Recenzja
Potrzyj ją jeszcze raz
Przemysław Pawełek recenzuje AladynKlasyczny "Aladyn" z 1992 wpisywał się w okres disneyowskiego renesansu, epoki, w której studio na najwyższy poziom podniosło tradycyjną technikę animacji wspieraną komputerami, aktorzy autentycznie błyszczeli, choć było ich tylko słychać, a piosenki z filmów stawały się hitami. Opowieść o arabskim uliczniku nie odstawała od pozostałych filmów, ujmując bezpretensjonalnością. Adaptacja jednej z "Baśni tysiąca i jednej nocy" miała w sobie przygodę, magię, miłość, a na dobitkę fenomenalnego Robina Williamsa w roli Dżina, który jako postać drugoplanowa kradł dla siebie cały film.
Tegoroczna produkcja wyreżyserowana przez Guya Ritchiego to teoretycznie ta sama baza, ale zawodząca oczekiwania tych, którzy uwierzyli w projekt. Zawodzi dramaturgia, której po prostu nie ma, tak samo jak nie wyczułem chemii pomiędzy aktorami. Za to pierwsze być może odpowiada długość filmu, bo aktorski "Aladyn" jest dłuższy o pół godziny, czyli o praktycznie 1/3 od pierwowzoru, w efekcie historia nieco się ciągnie, odwlekając moment odnalezienia magicznej lampy. Umiarkowanie dobre wrażenie robi też obsada - uśmiech przyklejony nieustannie do twarzy Aladyna był dla mnie mało wiarygodny, Marwan Kenzari jako wezyr był postacią o dużo uboższej osobowości niż jego animowany poprzednik, ekipę zdawała się bronić głównie Naomi Scott w roli księżniczki, ale to nie wystarczyło. Najmocniejsza karta projektu, czyli Will Smith jako Dżin, okazał się być co najwyżej treflowym waletem, a nie asem. Smith robi to, w czym jest najlepszy, czyli niestety jest sobą, nie wytrzymując ani aktorsko, ani co ciekawe wokalnie konkurencji z Williamsem.
Dodatkową barierę dla jego ekspresji stworzyli spece od efektów specjalnych, bo ekipa zdecydowała się przemalować go na niebiesko nie w tradycyjny, a komputerowy sposób. Nie wystarczył jednak komputerowy retusz barw - kamery najpierw zarejestrowały aktorstwo Smitha, by potem graficy wygenerowali niebieskiego dżina od zera i nałożyli trójwymiarową podobiznę na żywego aktora, co niestety poraża sztucznością.
Historia arabskiego ulicznika zatraciła gdzieś po drodze magię arabskich nocy. To prosta historia, której zabrakło tutaj werwy, a rozrośnięcie się projektu po prostu mu szkodzi i nie napawa optymizmem co do kolejnych aktorskich filmów studia.
Autor recenzji jest redaktorem Polskiego Radia.
Opublikowano:
WASZA OCENA
7.00
Średnia z 1 głosów
TWOJA OCENA
7 /10
Zagłosuj!
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-