Recenzja
Thor: Miłość i grom, film, Taika Waititi, Hemsworth, Portman [recenzja]
Przemysław Pawełek recenzuje Thor: Miłość i gromKontynuacja, mam wrażenie, że wielu zawiodła, ale mnie ten seans dostarczył mnóstwo frajdy. "Thor: Miłość i grom" to owszem, kolejny film o marvelowskim bogu piorunów wyreżyserowany przez tego samego reżysera, więc tonacja humorystyczna nie jest tu zaskoczeniem - a więc dla mnie tym bardziej zawodem. Tym razem jednak zamiast luźnej demolki otrzymujemy film z pełnowymiarową fabułą, o czymś konkretnym, mianowicie o sile tytułowej miłości i gromu.
Na ekran powraca znana już Jane Foster, dla której jedynym sposobem na walkę z nowotworem okazał się być stary młot Thora. Ponownie krzyżują się więc jej ścieżki z synem Odyna i razem będą musieli stawić czoła nowemu zagrożeniu - Gorrowi, który poluje na kolejnych bogów. Chrisowi Hemsworthowi i Natalie Portman na ekranie partnerują też Christian Bale, Russel Crowe, Matt Damon czy ekipa Strażników Galaktyki, więc na obsadę nie można tu narzekać, a dodatkowo specyficznego aromatu dodaje tu klimat retro. Już plakat i okładka budzą skojarzenia z latami 80/90., a motywem przewodnim wydaje się być spuścizna Guns N' Roses.
Całość ponownie tworzy mieszankę akcji, efektów specjalnych i humoru w stylu nowozelandzkiego reżysera. Jego żarty - no cóż, nie do każdego raczej trafią, tak samo jak fabuła może budzić pewne zastrzeżenia. Sam jednak nie miałem na tym polu zastrzeżeń, bo Marvel Cinematic Universe dawno temu przyzwyczaił nas do przymykania oka na pewne kwestie i daleko posuniętego zawieszenia niewiary. W takim przypadku - dobra zabawa gwarantowana. Ja spełniłem czas dużo przyjemniej niż przy wielu innych produkcjach, którymi MCU raczyło nas od czasu Ragnaroku.
Autor recenzji jest redaktorem Polskiego Radia.
Opublikowano:
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-