baner

Artykuł

„Ultimate X-men”- wszystko co chcesz wiedzieć o serii

Yaqza, Yaqza
     Co by było, gdyby...w naszym świecie pojawili się osobnicy obdarzenie nadnaturalnymi umiejętnościami? I proszę sobie darować wszelkie cięte uwagi, bo mam tu na myśli NASZ świat- coraz bardziej przesiąknięty ideą globalizmu, z wszechobecnymi komputerami, telefonami komórkowymi, nowoczesną technologią, show biznesem i raptownie zmieniająca się modą? Na to pytanie próbowało odpowiedzieć wydawnictwo Marvel startując z linią wydawniczą „Ultimate". Mieliśmy przyjemność zapoznać się z jednym z komiksów z tego imprintu- „Ultimate Spiderman” (autorstwa Briana Bendisa i Marka Bagley’a- kto czytał mógł sam się przekonać, jak dobry to komiks), drugi był zapowiadany, ale...niestety, przynajmniej na razie go nie zobaczymy (taaak..ktoś narobił nam smaku, a potem wszystko się rypnęło...czasami prawa ekonomiczne potrafią być zatrważająco okrutne). Mowa tu o „Ultimate X-Men”. Wziąwszy pod uwagę popularność, jaką cieszyli się mutanci Marvela swego czasu w Polsce warto poświęcić trochę czasu, by przybliżyć polskim fanom nowe sylwetki tych znanych nam od dawna super-bohaterów. Dlaczego nowe? Ponieważ to historia mutantów napisana od nowa, a zaczynająca się pod koniec XX wieku.- czyli kilka lat temu. Zapomnijcie o kilkuset odcinkach „Uncanny X-Men”! Nie musicie już pamiętać co wydarzyło się w numerze 237 aby przebrnąć przez odcinek 392, koniec z długaśną historią grupy pełną zdrad, klonów, śmierci i zmartchwywstań- to nowy początek, nowa era mutantów!
    Najpierw coś o twórcach- scenariuszem zajął się Mark Millar, człowiek-orkiestra mający na swoim koncie także takie komiksy jak „Ultimate War”, „The Ultimates” czy nową linię Millar-world całkowicie jego autorstwa. Mark ma niesamowity wręcz talent do czerpania pełnymi garściami z otaczającej nas rzeczywistości, dzięki czemu jego komiksy w niezwykle sugestywny sposób nawiązuję do obecnych wydarzeń. Warto dodać, że Millar pisze scenariusze z wyprzedzeniem zaledwie jednego-dwu numerów, tak by w przypadku jakiegoś ważnego wydarzenia mógł błyskawicznie zareagować umieszczając je w komiksie. I tyle na razie o tym niezwykle utalentowanym i pnącym się coraz wyżej w świecie komiksu panu. Przejdźmy do rysownika.
    Ciężkiego zadanie zilustrowaniu tej serii podjął się Adam Kubert (którego talent polscy czytelnicy mogli podziwiać w „X-men” #3(49)/97 <„Uporczywe koszmary”>). Jego realistyczne, szczegółowe i nie pozbawione własnego „ja” rysunki” świetnie wręcz pasują do historii, którą ilustrują. Ale nie tylko on maczał palce w tym projekcie- dane nam będzie podziwiać talent także takich artystów jak Tom Raney (rysował „X-men”, w tym i znany nam odcinek 12/95 opowiadający o śmierci brata Colossusa, Michaiła), Essada Ribica (nazwisko jest dla mnie tak tajemnicze, że równie dobrze może to być kobieta...ale biorąc pod uwagę fakt że w branży komiksowej pracuje bardzo mało kobiet mogę chyba założyć że osoba ta to przedstawiciel płci nie całkiem pięknej), Chrisa Bachalo (kolejny artysta znany polskim fanom komiksu, chociażby ze świetnego „Ghost Rider 2099”), Kaare Andrews (bardzo „cartoonowa” kreska, pasująca wręcz idealnie do serialu animowanego w stylu „JLA” czy „Batman”) , duet Ben i Ray Lai czy David Finch (razem z inkerem- Thibertem tworzą coś, co zasługuje na jedno określenie- przepełnione zachwytem „aargh”).
    Tusz najczęściej nakłada Art Thibert (znany nam z „Supermana”- kto pamięta powinien teraz z szacunkiem pokiwać głową) czasami wspomagany przez kogoś innego- jak np. przez Joe’ego Kuberta w numerze 11 lub też zastępowany przez innych artystów jak w #13 gdzie nad nakładaniem tuszu pracował zespół Miki/Hanna/Stucker. Później coraz częściej widzimy w tej roli Danny’ego Miki.
    „Ultimate X-men”, podobnie jak jego pierwowzór to komiks kolorowy, czasami wręcz porażający feerią barw (zajął się nimi nikt inny jak Richard Isanove, którego dane nam było poznać jako kolorystę miniserii „Wolverine: Origin”). Nie znaczy to jednak, że jest dziecinny i zwyczajnie efekciarski- ta otoczka nie jest tylko ślicznym papierkiem w który zawinięty jest jakiś tam cukierek. Zawartość papierka można by porównać do przesmacznej białej czekolady z orzechami, czy, jak kto woli, np. pysznego ciasteczka, na które zawsze ma się ochotę i które z masochistyczną radością pożera się w gigantycznych ilościach (ja sam na czytaniu kilkunastu...a może kilkudziesięciu... odcinków tej serii spędziłem cały weekend- uwierzcie mi, po tak intensywnej lekturze człowiek już nie myśli po polsku...nie wspominając o oderwaniu od powszechnie przyjętej rzeczywistości).

    Okej, to może teraz co nieco o scenariuszu? Zaczynamy się od ataku grupy Sentinelów (robotów stworzonych do eksterminacji mutantów- jak widać ludzka pomysłowość nie ma granic) na gniazdo mutantów w Los Angeles- bezlitosne maszyny eksterminują każdego osobnika, u którego wykryto gen potwierdzający jego mutację. To działanie wywołuje reakcję samego Magneto, lidera mutantów (i nieco psychopatycznego megalomana marzącego o eksterminacji całej rasy ludzkiej). W tym samym czasie profesor Charles Xavier postanawia skaptować kilku mutantów do swego zespołu powołanego do walki z Magneto. Jean Grey, seksowna nastolatka (umiejąca swój seksapil odpowiednio wykorzystać....ach, ta amerykańska młodzież...) potrafiąca wnikać do umysłów innych ludzi ma za zadanie zwerbować osoby najbardziej się do tego celu nadające.
    Na pierwszy ogień idzie młodzieniec o gabarytach goryla i absolutnie nie kojarzonej z tym uroczym naczelnym zwinności i szybkości- Henry McCoy. Druga będzie nastoletnia złodziejka- Ororo Munroe odkrywająca właśnie blaski i cienie przesiadywania w areszcie. Po nich kolej przyjdzie na współpracującego z mafią olbrzyma potrafiącego zamienić swą skórę w metal- Piotra Rasputina.
Celem pierwszej misji zespołu będzie pomoc młodemu mutantowi- Bobby’emu Drakowi, który uciekł z domu po tym jak odkrył że jest mutantem. Teraz na jego tropie są Sentinele i tylko X-men mogą mu pomóc. Wyposażeni w uniformy mające uniemożliwić robotom-łowcom wykrycie ich (oto sensowne wytłumaczenie faktu noszenia przez naszych bohaterów fikuśnych strojów) młodzi mutanci wyruszają na swą pierwszą misję. W tym samym czasie Magneto postanawia zinfiltrować szeregi grupy swego starego przyjaciela, Charlesa Xaviera, i w tym celu kontaktuje się z....Wolverinem, najbardziej niebezpiecznym mutantem na ziemi, a przy okazji najlepszym zabójcą jaki po niej kroczy (na dodatek praktycznie nie istnieją dowody na to, że on istnieje- wszelkie dane na temat tego człowieka są nieosiągalne dla zwykłego śmiertelnika. I jeszcze jeden, niezwykle ważny fakt dotyczący tego osobnika- jest odporny na wszelkie telepatyczne próby ingerowania w jego umysł- warto ten fakt zapamiętać).
    Ale w ostatecznym rozrachunku to nasi ulubieńcy będą musieli pomóc panu „Jestem-Najlepszy-W-Tym-Co-Robię”....
Druga misja zaprowadzi X-men doChorwacji, gdzie będą musieli odbić z rąk Braterstwa Mutantów córkę samego prezydenta. I to tutaj po raz pierwszy staną oko w oko z samym Mistrzem Magnetyzmu...Ta akcja pozostawi głęboko bruzdę w duszy każdego członka zespołu- jeden z nich odniesie w czasie jej trwania poważne rany, co zmusi innych do zastanowienia się nad celem tej całej „zabawy”...
    Kolejne wydarzenia przyniosą ze sobą wielki zmiany- Cyclops opuści zespół by przyłączyć się do Magneto, Savage Land, siedziba renegata i jego społeczności mutantów zostanie zaatakowana i bestialsko zrównana z ziemią przez armię Sentinelów, co z kolei doprowadzi do akcji odwetowej...
    Finał tej sześcioczęściowej opowieści to wielka bitwa między Xavierem i jego stronnikami a Magneto. Finał....nie jest tym, na co wygląda.

    Historia ta (zatytułowana: „Tomorrow people”) znalazła się w sześciu pierwszych numerach serii „Ultimate X-men”. Oczywiście nie można było zacząć od walki z nikim innym, jak samym Magneto- Shadow King czy Apocalypse utożsamialiby tylko potężne zło, obserwując natomiast działania Mistrza Magnetyzmu można zrozumieć jego pobudki...szczególnie po zagładzie jego ludu w Savage Land. I to właśnie jest jedna z cech która bezspornie zadecydowała o popularności tej serii- bohaterowie są ludzcy. W oryginalnej pierwotnej serii „X-men” doszło w pewnym momencie do sytuacji, gdy nasi bohaterowie ruszali z jednej misji na drugą, i mimo iż na brak wrażeń nie można było narzekać, to gdzieś zagubiono indywidualizm każdego z bohaterów- stali się straszliwie dwuwymiarowi (nie tyczy się to najnowszych odcinków serii autorstwa Chucka Austena- w „Uncanny X-men”- i Granta Morrisona- w „New X-men”-, bo te komiksy zasługują na oddzielny artykuł). W „Ultimate X-men” mamy możliwość poznania bliżej każdego z bohaterów- nieważne, przyjaciela czy wroga. Quicksilver jest zakompleksionym i pragnącym akceptacji ojca desperatem, Wolverine to pozbawiony wszelkich skrupułów morderca mający własne cele i bezwzględnie do nich dążący, Xavier to marzyciel pragnący integracji z ludźmi i nie brzydzący się wykorzystaniem w pewnych sytuacjach telepatii do realizacji własnych celów (co rzuca nowe światło na tę postać); w pewnym momencie pojawia się podejrzenie, i to nie całkiem bezpodstawne, że Profesor X używa swych talentów do integracji zespołu, czyli mówiąc po ludzku stara się uniknąć sytuacji gdy w umyśle któregoś z jego studentów pojawiłaby się ochota na zrobienie czegoś nie całkiem po jego myśli; Magneto zaś to psychopatyczny szaleniec owładnięty manią wielkości i przekonaniem o wyższości „swej rasy” i potrzebie eksterminacji ludzi jako przeszkody na drodze do osiągnięcia szczęścia (chociaż i on ma swoje, jak już wspomniałem, racje; co nie zmienia faktu, że nasz Magnus został przedstawiony w sposób znacznie bardziej negatywny i bezkompromisowy niż kiedykolwiek przedtem).
    Postawy postaci są niejednoznaczne- bardzo łatwo zauważyć, że są wewnętrznie rozerwani, trudno im niejednokrotnie podjąć jakąś decyzję, dręczą ich wątpliwości- w sumie nie ma w tym nic dziwnego, w końcu to tylko nastolatkowie (chociaż niektóre nadzwyczaj jak na swój wiek rozwinięte...hehe). Dodajmy do tego fakt, iż nasi mutanci muszą stanąć przed trudnymi wyborami, w przypadku których każde rozwiązanie jest nie do przyjęcia i może oznaczać czyjąś śmierć. I muszą wybrać mniejsze zło. Tak jest np. w numerze 10, gdy Marvel Girl ma do wyboru: poświęcić Cyclopsa i udowodnić w ten sposób swa silną wolę i nieskazitelną moralność, albo...zabić bogu ducha winnego naukowca. Nie, nie zabić. Zamordować. A czy niespodzianką będzie, jeśli powiem, ze w dalszych numerach serii Cyclops się pojawia, i to bynajmniej nie jako „przekręcający się w grobie Cyclops”? Inni członkowie zespołu także maja podobne dylematy- czasami właściwe wydaje się wyeliminowanie przeciwnika na dobre zamiast posyłanie go do więzienia i czekanie na jego kolejną ucieczkę i następną bezsensowną walkę (co jest plagą w komiksach amerykańskich, że tu chociażby przykład Supermana przytoczę). Tak więc postawa „na harcerzyka” w „Ultimate X-men” nie jest już tak popularna ani opłacalna.

    W numerze siódmym rozpoczyna się historia „Return to Weapon X”- sześcioczęściowa opowieść o organizacji Weapon X szkolącej mutantów do celów wojskowych. I najczęściej robiąc to wbrew ich woli. Jak się nietrudno domyślić jedną z głównych postaci będzie tu nasz niecałkiem-już-ulubieniec: Wolverine. Spotkamy też Sabretootha, Rogue i kilka innych znanych nam postaci w zupełnie nowych wersjach (chociażby absolutnie fenomenalnego Nightcrawlera, który wygląda wreszcie tak, jak powinien- precz z kostiumami!).



    Numery 13-14 to pojawienie się ulubieńca pań, Gambita (jego przygody napisane zostały, co zdziwić może niejednego, przez Chucka Austena, który zajmuje się obecnie- i to ze świetnym efektem szczerze mówiąc- serią „Uncanny X-men”). Ten mutant potrafiący naładować energią każdy przedmiot jaki wpadnie mu w łapy pomoże małej dziewczynce, której rodzice zostali zamordowani. Małą ścigana jest przez Hammerheada, mafioza który niejednego dresiarza nabawiłby kompleksów-jego uderzenie „z dyńki” przebija ściany-, który chce się pozbyć jedynego świadka morderstwa, którego dokonał. Przelotnie pojawi się też Xavier oferujący Gambitowi pomoc. Ale bez obaw- ta historia jest w całości poświecona Cajunowi i nikt nie będzie mu przeszkadzał w wyrównaniu rachunków z Hammerheadem. Warto dodać, że póki co jest to jedyny występ na łamach tej serii, jakiego dorobił się Remy.

    Numer 15 to krótkie podsumowanie działalności szkoły Xaviera i kilka nowinek z życia osobistego mutantów. A także zapowiedź czegoś wielkiego- Colossus dowiaduje się, że Magneto tak naprawdę nie został wyeliminowany przez Xaviera na dobre (jak sugerowano w „Tomorrow people”, i w którą to wersję wydarzeń uwierzył cały świat). Nadchodzi burza....i nikt nie będzie mógł się schronić przed piorunami!

    W numerze 16 zapoczątkowana zostanie historia „World Tour”- czyli mutanci ruszają na wycieczkę po świecie by promować wartości założyciela Szkoły dla Niezwykle Utalentowanej Młodzieży. Jednocześnie studenci wykonują na własną rękę zadania związane ze zwalczaniem przestępczości, za co są później...oceniani. Wycieczka zostaje przerwana przez wiadomość od Moiry McTaggert- żony Charlesa, która ten porzucił by razem z Magneto realizować plan pokojowej koegzystencji między ludźmi a mutantami (sic!). Wiadomość brzmi: „nasz syn uciekł”...I zaczęły się wielkie kłopoty. David (znany nam wcześniej jako Legion) to niezwykle potężna istota potrafiąca przeskakiwać z umysłu do umysłu przejmując jednocześnie kontrolę nad ciałem swego nowego gospodarza. Rozpoczyna się polowanie...Ale kto tu jest łowcą, a kto zwierzyną? W poszukiwaniach pomagać będzie Betsy Braddock- telepatka (chyba już gdzieś słyszeliśmy to nazwisko, nieprawdaż?). Równoległe prowadzony jest wątek dotyczący Colossusa- Rosjanin postanawia porzucić szeregi X-men i powrócić do rodzimego kraju. Czy Cyclopsowi i Marvel Girl uda się zmienić jego zdanie? I to bez ingerowania w jego umysł? A co ważniejsze- czy Peter zapobiegnie tragedii łodzi podwodnej która osiadła na dnie morza (brzmi znajomo?)? Warto przeczytać, by się dowiedzieć.

W numerze 19 „World Tour” dobiegnie końca niosąc ze sobą wydarzenia które mogą zaważyć na życiu wszystkich mutantów ze szkoły Xaviera.
    Numer kolejny to ostateczne zakończenie wątków rozpoczętych w „World Tour”. Odcinek skupia się bardziej na poszczególnych bohaterach- Xavierze (jego dyskusja z Magnusem okaże się bardzo ważna dla przyszłości szkoły), Cyclopsie i Grey i rodzącym się między nimi uczuciu oraz Storm i Beast’cie których połączy romans...

    ”Hellfire and Brimstone” rozpocznie się w numerze 21- historia odpowie między innymi na pytanie skąd Xavier czerpie środki finansowe na pokrycie swych działań i wszelkie wydatki, do zespołu dołączy Kitty Pryde potrafiąca przenikać przez wszelką materię, pojawi się Phoenix niosąc ze sobą grozę zniszczenia, a konflikt między Wolviem i Cyclopsem się zaogni doprowadzając do sytuacji, która znajdzie ujście kilka numerów później. Zresztą cała opowieść to tylko preludium do późniejszych, tragicznych wydarzeń, których przebieg przedstawiony został także w mini-serii „Ultimate War” (gdzie X-men ścigani byli przez...no, praktycznie każdego, w tym także Ultimates, nową wersję Avengers).

    Numery 26-33 to maxi-seria „Return of the King”. O kim mowa? Oczywiście o samym Magneto, który wskutek nierozważnych działań Beasta zostaje „przywrócony” społeczności przez Braterstwo Mutantów. Świetna historia ukazująca początki znajomości między Magnusem a Xavierem, opowiadająca o ich marzeniach i o tym, jak ich odmienny sposób patrzenia na świat doprowadził do konfliktu między tymi dwiema niezwykłymi osobami.
    Świat staje w obliczu ogromnego zagrożenia, gdy Magneto postanawia raz na zawsze rozwiązać kwestie homo sapiens- pomóc ma mu w tym młody wynalazca, Forge, budując maszynę o niezwykłym potencjale...Charles Xavier zostaje uwięziony i oskarżony o współpracę z Magneto, a jego studenci muszą sami stawić czoła niebezpieczeństwu. Jakby przy okazji wyjaśniona zostanie zagadka tajemniczego zniknięcia Cyclopsa, który razem z Kitty i Wolverinem wyruszył do Savage Land....rozwiązanie tajemnicy nie wprawi nikogo w dobry nastrój. Zakończenie historii zmusza czytelnika do kolejne zrewidowania postawy Xaviera, a także niesie ze sobą obietnice ponownego spotkania z Magneto (i to bynajmniej już nie w celi ze szkła w której odwiedza go stary przyjaciel- pamiętacie taką celę zapewne z filmu).

    Kolejne dwa numery to początek historii „Blockbuster” z udziałem samego...Spidermana! Wolverine wyrusza na poszukiwanie odpowiedzi na dręczące go pytania, ale jest ktoś, komu zależy, by tych odpowiedzi nie odnalazł....w poszukiwaniach pomoże mu Peter Parker, Zdumiewający Człowiek Pająk mający na głowie taki problemy jak egzamin poprawkowy. Całość napisana przez Briana Michaela Bendisa pozwala zobaczyć, co by było gdyby to on prowadził serię. Co ciekawe, Bendis sam odmówił, gdy zaproponowano mu to właśnie zajęcie, gdyż uznał że nie czuje się zbyt dobrze w tych klimatach. Ale prawdę mówiąc....myślę że poradziłby sobie równie dobrze co Millar. Ale wtedy „Ultimate X-men” byłoby zupełnie innym komiksem.

    Tyle o treści serii, warto by teraz powiedzieć co nieco o tym „jak się to czyta” (czy też łyka, jak to wspomniał znajomy pan spod sklepu monopolowego).
    Millar mimo iż kontynuował chwalebną tradycję swych poprzedników i postawił na wieeelkie bitwy (i wieloczęściowe historie, co da się zauważyć w przygotowanym przeze mnie mini-przewodniku), to jednak nie poprzestał tylko i wyłącznie na tym. Z niezwykłą lubością zajął się sferą prywatną swych bohaterów, wplątując ich ustawicznie w coraz to nowe romanse, miłości (i miłostki), utarczki i sprzeczki. Dzięki temu mutanci stali się bardziej...”ludzcy”, a na pewno bliżsi sercu niejednego nastolatka (z których niejeden mógłby porównać swe doświadczenia dorastania z tymi należącymi do wesołej brygadki X-men...no, może poza walką z ogromnymi robotami i szaleńcami próbującymi wymordować całą ludzkość. Stawiałbym raczej na pierwsze miłości, także te nieszczęśliwe, zawody miłosne, rozterki wewnętrzne i przeróżne problemy z jaki borykają się nastolatkowie).
    Oni też mają swoje racje, nie kroczą ślepo za Profesorem X, który tak jak każdy inny jest tylko człowiekiem- on także ma swoje słabości, on także popełnił w swym życiu wiele błędów. I wciąż je popełnia.

    To może teraz małe podsumowanie? Z dziką rozkoszą, Watsonie- przeczytajcie ten komiks, bo to kawałek wyśmienitej lektury (podobnie zresztą jak większość obecnie wydawanych tytułów opowiadających o przygodach mutantów....to wprost zadziwiające, że stoją one wszystkie na tak wysokim poziomie....to musi być jakiś spisek...). Ja sam z prawdziwą przyjemnością zagłębiłem się w świat mutantów XXI wieku zatracając się w nim bez reszty (wspominałem już o moim dwudniowym maratonie, masakra, chodziłem później nieprzytomny i tłumaczyłem wszystko na angielski). Seria trzyma w napięciu jak najlepszy thiller, zresztą nic dziwnego, teraz nie można przewidzieć kto przeżyje, a kto odejdzie do krainy wiecznych łowów...wszystko może się zdarzyć bez względu na to, czy lubimy jakaś postać czy też nie- Millar i tak jeśli zechce to ją uśmierci.
W zaskakująco absorbujący sposób scenarzysta ten prowadzi wątki osobiste poszczególnych postaci sprawiając że czytelnik zaczyna z większą uwagą śledzić je właśnie niż pierwszoplanowe walki z łotrami (którzy tak do końca łotrami być nie muszą). Miłym akcentem jest także to, że autor pozwala nam czasami odetchnąć od grozy chwili by rozładować napięcie niewinnym (lub wręcz przeciwnie) żartem. I wychodzi mu to naprawdę dobrze (i co ważniejsze, w momentach gdy zabieg taki jest potrzebny).
    Bardzo miłym akcentem jest wielowątkowość komiksu. Może nie jest to zrobione na taką skalę, jak w przypadku „100 naboi” (za to na pewno na większą niż w przypadku regularnej serii „X-men”), ale i tak wprowadza zabieg ten pożądany rodzaj rozgardiaszu- mamy możliwość jednoczesnego śledzenia kilku wątków, co akurat w tym komiksie wypadło świetnie.

    Ale żeby nie było zbyt fajnie- komiks czasami zaczyna się zbliżać do znanych nam z innych serii schematów (wypowiedzi bohaterów momentami zahaczają o te wygłaszane patetycznym tonem przez Harcerzyka W Pelerynce chociażby. Ale na szczęście nie zdarza się to często- to sporadyczne wypadki. Innym denerwującym faktem jest to, że Wolverine został wykorzystany jako worek treningowy mogący wytrzymać wszystko. Nieważne, czy potrąci go ciężarówka (potrąci..potrąci...raczej rozjedzie na placek) czy też zostanie zmasakrowany w jakiejś akcji- on i tak zawsze bez większych problemów wraca do siebie. Trochę to inaczej wygląda w „blockbusterze”, gdzie Logan po odniesieniu kilkunastu ran postrzałowych potrzebuje sporo czasu na regenerację- widać Bendis zapatruje się na tę kwestię nieco inaczej niż Millar.
    Powiem szczerze- „Ultimate X-men” tak naprawdę nie dorównuje wydawanemu równolegle „New X-men”. Nie liczcie na to, ze Millar przebije Morrisona ( ten to dopiero wyczynia cuda...a o „New X-men” jeszcze coś się napisze). Ale w obliczu takiej konkurencji Millar i tak prezentuje zadziwiająco wysoki poziom, i nie dziwią już nikogo świetne wyniki sprzedaży serii.
Polecam ten komiks. Jeśli lubicie mutantów powinniście sięgnąć po niego obowiązkowo. Jeśli nie lubicie...to może czas polubić? „Ultimate X-men” to coś zupełnie nowego, dzieło na miarę XXI wieku, skierowane do osób które mutantów jeszcze nie znają. I wiecie co? Plan Marvela się udał- ten komiks to kawał świetnej rozrywki. I nie tylko rozrywki- założę się, że przynajmniej kilka razy oderwiecie się od lektury by zadać sobie jakieś niewygodne pytanie....i w tym też tkwi jego siła.

Przeczytajcie, bo warto.


Opublikowano:



Tagi

Marvel Ultimate X-Men

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-