Recenzja
Need for speed
Przemysław Pawełek recenzuje Le Mans '66Mangold w swoim dramacie odwołuje się do pewnego wzorca opowieści, który amerykanie uwielbiają. To niemal klasyczna opowieść o Dawidzie, który stanął do walki z Goliatem, nowym graczu (obowiązkowo z USA), który podjął wyzwanie w nieco obcej sobie dotąd dyscyplinie, i wbrew niekorzystnym warunkom i braku doświadczenia, a dzięki hartowi ducha i konsekwencji, w końcu wygrał. Wyzwanie dotyczy samochodów wyścigowych i co prawda gigant (Ferrari) stoi na przysłowiowych glinianych nogach, bo firma jest na skraju bankructwa, a Dawid (Ford) jest nowicjuszem, ale z bardzo mocnym zapleczem, to nie ma absolutnie żadnego znaczenia, bo film ogląda się po prostu świetnie.
Reżyser opowiada tu w sumie kilka historii na raz. To opowieść o pasji motoryzacyjnej, o pędzie do prędkości i bicia rekordów, o stawianiu sobie wyzwań nie do przekroczenia. To pojedynek dwóch wizji. To także historia przyjaźni, lojalności, piękna sportowych wyzwań i niewdzięczności pakującego się do sportu świata biznesu. Mangold splata te wątki w jedną całość, nie popadając jednak w nadęcie, sprawnie pilnując rytmu opowieści, bawiąc się dialogami.
Film mocno stoi też na stworzonych na ekranie kreacjach. Główne role powierzono tu Mattowi Damonowi, w roli podtatusiałego wyścigowca przekwalifikowanego na projektanta, oraz Christianowi Bale'owi, mechanikowi i kierowcy z trudnym charakterem, show kradnie im jednak Jom Bernthal w roli ambitnego marketingowca. Żaden z aktorów nie może się tu jednak równać z samochodami, bo Ford GT40 to jedno z najładniejszych aut na ziemi, a przedstawiono je w tym filmie w sposób zmiękczający serce nawet moje, osoby bez prawa jazdy. Ekipa filmu zrobiła zresztą świetną robotę przy scenach rajdów - dynamicznych, sugestywnych, z bardzo płynnymi i czytelnymi ujęciami i montażem.
Banalne będzie stwierdzenie, że to film dla fanów czterech kółek, bo tak jak wspomniałem - magia klasycznych aut wyścigowych udzieliła się także mnie. Duża w tym rola scen wyścigowych, aktorów, ale największą sztuczkę wywinął chyba reżyser, który sprawił, że oglądanie pojedynku korporacyjnego amerykańskiego molocha z europejskim bankrutem, pojedynku, który i tak wiemy jak się skończy, budzi emocje.
Autor recenzji jest dziennikarzem Polskiego Radia.
Opublikowano:
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-