baner

Recenzja

Usagi Yojimbo księga I: Ronin

Yaqza, Yaqza, Yoghurt recenzuje Usagi Yojimbo #01: Ronin
Janek ma Usagiego, Marta ma Usagiego, Olaf ma Usagiego...mam i ja! Najwyraźniej z takiego założenia wyszło wydawnictwo Mandragora ubiegając Egmont w wydaniu pierwszych siedmiu tomów przygód wędrownego ronina i najemnego ochroniarza- Usagiego Yojimbo. Wspomniany Egmont zaczął wydawanie przypadków uchatego samuraja od ósmego albumu zapowiadając przy okazji że ma ochotę i zapewne w niedługim czasie wyda też poprzednie księgi tegoż komiksu. Ale Przemek Wróbel z Mandragory wyprzedził pana Kołodziejczaka w wyścigu o przychylność wydawcy oryginału...i w sumie dobrze, póki nie będzie sobie zbyt wiele liczył z poszczególne części...

Tom pierwszy, zatytułowany „Ronin” (akurat po praprzodku wszystkich kolejnych wydań można spodziewać się tego, niezbyt oryginalnego bądź co bądź, tytułu...Nawiasem mówiąc- ciekawe co na to Frank Miller?), z racji swego pierwszeństwa w sadze, zawiera- biorąc to na chłopski rozum- pomysły, które Sakai wykorzystał w pierwszej kolejności- a z których to wariacjami jeszcze nie raz się spotkamy w kolejnych tomach (niech jako przykład posłuży tu opowieść o wiosce dręczonej przez bestię). Warto jednak zaznaczyć, że nie ma dwóch takich samych opowieści- autor zawsze wprowadza pewne modyfikacje, i mimo iż zarys fabuły mógłby się wydawać powtarzany po wielokroć, to jednak za każdym razem czytamy inną opowieść.
Przyzwyczailiśmy się już chyba do tego, iż Sakai lubi krótkie nowele o życia samuraja- i mimo iż zachowuje on pewną ciągłości w prowadzeniu akcji, to jednak na jego wędrówkę składają się epizody mogące być równie dobrze brane za przypowieści- bo nierzadko płynie z nich nauka dla tych, którzy potrafią tę lekcję pojąć. Podobnie jest i w przypadku „Ronina”- mimo pewnych wspólnych dla kolejnych opowieści elementów nie uświadczysz tu tak precyzyjnie skonstruowanej, wielowątkowej i rozbudowanej fabuły jak w nagrodzonym nagrodą Willa Eisnera „Ostrzu bogów”. Dla mnie nie jest to żaden problem- taka forma jak najbardziej mi odpowiada; wiele można w komiksie ukazać nie dbając o kontynuacje i ciąg dalszy opowieści...

Co do samych opowieści, to jedną z najlepszych jest „Świński miecznik”, nowela opowiadająca o niewidomym wędrowcu który dzięki swemu niezwykłemu węchowi stał się śmiertelnie niebezpiecznym wojownikiem. Niewiele gorszy jest „Koniokrad”- czyli krótki moralitet pt. „Czemu nie warto sprzedawać cudzych koni”.
Niech nikt nie obawia się, że nowele zawarte w tym zbiorze odstają od tych opublikowanych już wcześniej- te z „Ronina” nic nie straciły ze swego wdzięku, finezji i powagi- ja przynajmniej nie mam im nic do zarzucenia. Czytałem ten zbiór z takimi samymi wypiekami na twarzy jak inne tomy opowieści o Usagim. To wciąż opowieść o samuraju, jego mieczu i drodze która się przed nim wije.
Niesamowicie przyjemnym akcentem jest możliwość ujrzenia na własne oczy pierwszych spotkań z bohaterami którzy przewijają się przez całą sagę- Usagi pomoże panu Noryuki (swemu późniejszemu suwerenowi) w ucieczce przed ścigającymi go samurajami-mordercami, a także dwa razy spotka się z Gennosuke, łowcą nagród-nosorożcem.
Ciekawostką może być spotkanie naszego uchatego ronina z Groo, barbarzyńskim bohaterem komiksu Sergio Aragonesa (chociaż „spotkanie” to zbyt mocne słowo, gdyż Groo pojawia się tylko na jednym kadrze i raz jest przez królika wspominany). Umieszczenie tejże persony w przygodach Usagiego miało być zapewne wyrazem sympatii dla twórczości Aragonesa...

Rysunki różnią się w pewnym stopniu od tego, do czego zdążyliśmy się przyzwyczaić w przypadku tomów wydanych przez Egmont- kreska jest pełniejsza, „płynniejsza” można by rzec, Sakai więcej pracy poświęcił na rysowanie szczególików (twarze bohaterów jeszcze bardziej przypominają kreskówkowych bohaterów Disneya), małych smaczków uprzyjemniających oglądanie komiksu (i jednocześnie sprawiających ze momentami nie wiadomo co się dzieje...no dobrze, czepiam się). Także ilość tuszu jest na pierwszy rzut oka mniejsza- a nakładany jest znacznie precyzyjniej niż w znanych nam dotychczas tomach. Sakai lubił swego czasu dopracowywać swe rysuneczki do granic możliwości, tak że momentami aż trudno jest się oprzeć wrażeniu ze oglądamy kadry z do perfekcji dopracowanego filmu animowanego.
Przyznam szczerze, że nie umiem powiedzieć który styl bardziej mi się podoba- kreska Sakaiego ewoluowała (po tylu kartach komiksu nad którymi siedział było to nieuniknione) w stronę rysunku nieco bardziej ogólnego, „szarpanego”, podczas gdy ten z „Ronina” jest jeszcze precyzyjny, każda kreska jest stworzona świadomie i celowo...Oba style coś w sobie mają, oba maja zalety i wady. I fajnie jest móc je porównać.

Mógłbym jeszcze przyczepić się do tłumaczenia, które nie zawsze jest na miejscu („Strzała, ronin!”- Orkanaugorze przyzwyczaił się najwyraźniej za bardzo do klimatów „Transmetropolitan”)- mam nadzieję, że zreflektuje się jeszcze i w drugim tomie dostaniemy nieco bardziej przystająca do epoki translację.

Yoghurt: A tam, Orkanaugorze wyrasta nam na najelpszego tłumacza w tym kraju i podejrzewam ze te drobne potknięcia są spowodowane faktem, iż wcześniej miał okazję tłumaczyć różne Transy, Pielgrzymy i Midnajty. Zresztą- Gen, samurajski protoplasta Hitmana (w każdym razie kojarzy mi się tak jakoś dziwnie, też łowca, też luzak) może używać takich zwrotów. No, ale zostawmy już tłumaczenie.

Jedno, co mnie zaskoczyło w Usagim pierwszym to kreska- od razu widać tzw. poszukiwanie własnego stylu, Sakai dopiero pracował nad warsztatem rysowniczym, co widać (ze słyszeniem i czuciem trochę gorzej). Postacie są, jak już wspomniał Yaqza, nieco bardziej kreskówkowe w przeciwieństwie do tych znanych z egmontowskich tomów. Osobiście bardziej podoba mi się styl z tomów późniejszych, ale może jest to kwestią przyzwyczajenia.

Fabularnie zero niespodzianek- choć muszę przyznać, ze miło zaskoczyła mnie obecność „starych” znajomych (bo jak można mówić o starych znajomych, skoro chronologicznie czytamy tom 1?) tak jak mój faworyt Gen czy też kolesie z klanu Neko Ninja, którzy będą krzyżowali miecze, trójzęby, szurikeny, kije, nunczaka (za dużo Żółwi Ninja w młodości) i resztę osprzętu z Królikiem jeszcze wielokrotnie. Moją ulubioną historią z tego tomu jest „Koniokrad”- humorystyczna opowiastka w której nasz biedny Uszaty jest ścigany przez wszystkich, niczym w gagach z Bennym Hillem(cóż za niefortunne porównanie). Zreszta cały „Ronin” utrzymany jest w dość luźnym stylu, historie poważne, które są osią fabularną wszystkich tomów, czyli zdrady, knowania i reszta niecnych postępków mających za zadanie zdobycie władzy (wbrew pozorom akcja nie toczy się, choć powinna, na ul. Wiejskiej 17) nie są tu tak wyeksponowane jak np. w „Ostrzu Bogów”, krótkie formy to większa cześć komiksu.

Cóż jeszcze? Nic specjalnego. I tak wszyscy kupią Usagiego, bo to kawał dobrego komiksu jest i tyle. Zresztą sprzedaż wszystkich tomów jego przygód mówi za siebie.

Opublikowano:



Usagi Yojimbo #01: Ronin

Usagi Yojimbo #01: Ronin

Scenariusz: Stan Sakai
Rysunki: Stan Sakai
Wydanie: I
Data wydania: Styczeń 2004
Seria: Usagi Yojimbo
Tytuł oryginału: Usagi Yojimbo Book One: The Ronin
Wydawca oryginału: Fantagraphics Books
Tłumaczenie: Orkanaugorze
Druk: czarno-biały
Oprawa: kartonowa
Format: 13x20 cm
Stron: 128
Cena: 16,90 zł
Wydawnictwo: Mandragora
ISBN: 83-89036-58-4
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Galerie

Usagi Yojimbo księga I: Ronin Usagi Yojimbo księga I: Ronin Usagi Yojimbo księga I: Ronin

Tagi

Usagi Yojimbo

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-