Koncepcja Parmenidesa a te przeklęte elfy
: śr 23.08.2006 8:37
Wczoraj kupiłem Magazyn Fantastyczny i jest to moje pierwsze zetknięcie się z tym pismem... Zapowiada się nieźle Ze względu na dość późną porę zacząłem od publicystyki, zostawiając sobie opowiadania na następne dni. Artykuł Emila Strzeszewskiego nie pozwolił mi potem spokojnie zasnąć przez jakiś czas (niezły komplement, co??), bo nasunęło mi się trochę wątpliwości... a może po prostu go nie zrozumiałem! Tak czy inaczej, mam wrażenie, że autor w dość lekceważący sposób podszedł do zagadnień religii, ale po kolei:
Problemem kluczowym artykułu zdaje się być to, że różne formy idei są „czystą abstrakcją, a więc według Parmenidesa – niebytem”. No to jak, formy abstrakcyjne istnieją, czy nie istnieją? Tysiące lat temu Grekom puchły zapewne głowy od tak postawionego pytania, ale jaki sens ma to samo pytanie w dzisiejszym świecie? Nie bardzo rozumiem. Dziś już wiadomo, że wszelkie idee abstrakcyjne nie są „niebytem” w parmenidesowskim ujęciu, ponieważ wytwory ludzkich myśli można spokojnie zaliczyć do procesów energetyczno-informacyjnych, czyli takich, które posiadają całkiem materialne właściwości. Określanie bytów abstrakcyjnych jako „jałowej pustki stworzonej na potrzeby człowieka” wydaje się być wyjątkowo nieporadnym i wprowadzającym w błąd opisem... Później autor dochodzi do wniosku, że abstrakcyjne byty stworzone w głowach fantastów są stworzone na tej samej zasadzie, co Bóg. Zaraz, zaraz, jak to? Czy religia potrzebuje dowodu materialistycznego, aby udowodnić swoją prawdziwość? Religia nie może walczyć z dowodliwością naukową i dywagacje na ten temat nie mają większego sensu, ponieważ religia jest innym sposobem postrzegania rzeczywistości niż postrzeganie naukowe, czy wręcz nawet filozoficzne.
Jeden zobaczy ufo na niebie i w to uwierzy, ktoś inny matkę boską na brudnej szybie czy na brązowej drasce w swoich niemytych gaciach – i dobrze, nie ma sensu kłócić się o prawdziwość takich zdarzeń, ponieważ ich absurdalność bądź prawdopodobieństwo jest bez znaczenia. Odrzucenie tych zdarzeń jako „kłamstw” kłóci się niejako z tym, co autor napisał trochę wcześniej, a mianowicie, że „człowiek jest tym, co przeżywa”. Każde zdarzenie o mistycznym charakterze jest kwestią subiektywnego poznania, jest kwestią wiary i własnych wyobrażeń, na tym też zasadza się cały sens istnienia religii. Autor zadaje pytanie „Zastanawia mnie także, dlaczego ludzie nie chcą dopuścić tezy, że elfy mogą istnieć jako byt?” Odpowiedź wydaje mi się diabelnie prosta – Dlatego, ponieważ elfy, Darth Vader czy Wiedźmin nie są postaciami objawionymi, tylko bytami odnoszącymi się tylko i wyłącznie do fantazji. Natomiast wszelkie byty objawione, niezależnie od tego, czy mówimy o matce boskiej na niebie, czy człowieku z głową ptaka tworzącemu się w głowie szamana pod wpływem substancji psychodelicznych – są prawdziwe i jak najbardziej realne, mimo, że nie w tzw. rzeczywistości obiektywnej (choć to też nie jest takie proste, przynajmniej jeśli chodzi o wyobrażenia szamanów, noszące znamiona czegoś więcej niż tylko halucynacji bądź objawień). I jest to poniekąd kluczowe dla takiej religii jak religia chrześcijańska, która nie przypadkowo przetrwała dłużej niż mitologia grecka. Dlaczego dzisiaj nikt, lub prawie nikt, nie wierzy w Zeusa? Autor pisze, że nie ma żadnej różnicy między „fantastycznymi bajkami a wierzeniami katolików”. Otóż różnica jest i to zasadnicza. Religia chrześcijańska dostarcza człowiekowi wiedzy o charakterze egzoterycznym. Religie germańskie czy wczesna mitologia grecka nie były egzoteryczne i jest to przy takim porównaniu bardzo ważne. Odstępstwo od tego faktu doprowadziło by do postawienia chrześcijaństwa na równi z wszelkimi sektami ezoterycznymi, niezależnie czy destrukcyjnymi, czy nie. Porównywanie religii do fantastycznych bajek jest bzdurą w sensie teologicznym i jeszcze większą bzdurą w sensie socjologicznym, bo bajki nie konstytuują przynależności społecznej człowieka, a religia – jak najbardziej. W zwulgaryzowanym uproszczeniu można by powiedzieć, że abstrakcyjny wymiar religii jest „fantastyczną bajką” ale o charakterze objawionym, co w zasadzie przekreśla jej „bajkowy status”, natomiast typowe bajeczki... pozostają bajeczkami. Kwestia objawienia to jedno, natomiast kwestia dostępności religijnej wiedzy to drugie, ponieważ: Jeśli ktoś ma ochotę, może sobie wierzyć w elfy jako stworzycieli świata, proszę bardzo, ale to w żadnym wypadku to nie będzie to samo co choćby religia chrześcijańska. Nawet, jeśli te elfy będą objawione! Jeśli uwierzę w elfa, będzie to wiedza ezoteryczna i istniejąca na takiej zasadzie, jak pierwotne sekty chrześcijańskie wywodzące się od świętego Piotra. Nie ma to jednak nic wspólnego z egzoteryczną cechą religii, która jest i będzie jej najważniejszym elementem. Żałuję, że autor nie wziął tego pod uwagę. Może ktoś wypowie swoje opinie w tym temacie?
Problemem kluczowym artykułu zdaje się być to, że różne formy idei są „czystą abstrakcją, a więc według Parmenidesa – niebytem”. No to jak, formy abstrakcyjne istnieją, czy nie istnieją? Tysiące lat temu Grekom puchły zapewne głowy od tak postawionego pytania, ale jaki sens ma to samo pytanie w dzisiejszym świecie? Nie bardzo rozumiem. Dziś już wiadomo, że wszelkie idee abstrakcyjne nie są „niebytem” w parmenidesowskim ujęciu, ponieważ wytwory ludzkich myśli można spokojnie zaliczyć do procesów energetyczno-informacyjnych, czyli takich, które posiadają całkiem materialne właściwości. Określanie bytów abstrakcyjnych jako „jałowej pustki stworzonej na potrzeby człowieka” wydaje się być wyjątkowo nieporadnym i wprowadzającym w błąd opisem... Później autor dochodzi do wniosku, że abstrakcyjne byty stworzone w głowach fantastów są stworzone na tej samej zasadzie, co Bóg. Zaraz, zaraz, jak to? Czy religia potrzebuje dowodu materialistycznego, aby udowodnić swoją prawdziwość? Religia nie może walczyć z dowodliwością naukową i dywagacje na ten temat nie mają większego sensu, ponieważ religia jest innym sposobem postrzegania rzeczywistości niż postrzeganie naukowe, czy wręcz nawet filozoficzne.
Jeden zobaczy ufo na niebie i w to uwierzy, ktoś inny matkę boską na brudnej szybie czy na brązowej drasce w swoich niemytych gaciach – i dobrze, nie ma sensu kłócić się o prawdziwość takich zdarzeń, ponieważ ich absurdalność bądź prawdopodobieństwo jest bez znaczenia. Odrzucenie tych zdarzeń jako „kłamstw” kłóci się niejako z tym, co autor napisał trochę wcześniej, a mianowicie, że „człowiek jest tym, co przeżywa”. Każde zdarzenie o mistycznym charakterze jest kwestią subiektywnego poznania, jest kwestią wiary i własnych wyobrażeń, na tym też zasadza się cały sens istnienia religii. Autor zadaje pytanie „Zastanawia mnie także, dlaczego ludzie nie chcą dopuścić tezy, że elfy mogą istnieć jako byt?” Odpowiedź wydaje mi się diabelnie prosta – Dlatego, ponieważ elfy, Darth Vader czy Wiedźmin nie są postaciami objawionymi, tylko bytami odnoszącymi się tylko i wyłącznie do fantazji. Natomiast wszelkie byty objawione, niezależnie od tego, czy mówimy o matce boskiej na niebie, czy człowieku z głową ptaka tworzącemu się w głowie szamana pod wpływem substancji psychodelicznych – są prawdziwe i jak najbardziej realne, mimo, że nie w tzw. rzeczywistości obiektywnej (choć to też nie jest takie proste, przynajmniej jeśli chodzi o wyobrażenia szamanów, noszące znamiona czegoś więcej niż tylko halucynacji bądź objawień). I jest to poniekąd kluczowe dla takiej religii jak religia chrześcijańska, która nie przypadkowo przetrwała dłużej niż mitologia grecka. Dlaczego dzisiaj nikt, lub prawie nikt, nie wierzy w Zeusa? Autor pisze, że nie ma żadnej różnicy między „fantastycznymi bajkami a wierzeniami katolików”. Otóż różnica jest i to zasadnicza. Religia chrześcijańska dostarcza człowiekowi wiedzy o charakterze egzoterycznym. Religie germańskie czy wczesna mitologia grecka nie były egzoteryczne i jest to przy takim porównaniu bardzo ważne. Odstępstwo od tego faktu doprowadziło by do postawienia chrześcijaństwa na równi z wszelkimi sektami ezoterycznymi, niezależnie czy destrukcyjnymi, czy nie. Porównywanie religii do fantastycznych bajek jest bzdurą w sensie teologicznym i jeszcze większą bzdurą w sensie socjologicznym, bo bajki nie konstytuują przynależności społecznej człowieka, a religia – jak najbardziej. W zwulgaryzowanym uproszczeniu można by powiedzieć, że abstrakcyjny wymiar religii jest „fantastyczną bajką” ale o charakterze objawionym, co w zasadzie przekreśla jej „bajkowy status”, natomiast typowe bajeczki... pozostają bajeczkami. Kwestia objawienia to jedno, natomiast kwestia dostępności religijnej wiedzy to drugie, ponieważ: Jeśli ktoś ma ochotę, może sobie wierzyć w elfy jako stworzycieli świata, proszę bardzo, ale to w żadnym wypadku to nie będzie to samo co choćby religia chrześcijańska. Nawet, jeśli te elfy będą objawione! Jeśli uwierzę w elfa, będzie to wiedza ezoteryczna i istniejąca na takiej zasadzie, jak pierwotne sekty chrześcijańskie wywodzące się od świętego Piotra. Nie ma to jednak nic wspólnego z egzoteryczną cechą religii, która jest i będzie jej najważniejszym elementem. Żałuję, że autor nie wziął tego pod uwagę. Może ktoś wypowie swoje opinie w tym temacie?