baner

Artykuł

„Doom Patrol” Granta Morrisona, czyli kalecy superbohaterowie na kwasie

Jan Sławiński
Grupa superbohaterów znana jako Doom Patrol po raz pierwszy na kartach komiksu pojawiła się w czerwcu 1963 roku w 80. numerze „My Greatest Adventres”. Za powołanie jej do życia odpowiadali scenarzyści Arnold Drake i Bob Haney oraz rysownik Bruno Premiani. W komiksie pojawili się Robotman (początkowo występujący jako Automaton), Elasti-Girl, Negative Man i doktor Caulder, naukowiec na wózku inwalidzkim przewodzący grupie. Po sześciu numerach tytuł antologii został oficjalnie przemianowany na „Doom Patrol”, a komiks wyróżniał się na tle wówczas wydawanych historii o superbohaterach nie tylko zestawem charakterystycznie niedoskonałych bohaterów, ale też sporą dozą dziwności wlaną w fabułę (jednym z przeciwników drużyny był Animal-Vegetable-Mineral Man).

Przez kolejne lata za serię brało się kilku artystów (m.in. Paul Kupperberg czy młody Erik Larsen), ale prawdziwym sukcesem okazał się dopiero run Granta Morrisona z lat 1989-1993. Rozpisana na czterdzieści pięć zeszytów historia to nowe otwarcie dla serii, zrywające z poprzednimi przygodami grupy i pozwalające gładko wejść w komiks nowym odbiorcom (za sprawą swoistego restartu uniwersum DC w „Kryzysie na Nieskończonych Ziemiach”). Właśnie ten „Doom Patrol” możemy przeczytać po polsku dzięki wydawnictwu Egmont, które zebrało serię w trzech grubych tomach.



Na początku Morrison poświęca sporo miejsca, by wprowadzić na scenę głównych bohaterów. Przygodę zaczynamy u boku Robotmana, kierowcy wyścigowego, którego mózg po wypadku zostaje uwięziony w ciele robota. Wkrótce dołącza do niego Negative Man – ukryta pod bandażami istota z czystej energii – a także Szalona Jane, kobieta o wielu osobowościach walczących o dominację nad ciałem. W tym składzie Doom Patrol zmierzy się z Nożycoludźmi, którzy dosłownie potrafią wycinać fragmenty rzeczywistości. Żeby nie było zbyt prosto, wkrótce ekipę zasili Dorothy, dziewczynka o małpiej twarzy, z której głowy wyskakują potwory, i Joshua – bierny w walce czarnoskóry mężczyzna wyrzekający się swoich nadnaturalnych zdolności i pełniący rolę lekarza drużyny. Tak uformowany skład pod wodzą profesora Cauldera stawi czoła nietypowym zagrożeniom. Zanim jednak napiszę o bogatej galerii złoczyńców, którzy pojawiają się w serii, muszę wspomnieć, że bohaterowie przede wszystkim będą musieli walczyć z własnymi słabościami, traumami, lękiem. Właśnie fakt, że każdy z nich jest mocno poharataną przez życie indywidualnością, a wspólnie tworzą dziwaczną, dysfunkcyjną superbohaterska rodzinę, wyróżnia komiks na tle wielu kolorowych zeszytów, jakie wydawało DC pod koniec lat 80. Są okaleczenie fizycznie i emocjonalnie, a nadnaturalne zdolności niejako nie zostawiają im wyjścia – dołączają do drużyny Cauldera, bo nigdzie indziej nie znajdą sobie miejsca i zgadzają się ratować świat, bo do niczego innego się nie nadają.



„Miło byłoby czasem powstrzymać napad na bank albo popsuć szyki jakiemuś geniuszowi zbrodni. Tak jak zwyczajni superbohaterowie” mówi w pewnym momencie Robotman. Patrząc na surrealistycznych złoczyńców, którzy stają na drodze Doom Patrolu, łatwo zrozumieć ciche marzenie Cliffa. Morrisonowi chyba najwięcej radości sprawiało właśnie wymyślanie przeciwników (choć część z nich zaczerpnął z przygód oryginalnego „Doom Patrolu”) – mamy tu Bractwo Dada pod przewodnictwem Pana Nikogo, który uwięził Paryż w namalowanym obrazie; Kult Niezapisanej Księgi; Rudego Jacka, żywiącego się bólem uwięzionych motyli czy mojego ulubionego Pogromcę Bród (faceta bez zarostu, który wypowiedział wojnę wszystkim brodaczom). Niezwykłym bohaterom i ich przeciwnikom kroku nieustannie dotrzymuje psychodeliczna fabuła (jednym z moich ulubionych wątków jest tu zgłębianie tajemnic Pentagonu) i postacie poboczne (Flex Mentallo, Danny Ulica).

Komiks szkockiego scenarzysty w wielu momentach jest absurdalny i groteskowy, a nad przygodami drużyny unoszą się opary LSD. Sama substancja psychoaktywna odgrywa zresztą ważną rolę – rower Alberta Hoffmana (twórcy narkotyku) pojawia się serii jako potężny artefakt, który może wpływać na rzeczywistość. Wszystko to – zarówno dobór bohaterów, antagonistów i selekcja pomysłów – sprawia, że „Doom Patrol” z pewnością nie jest komiksem dla wszystkich. Jednych odrzucą absurdalne elementy fabuły, drugich zniechęci jej chwilami bełkotliwa narracja, dziwaczne poczucie humoru lub bohaterowie z problemami, z którymi czasami ciężko sympatyzować. Morrison tripuje, inspiruje się czeskim surrealistą Janem Švankmajerem, w fabule przemyca fragmenty swoich snów i kwasowych anegdot zasłyszanych od znajomych. Odwołuje się do tak zwanej „sztuki wysokiej”, wplata w komiks filozoficzne rozważania i sam nie wiem co jeszcze – w natłoku wszystkiego zwyczajnie mogłem teraz o czymś zapomnieć.

Nie ukrywam – z początku czułem się trochę zagubiony (a to uczucie powracało również w drugim i trzecim tomie serii, gdy Morrison rozkręca dłuższą, wielowątkową fabułę), ale z czasem przygody dysfunkcyjnych bohaterów stały się dla mnie fascynujące. Nawet jeśli czegoś nie rozumiałem lub gubiłem się w fabule, to przewracałem kolejne strony z wypiekami na twarzy. Pewne rzeczy przyjąłem po prostu na klatę, nie starając się tłumaczyć ich sobie i nie szukając w nich racjonalności czy związków przyczynowo-skutkowych. Czerpałem przyjemność z poznawania kolejnych pomysłów, śledzenia szalonej akcji (zwłaszcza w tomie trzecim karuzela nie chce się zatrzymać) i byłem ciekaw, co tu się jeszcze wydarzy, bo byłem pewny jednego – w tej serii nic nie jest niemożliwe.

Seria z przełomu lat 80. i 90. XX wieku wciąż jest bardzo świeża pod względem scenariusza, ale niestety zestarzała się pod względem graficznym. Widać to zwłaszcza po kolorach, bo rysunki w wielu miejscach wciąż się bronią (choć nie spodziewajcie się fajerwerków, ot fachowa robota, charakterystyczna dla tamtego okresu). Kto ma uczulenie na sposób rysowania/kolorowania z końcówki 80. i początku lat 90., a chce poznać przygody Doom Patrolu, ten może sięgnąć po serial telewizyjny, który zadebiutował na antenie w zeszłym roku. Na korzyść wersji telewizyjnej przemawia strona formalna – wiele pomysłów Morrisona dosłownie ożywa na ekranie, a montaż, muzyka komentująca wydarzenia na ekranie, efekty specjalne sprawiają, że wyglądają one lepiej niż w komiksie sprzed 30 lat. Jednocześnie fabuła jest trochę zbyt rozciągnięta (sezon pierwszy liczy 15 odcinków, a moim zdaniem historia spokojnie zmieściłaby się w standardowych 10 epizodach), ale uważam, że warto sprawdzić. Osoby mające na świeżo przeczytany komiks też mogą zerknąć, choć nie spotka ich wiele zaskoczeń.

Trzytomowe wydanie „Doom Patrol” od Egmontu to kawał historii komiksu superbohaterskiego i prawie 1500 stron zakręconych przygód mocno nietypowych bohaterów. Komiks Granta Morrisona, któremu na przestrzeni lat partnerowało kilku rysowników, to już klasyka amerykańskiego komiksu i seria uznawana za jedno z największych osiągnięć szkockiego scenarzysty. Łatwo stwierdzić, że to rzecz nietuzinkowa nie tylko na tle komiksów z przełomu lat 80. i 90., ale również dziś – komiks dobrze się zestarzał (zwłaszcza fabularnie) i wciąż potrafi zaskoczyć odważnymi pomysłami z najróżniejszych rejestrów (gdyby nie on, to pewnie nie byłoby dziś „Umbrella Academy”). Choć momentami łatwo się w nim pogubić (przez szalone pomysły, strukturę scenariusza, jak i momentami bełkotliwe monologi/dialogi), to jednak jako całość wypada nad wyraz dobrze i intrygująco, choć nie ma wątpliwości, że nie każdy odnajdzie się w tym szalonym świecie.

Opublikowano:



Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-