Recenzja
Doktor Strange w multiwersum obłędu, film, Cumberbatch, Sam Raimi [recenzja]
Przemysław Pawełek recenzuje Doktor Strange w multiwersum obłęduNowa odsłona przygód najsławniejszego chyba czarodzieja Marvela, kładzie nacisk na indywidualną tożsamość filmu na tle reszty MCU, tożsamość korespondującą z fabułą. Bo "Doktor Strange w multiwersum obłędu" to fantasy zmieszane z grozą, w dodatku wyreżyserowane przez klasyka nie tylko kina superbohatereskiego, ale i horroru. W końcu Sam Raimi to autor kultowego cyklu Martwe Zło, a także pierwszej kinowej trylogii Spider-Mana. I ten wkład Raimiego bardzo dobrze w tym filmie czuć - w jego atmosferze, w operowaniu kamerą, w przemieszaniu grozy, akcji i humoru.
Najsłabszym punktem filmu jest chyba niestety scenariusz, i na to trzeba brać poprawkę. Do znanego nam świata trafia z innej rzeczywistości młoda America Chavez, dziewczyna o mocy międzywymiarowej podróży. Mocy potężnej, ale przez nią niekontrolowanej. Początkowo odrzuca ona pomoc doktor, bo miała już z nim nieprzyjemne doświadczenia we własnym świecie, ale razem, by udaremnić grożące wszystkim ZŁO (a jakże), wyruszają w podróż do alternatywnego świata.
Fabuła jest pretekstowa, polepiona niemal na gumę do żucia, nie brak w niej też prostych wytrychów fabularnych, za które robią potężne księgi magiczne, pełniące role klasycznych MacGuffinów. Wszystko to dzieje się w zasadzie po to, by Strange po pierwsze opuścił nasz wymiar i zetknął się z innym, naprawdę ciekawym wariantem rzeczywistości (i to jest w tym filmie najlepsze), a po drugie musiał się skonfrontować z nie tylko godnym siebie, ale i przewyższającym go mocą przeciwnikiem (i tu film skręca w efekciarską sztampę).
Muszę przyznać, że pomimo pewnych niedostatków fabularnych - dobrze się w trakcie seansu bawiłem. Najmocniejszym aspektem projekcji był chyba sam koncept multiwersum, sugerowany w serialowym "WandaVision", a jeszcze mocniej wyeksponowany w ostatniej odsłonie przygód Spider-Mana, gdzie Strange też ma swoje pięć minut. Podoba mi się, co Disney robi, mieszając warianty światów, i wprowadzając (poniekąd dzięki ponownym przejęciu praw do własnych marek) postaci, które teoretycznie dotąd nie miały prawa się w tej kinowej serii pojawić. Jest to też pewna sugestia w temacie: jak też to studio poradzi sobie ze scaleniem tych rozszczepionych marek w jedno multiuniwersum?
Można nieco zarzucić fabule, która jest raczej pretekstem do międzywymiarowego filmu drogi, można też narzekać, że bez choćby obejrzenia "WandaVision" motywacja kluczowej postaci pozostaje tu niepełna. Jednocześnie - wizualnie momentami jest naprawdę ciekawie (choć mam wrażenie, że Disney jest wciąż daleki od wyciśnięcia plastycznie ze Strange'a choćby połowy potencjału), multiwersum wypada ładnie, a samego doktora i kreację Cumberbatcha po prostu lubię. Choć wciąż nie mogę się pozbyć wrażenia, że MCU, po kulminacji wojny z Thanosem, nie jest w stanie już ze mnie wykrzesać emocji. Nieźle się dalej bawię, choć oglądam nieco z przyzwyczajenia. Nowy Strange nie jest tu wyjątkiem.
Autor recenzji jest redaktor Polskiego Radia.
Opublikowano:
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-