baner

Recenzja

Mutanci, których musisz poznać... lub sobie przypomnieć

Tomasz Kleszcz recenzuje X-Men. Jim Lee
8/10
Mutanci, których musisz poznać... lub sobie przypomnieć
8/10
Jim Lee... to nazwisko wywoływało kiedyś dreszcz silnej ekscytacji. Trudno powiedzieć, w jak wielkim stopniu się to zmieniło. Na pewno ta supernova nieco przygasła, chociaż artysta z koreańskimi korzeniami pozostaje nadal wyjątkowo silnym graczem na rynku. Dziś mamy jednak okazję powrócić do czasów, kiedy legenda dopiero się kształtowała.

#248 numer serii Uncanny X-Men ukazał się w Stanach Zjednoczonych 1989 roku. Trzydzieści lat temu. W Polsce tylko kilka lat później. To olbrzymi kawał czasu dla przeciętnego człowieka, prawie pół życia - jeśli wierzyć statystykom. W albumie zatytułowanym po prostu „ X-men” znajdziemy większość zeszytów rysowanych przez Jima. Nie stanowią one ciągłości fabularnej, pomiędzy niektórymi z nich następują dłuższe przerwy, ale Kamil Śmiałkowski w elegancki sposób uzupełnia niezbędne do płynnej lektury informacje.

Gros historii napisał Chris Claremont, artysta równie legendarny w pewnych kręgach. Chociaż z narracji oraz dialogów bije nieco ten niepowtarzalny, momentami lekko infantylny, momentami lekko naiwny styl, który potem w zdeformowanej postaci zalał komiks amerykański lat 90., to całość prezentuje się wciąż dobrze. Duża ilość egzotycznych postaci (by wymienić choćby Ka-Zara czy Gladiatora i całą straż imperialną) oraz bardzo szeroki wachlarz mutantów, dziś jakby nieco mniej eksploatowanych (Jubilee, Banshe, Gambit) przenosi nas w czasy niepowtarzalne i niepozwalające się nudzić. To na kartach tych opowieści kwitł ekscytujący romans pomiędzy Gambitem oraz Rouge. Charles i jego uczniowie starli się z potężnym imperium Shi'ar. Wolverine założył nietypowy, żółto- niebieski kostium. Magneto był potężny jak nigdy wcześniej. Jest tu masa elementów, które elektryzowały także i w Polsce.

X-Meni Lee i Claremonta pojawili się w kioskach w fazie szczytowej popularności wydawnictwa TM- Semic, co niewątpliwie przełożyło się na ogromną popularność rysownika w naszym kraju. Ten album to oczywiście hołd złożony właśnie temu artyście i to z jego powodu trzeba mieć to wydanie w kolekcji. Nie łudźmy się, to nie za fabułę pokochaliśmy X-Men, przynajmniej znaczna część czytelników, chociaż ta była na naprawdę dobrym poziomie i dostarczała niezapomnianych wrażeń. To za kreskę, która ponad ćwierć wieku temu otworzyła nowy rozdział w historii. Niezwykle seksowne kobiety, super przystojni faceci, mnóstwo dynamiki, akcja wylewająca się z kadrów, epickie pozy... Te zeszyty nadal ogląda się z wielką przyjemnością. Oczywiście mój obraz jest nieco wypatrzony przez młodzieńcze uwielbienie dla tego tytułu i rysownika, którego prace przywoływały wypieki na twarzy. Niemniej, będąc obiektywnym, można śmiało powiedzieć, że ilustracje Jima Lee, oczywiście wspierane tuszem przez niezastąpionego Scotta Williamsa spokojnie się dziś bronią. To kawał porządnej roboty, przełomowej, otwierającej nowe drzwi i nadającej kolejnym pokoleniom kierunek. Myślę, że Lee mógłby się spokojnie pochwalić największą liczbą kopiujących go młodych i początkujących artystów. Kiedyś wszyscy próbowali rysować jak On.

Na koniec tego nieco być może chaotycznego, ale zdecydowanie emocjonalnego tekstu (ostatecznie nie nacodzień zdarza się przenieść człowiekowi 25 lat w wstecz...) małe porównanie. Niedawno Egmont wydał inne, przełomowe dzieło, za które odpowiadał inny geniusz tamtej epoki, czyli Todd McFarlane. (Nie wiem dlaczego Ci panowie wzbudzają we mnie porównanie do Stallone'a oraz Schwarzeneggera. Też tak ma ktoś z Was, drodzy młodsi i starsi czytelnicy?) W tekście który opracowałem z okazji wydania tego pięknego albumu napisałem w podsumowaniu, że nie znajduję w nim wad. Jak to jest z X-Menami? Chociaż byłem fanatycznym miłośnikiem Jimma Lee, dziś muszę stwierdzić, że Spiderman autorstwa McFarlane sprawia na mnie większe wrażenie. To projekt bardziej wizjonerski. Bardziej oryginalny. X-Men Jima Lee oraz Claremonta to wyżyny komiksowej roboty, ale nie przekraczają progu, który moim zdaniem przekroczyła seria Spiderman.

Mam również wrażenie (nie po raz pierwszy, chociaż mój głos pozostaje niesłyszalny, albo należy do zaniedbywalnej mniejszości), że wydawanie wszystkiego z automatu na kredzie nie wszystkim tytułom służy. Nieco bardziej matowy papier mógłby o wiele lepiej pasować do przygód mutantów ubranych w pstrokate i najbardziej wyszukane stroje, gdzie kolorystyka nie jest tak wysmakowana, jak to ma miejsce dzisiaj. Niemniej to detal zależący od indywidualnych preferencji.

Dlatego na pytanie, czy warto zainwestować w tą liczącą nieco ponad 300 stron podróż do przeszłości odpowiem, jak diabli! Co w przypadku, jeśli jesteście nieco młodsi i macie do czynienia na co dzień z komiksami o zupełnie innej manierze tworzenia i prowadzenia narracji? Jak najbardziej polecam. Zebrany i wydany przez Egmont zbiór przygód mutantów, stworzony przez jeden z najlepszych zespołów w historii komiksu to rzecz, którą po prostu trzeba znać.

Opublikowano:



X-Men. Jim Lee

X-Men. Jim Lee

Scenariusz: Chris Claremont, Ann Nocenti
Rysunki: Jim Lee
Wydanie: I
Data wydania: Wrzesień 2019
Seria: X-Men, Marvel Classic
Tłumaczenie: Maria Jaszczurowska
Druk: kolor
Oprawa: twarda
Format: 170x260 mm
Stron: 312
Cena: 99,99 zł
Wydawnictwo: Egmont
ISBN: 9788328141841
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Galerie

Mutanci, których musisz poznać... lub sobie przypomnieć Mutanci, których musisz poznać... lub sobie przypomnieć Mutanci, których musisz poznać... lub sobie przypomnieć

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-