Artykuł
Polska szkoła komiksu
Maciej Pałka, Wojciech StefaniecPrzywieźliście polskie komiksy? Czyli co? Tytusa tam wystawiacie na swoim stoisku? - zapytał z przekąsem Grzegorz Rosiński.
Tytusa akurat nie mieliśmy.
Bruksela to w kategorii europejskich metropolii stosunkowo małe miasto, ale co roku od ponad dekady odbywa się tam wielkie święto. Święto komiksu w postaci odbywającego się na początku września Brussels Comic Strip Festival.
Belgowie kochają komiksy. Na stronie Muzeum Komiksu, które jest jedną z atrakcji turystycznych miasta, chwalą się, że z ilością ponad 700 autorów komiksowych, Belgia jest krajem z największą ilością komiksiarzy na kilometr kwadratowy na świecie.
Komiksy są tam dosłownie wszędzie: w każdej księgarni, w kioskach, kawiarniach, ludzie wymieniają się albumami w nocnych klubach, czytają w metrze i dyskutują o nich. Postaci komiksowe widać zarówno na monumentalnych muralach pokrywających ściany kamienic i na licznych graffiti pokrywających parkany czy też ogrodzenia placów budowy. Można je znaleźć nawet na postumentach, jak choćby w przypadku rzeźby Smerfa nawet nocą obleganego przez turystów chcących się sfotografować w cieniu kapelusza wielkiego grzyba, na którym przysiadł. To niekwestionowana część kultury, o pozycji na równi z literaturą czy filmem.
Belgowie nie zastanawiają się, czy komiks jako forma jest wartościowy – czy jest sztuką. Oni to wiedzą - od pokoleń.
Wyrazem tej wiedzy i miłości do komiksu jest brukselski festiwal, który urzeka atmosferą i podejściem do komiksu. Na pierwszy rzut oka wydaje się mniejszy od naszego Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi, ale to złudzenie. Brussels Comic Strip Festival nie jest bowiem typowym ostatnio Comic Conem, gdzie nad komiksami przeważają różnorakie franczyzy filmowe, rozbuchane cosplaye i wręcz dyskontowo potraktowana strefa targowa.
Tegoroczny festiwal podzielono topograficznie na cztery części w centrum miasta. Pierwsza była usytuowana w zielonych okolicznościach przyrody Parc de Bruxelles, w którym gwieździście rozstawiono pawilony mieszczące artystów, wydawców i zaproszone instytucje. Przez cały czas trwania festiwalu nieustająco odbywały się tam sesje autografów, warsztaty i spotkania z publicznością. Druga część znajdowała się niedaleko od parku, bo w budynku Centrum Sztuk Pięknych (BOZAR). Tam usytuowano największe stoiska poszczególnych wydawców i najważniejsze wystawy. Między innymi jubileuszowe ekspozycje 60. urodzin Gastona i 40 lat Thorgala.
Trzecią, autonomiczną część stanowiło oczywiście Muzeum Komiksu. Czwartą częścią była zaś sama ulica, na której w finale odbyła się parada z udziałem gigantycznych balonów o kształtach znanych bohaterów komiksowych. Festiwal tworzył jedną całość - nie był podzielony stricte na część handlową i część przeznaczoną dla spotkań. Wszystko odbywało w jednym miejscu zaprojektowane jak trakt spacerowy, którym przez trzy dni przewijało się tysiące uczestników.
Można było odnieść wrażenie, że tym komiksowym szlakiem przechodziło całe miasto. Starzy, młodzi, twórcy, amatorzy, rodziny z dziećmi, wydawcy… Wszyscy z uśmiechem na twarzy, witający się z artystami, wypatrujący ciekawych komiksów do kupienia i wertujący właściwie każdy komiks, jaki był wystawiony na dziesiątkach stoisk – również te nasze.
Pawilon Międzynarodowy cieszył się dużym zainteresowaniem zwiedzających. Z jednej strony otwierała go fenomenalna wystawa z Hong-Kongu, z drugiej – my. Naszymi najbliższymi sąsiadami byli koledzy i koleżanki z Rumunii, Węgier i Kraju Basków. Były stoiska skoncentrowane na małej prasie i DIY jak Estonia, obok rozbuchanych ekspozycji, jak w przypadku Czech. Były kraje prezentujące skromną ofertę (Tunezja, Egipt) oraz te z długą tradycją wydawniczą (Włochy, Korea Południowa). Były też wystawy podsumowujące projekty Instytucji Unijnych oraz prezentacje międzynarodowych antologii i rezydencji artystycznych. Inspirujące towarzystwo.
Co najłatwiej powiedzieć obcokrajowcowi z zainteresowaniem przeglądającemu komiks, w języku którego nie rozumie?
- Niestety, te komiksy są po polsku.
- To świetnie! To znaczy, że macie w Polsce swoje komiksy!
To była najistotniejsza rzecz, jaką usłyszeliśmy podczas wizyty na Festiwalu w Brukseli: „TO ŚWIETNIE! Macie w Polsce SWOJE komiksy”.
Owszem, na stoisku mieliśmy prawie wszystkie polskie premiery z ostatnich dwóch lat. Wojtek Szot przezornie zadbał o to, abyśmy mogli pokazać się z jak najlepszej strony i zaopatrzył nas w albumy wydane przez: Kulturę Gniewu, Timofa, Ongrysa i Wydawnictwo Komiksowe.
Wszyscy goście naszego stoiska oglądali, rozmawiali i w końcu… kupowali! Kupowali, bo im się podobały rysunki, kupowali, bo uczą się polskiego, kupowali, bo zbierają komiksy z innych krajów, bo nie wiedzieli, że istnieje rynek komiksowy w Polsce! Kupowali, bo bardzo chcieli mieć konkretny tytuł lub autograf. Wszystkich łączyła jedna, ważna rzecz: pytali, o czym są polskie komiksy. W większości nie mieli pojęcia, że w ogóle istnieje coś takiego jak polski komiks. Zaskoczeniem było to, że polski komiks jest oryginalny i autorski, a nasze książki są edytorsko bardzo ładne. Zauważono, że polscy wydawcy wykazują się finezją i wypracowali wysokie standardy. Wydania są dobrane do dzieła, nie ma narzuconego stałego formatu, sposobu oprawy czy rodzaju papieru. Byliśmy proszeni o przekazanie słów uznania za to, że szeroki wachlarz tematów, jaki jest poruszany w polskich komiksach oraz ich stylistyka, także się wyróżniają.
Okazało się, że największym atutem polskiego komiksu, na jaki zwracano uwagę, było to, że jest on INNY. Nie można go pomylić z komiksem frankofońskim lub amerykańskim. Jesteśmy pracowici i kreatywni, o czym świadczy spora ilość polskich pełnometrażowych historii – komiks to dla wielu czytelników jednak KSIĄŻKA, której przygotowanie wymaga dużego wysiłku. Najczęściej słyszeliśmy, że w swojej różnorodności nasza praca jest spójna, bo widać, że nie udajemy. Robimy swoje.
Obawiam się, że gdy kilkanaście lat temu Grzegorz Rosiński powiedział, aby „mangę zostawić Japończykom, a komiks amerykański Amerykanom”, jako środowisko zrozumieliśmy te słowa opacznie. Chodziło o to, aby znaleźć własny język i ślepo nie kopiować obcych wzorców. Z drugiej strony, to właśnie głęboki sprzeciw wobec źle pojętej (a w gruncie rzeczy bardzo istotnej i mądrej) dobrej rady zaowocował tym, że przekornie doszliśmy do czegoś… SAMI.
Obecnie mamy zarówno komiksy dla dzieci jak też komiksy dla dorosłych, pięknie narysowane i wycyzelowane, ale też eksperymentalne lub alternatywne, poważne, zabawne, mądre, głupie, zaangażowane i rozrywkowe. Możemy być dumni z efektów.
W przyszłym roku, niejako wpisując się w obchody stulecia odzyskania Niepodległości, swoje (bardzo) umowne 100 lat będzie obchodził polski komiks. Zatrzymując się przez chwilę nad jego historią, warto zdać sobie sprawę, że nie mamy się czego wstydzić. W kontekście historii Europy i naszego w niej miejsca łatwo o kompleksy źle rozumianej prowincji. Tymczasem takie same lub podobne dylematy są codziennością twórców, wydawców i czytelników komiksów nie tylko w Polsce, ale właściwie na całym świecie. Tak samo jak większość miłych słów, które padły w odniesieniu do polskiego komiksu, dotyczyło w różnym stopniu też innych krajów prezentujących swoje komiksowe dokonania podczas Festiwalu.
Polski komiks to już nie tylko potencjał, ale gotowy produkt, który należy promować. Właściwie z marszu możemy zaprezentować: czy to polską klasykę, różnorodność zinów, bogaty dział komiksu historycznego lub komiks obyczajowy, artystyczny i undergroundowy. Na zawołanie mamy poczet utalentowanych artystów i mniej lub bardziej oficjalne grupy twórcze. Możemy ująć problem tematycznie (przykładowo: na stoisku mieliśmy sześć albumów o muzyce wydanych w przeciągu roku!) lub dowolnie eklektycznie.
My to już mamy i warto sobie to uświadomić i utrwalić – najlepiej w drodze pozytywnej terapii szokowej, jaką może być udział w Brussels Comic Strip Festival. Warto tam jeździć. Warto się tam prezentować, chwalić i rozmawiać. Bo polski komiks zasługuje, aby w końcu wyjść poza własne ramy. Polski komiks nie ma się czego wstydzić.
Jako goście z Polski dziękujemy za zaproszenie do udziału w festiwalu, współpracę i wsparcie pracownikom Instytutu Polskiego w Brukseli. To oni o wszystko zadbali i sprawili, że nasz pobyt oprócz satysfakcjonującej pracy był też wielką przyjemnością. Dziękujemy również przyjaciołom z EUNIC, z którymi przez tych kilka dni dzieliliśmy przyczółek Międzynarodowego Pawilonu, integrowaliśmy się i odbyliśmy wiele interesujących dyskusji. Koniecznie musimy spotkać się ponownie!
Relacja wizualna na stronie festiwalu.
Opublikowano:
Komentarze
Sortuj: od najstarszego | od najnowszego