… znaczy coraz bliżej końca jest to „Kimetsu no Yaiba”, ale czekaj, czekaj, z tymi Świętami to nie taki strzał w kolano, bo ten tomik oferuje nam fajne zimowe klimaty, które w to się wpasowują dobrze. No i to właściwie tyle nowego, co o ty, tomiku mogę powiedzieć. Reszta jest bez zmian, a zresztą „Miecz zabójcy demonów”, podobnie jak takie tytuły, jak „Dragon Ball”, „Naruto” czy „My Hero Academia”, należy do tych opowieści, o których powiedziano już niemal wszystko. Duży hit, o którym wspominałem, bijący swego czasu wszelkie rekordy popularności. Więc co tu mówić? Tym bardziej, że mówię już o tym od siedemnastu tomów (a film i light novelę też recenzowałem). Raczej powtarzać, bo nie zmienia się nic. Więc powtarzam: warto. Jeśli lubicie shouneny.
Ale to zarówno shounen, jak i opowieść z pogranicza fantasy i horroru. Bohaterowie dużo tu walczą, dążąc do osiągnięcia konkretnego celu, a świat ich otaczający pełen jest niezwykłości i niebezpieczeństw. Akcja, jak zawsze w takich przypadkach, jest tu szybka, klimat udany, bo czasem naprawdę ociera się o grozę – lekką i delikatną, taką, która nie straszy, ale jednak – a całość osadzona została w fantastycznych realiach, całkiem przyjemnie skrojonych zresztą. A nastrojowe rzeczy to ja lubię i to bardzo.
Graficznie? Co tu dużo mówić: ilustracje nie są skomplikowane, ba, są dość proste, oszczędne niemalże, bardziej skupione na ogóle, niż detalach, ale jednocześnie odpowiednio wyraziste, nastrojowe i mające swój charakter. Kiedy trzeba, rysunki są dynamiczne i mroczne, nie brak w nich krwi, choć przecież całość jest łagodna i dość spokojna, jak na tego typu dzieło, a co najbardziej istotne, po prostu wpada w oko i zapada w pamięć. No i nie powiem też, że w tej oszczędności całkiem unikają detali, bo kiedy trzeba i tym potrafią zaatakować. I dobrze mi się to czyta, dobrze się tu odnajduję i chętnie wracam. I chętnie wrócę jeszcze nie raz.
Gdy manga „Kimetsu no Yaiba” pojawiła się na polskim rynku, chyba nikt nie miał nadziei, że film na jej podstawie, choć hitem, do kin naszych zawita. A tu proszę, coś się porobiło w ostatnim czasie i nad Wisłą zaczęto po latach posuchy oferować w kinach japońskie animacje. Szkoda, że dopiero teraz, bo pewnie nie doczekam się na wielkim ekranie całego „Rebuild of Evangelion”, „Broly’ego” czy starszych produkcji Shinkaia – bo szczególnie one stworzone są do podziwiania w takim formacie, ale dzieje się. I już w grudniu będzie „Kimetsu”, ale na razie mamy kolejny tomik mangi. I dobrze jest, i fajnie, bo dzieje się dużo, szybko i wciągająco.
Polowanie na Muzana trwa. Bohaterowie wkraczają do Zamku Nieskończoności, walka trwa, a problemów przybywa. Czy zemsta się dokona? I jaki koszt będzie trzeba ponieść tym razem?
Coraz bliżej Święt… znaczy coraz bliżej końca jest to „Kimetsu no Yaiba”, ale czekaj, czekaj, z tymi Świętami to nie taki strzał w kolano, bo ten tomik oferuje nam fajne zimowe klimaty, które w to się wpasowują dobrze. No i to właściwie tyle nowego, co o ty, tomiku mogę powiedzieć. Reszta jest bez zmian, a zresztą „Miecz zabójcy demonów”, podobnie jak takie tytuły, jak „Dragon Ball”, „Naruto” czy „My Hero Academia”, należy do tych opowieści, o których powiedziano już niemal wszystko. Duży hit, o którym wspominałem, bijący swego czasu wszelkie rekordy popularności. Więc co tu mówić? Tym bardziej, że mówię już o tym od siedemnastu tomów (a film i light novelę też recenzowałem). Raczej powtarzać, bo nie zmienia się nic. Więc powtarzam: warto. Jeśli lubicie shouneny.
Ale to zarówno shounen, jak i opowieść z pogranicza fantasy i horroru. Bohaterowie dużo tu walczą, dążąc do osiągnięcia konkretnego celu, a świat ich otaczający pełen jest niezwykłości i niebezpieczeństw. Akcja, jak zawsze w takich przypadkach, jest tu szybka, klimat udany, bo czasem naprawdę ociera się o grozę – lekką i delikatną, taką, która nie straszy, ale jednak – a całość osadzona została w fantastycznych realiach, całkiem przyjemnie skrojonych zresztą. A nastrojowe rzeczy to ja lubię i to bardzo.
Graficznie? Co tu dużo mówić: ilustracje nie są skomplikowane, ba, są dość proste, oszczędne niemalże, bardziej skupione na ogóle, niż detalach, ale jednocześnie odpowiednio wyraziste, nastrojowe i mające swój charakter. Kiedy trzeba, rysunki są dynamiczne i mroczne, nie brak w nich krwi, choć przecież całość jest łagodna i dość spokojna, jak na tego typu dzieło, a co najbardziej istotne, po prostu wpada w oko i zapada w pamięć. No i nie powiem też, że w tej oszczędności całkiem unikają detali, bo kiedy trzeba i tym potrafią zaatakować. I dobrze mi się to czyta, dobrze się tu odnajduję i chętnie wracam. I chętnie wrócę jeszcze nie raz.