Miłe forum. Cicho, spokojnie.
To może... odrodzenie.
Przeczytałem Batmany #14 i #15 (post scriptum do drugiego story-arcu "I am Suicide"). I podobnie jak po lekturze ostatnich zeszytów "Wonder Woman" zaczynam się cieszyć, że nie zarzuciłem lektury nowych serii DC po pierwszych sliwkach - zdawało się - robaczywkach. Może to kreska Mitcha Gerardsa, a może po prostu kompaktowośc rozpisanej na dwa zeszyty nastrojowej historii o Batmanie i Catwoman, czy może bardziej o Brusie i Selinie... Eleganckie to (już od pierwszych stron), momentami dowcipne (ucieczka z apartamentu Holly Robinson), inteligentne (spotkanie z Gordonem) i troszkę też zaskakujące... Cieszy przede wszystkim fakt, że po tym, jak u Snydera, pomimo jego ambicji, w New 52 zginął gdzieś Bruce Wayne, u Kinga człowiek pod maską zaczyna znow być interesujący. Założenie trylogii "Jestem..." jest chyba wlaśnie takie: przywrócenie równowagi, odejscie od scenariuszy totalnych zagrożeń na rzecz rozegrania kameralnych dramatów i zwiazane z tym poszukiwanie niecodziennych formuł w celu opisania relacji miedzy bohaterami (listy wykorzystane w "I am Suicide" i w ogole kompozycja zeszytu #13 np.).
Zaczynam się naprawdę dobrze bawić i czekam na kolejne zeszyty z pewną niecierpliwością. "Action Comics" to to jeszcze nie jest, ale kto wie, kto wie... Po tych dwoch zeszytach z pozytywnym nastawieniem będę czekał na zwieńczenie "I am Bane".