baner

Recenzja

90 procent doskonałości

Tomasz Kleszcz recenzuje Miracleman
9/10
90 procent doskonałości
9/10
Są takie wytwory ludzkiej kultury, które wznoszą się wysoko ponad przeciętność. Prawie każdy, kto ma z nimi do czynienia, czuje, że przeżył coś niezwykłego. Dokładnie takich wrażeń dostarcza dzieło pierwotnego scenarzysty.

Przedstawianie originów postaci, zaktualizowanych do współcześniejszych czasów, jest zabiegiem popularnym i często wykorzystywanym, a wręcz stało się to standardem umożliwiającym ciągłe restarty serii. Zmiany są jednak przeważnie kosmetyczne, zawierają głównie aktualizację środowiska, w którym rozgrywa się akcja, a nie samego rdzenia powstania postaci. Zdarzają się bardziej ambitne projekty, w których autorzy potrafią przedstawić zupełnie nowe i świeże spojrzenie na danego herosa. W dalszym ciągu kręcą się one jednak ściśle wokół pierwowzoru. W Miraclemanie mamy do czynienia z rewolucją totalną.

W latach 50. XX wieku, kiedy Mick Anglo stworzył postać Marvelmana, komiksy skierowane były przede wszystkim do dzieciaków, służyły czystej rozrywce i były dość naiwne. Micky Moran, idąc pewnego razu z pracy, doznał wizji. Tajemniczy astrofizyk zdradził mu magiczne hasło, po wypowiedzeniu którego Micky zmieniał się w cudowną istotę obdarzoną nadludzką mocą. Wkrótce dołączyli do niego Young Marvelman oraz Kid Marvelman. Cała trójka przeżywała sielskie, proste przygody, gdzie w starciach z łotrami nikt nigdy nie cierpiał i wszystko zawsze dobrze się kończyło. Był to prawie plagiat znanej ze świata DC postaci w czerwonym trykocie. W 1985 roku, w trakcie przedruków imiona postaci zmieniono, aby uniknąć kłopotów z prawami autorskimi i tak zaistniał Miracleman.

Album, który dostajemy w ręce, to całkowite przeciwieństwo sielskiego klimatu. Jest bardzo brutalny - nawet jak na dzisiejsze standardy. Zbudowana na bazie originu historia jest prawdziwym majstersztykiem. Scenarzyście udało się wykorzystać wszystkie charakterystyczne wątki, ale zbudować z nich całkowicie inną historię. Głęboką, miejscami liryczną, mroczną, a przede wszystkim bardzo przekonującą. Fabuła jest tak skonstruowana, że nie wymaga znajomości ani jednego archiwalnego zeszytu. Wszystko, co składało się na naiwny świat Miraclemana, znalazło się w albumie. Mamy okazję śledzić jego przygody z lat 50., a także wgłębiać się w zupełnie inną opowieść, chociaż złożoną z tych samych elementów. Dzięki genialnemu scenariuszowi robimy to jednocześnie. Pisarz sięga głęboko do psychiki postaci i poświęca dużo miejsca Kid Miraclemanowi, który staje się jednym z najstraszniejszych antybohaterów, z jakimi czytelnik kiedykolwiek miał do czynienia. Równie obszernie rozbudowana jest postać Gargunzy, naukowca owładniętego manią nieśmiertelności. Dzięki tak wyrazistym antagonistom jeszcze większym blaskiem świeci Miracleman. Jest to dodatkowo uwypuklone przez przedstawienie Micky’iego jako słabego, zabieganego wśród doczesnych spraw człowieka, dla którego ciężar dzielenia ciała z bóstwem okazuje się zbyt wielki.

Techniki rysowania komiksów znacznie się rozwinęły od lat 80. Ciągła walka o klienta, a także mnóstwo artystów, dążących do perfekcji sprawia, że bardzo wiele starszych dzieł nie wytrzymuje próby czasu. Na szczęście w przypadku Miraclemana ten problem nie zachodzi. Artyści zaangażowani w projekt okazali się na tyle dobrymi rysownikami, że ich praca broni się i dzisiaj. Nie jest to graficzne arcydzieło. Wiele kadrów jest dość słabych. Postaci nie zawsze są narysowane zgodnie z anatomią. Mimika twarzy pozostawia w wykonaniu niektórych rysowników wiele do życzenia. Kolorystyka, chociaż po liftingu, jest najwyżej poprawna. Z drugiej strony mamy do czynienia z trudnym komiksem i artystom udało się stworzyć klimat idealnie oddający ducha historii. Czujemy frustrację Mike'a, kiedy dowiaduje się, z kim jego żona jest w ciąży. Cierpimy razem z małym Batsem, katowanym psychicznie przez Kid Miraclemana, który zamknięty w umyśle chłopca zadaje mu ciągły ból za pomocą słów. Czujemy obrzydzenie do Gurgunzy, który jest ohydny głównie dlatego, że jest tak bardzo ludzki. Wziąwszy pod uwagę fakt, że trzydzieści lat temu maniera rysowania była zupełnie inna, trzeba powiedzieć, że graficznie album jest bardzo dobry i trzyma wysoki poziom nawet dzisiaj. Całe szczęście, że nie powstał w latach 90., bo strach pomyśleć, jak mógłby zostać zepsuty, jeśli trafiłby w niewłaściwe ręce.

Miracleman jest komiksem wyjątkowym. Pierwotny scenarzysta w sposób fenomenalny przerobił kiczowatą opowieść superbohaterską na dzieło, które potrafi odbiorcą wstrząsnąć. Postaci są bardzo solidnie skonstruowane. Ilustracje podkreślają brzydotę świata, z którym bóstwo w błękitnym stroju tak bardzo kontrastuje. W zasadzie jedynym minusem są miejscami zbyt rozwlekłe i zawiłe - moim zdaniem, jako czytelnika - opisy. Jeśli jesteście miłośnikami poezji czy wyrafinowanych stylizacji, nie będziecie mieli absolutnie na co narzekać. Autor intensywnie sięga po opisy, przenoście i narracje, które nadają całej fabule poetycki posmak. Jeśli ktoś skończył 18 lat i czytuje komiksy sieciowe nastawione na prostą rozrywkę mającą zabić nudę, powinien się zastanowić nad zakupem. Wszyscy pozostali czytelnicy opowieści graficznych, obrazkowych czy po prostu komiksów powinni sięgnąć po ten album bez wahania. Po lekturze postawią go na półce obok takich arcydzieł jak "Strażnicy" oraz "V jak Vendetta". Dobrze, że Mucha zdecydowała się na wydanie tego albumu w Polsce.

Opublikowano:



Miracleman

Miracleman

Scenariusz: Alan Moore
Rysunki: Garry Leach, Alan Davis, John Ridgway, Chuck Austen, Rick Veitch, John Totleben, Don Lawrence, Steve Dillon, Paul Neary, Rick Bryant
Wydanie: I
Data wydania: Październik 2016
Seria: Miracleman
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Druk: kolor
Oprawa: twarda
Format: 170x260 mm
Stron: 384
Cena: 119,00 zł
Wydawnictwo: Mucha Comics
ISBN: 978-83-61319-74-0
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Galerie

90 procent doskonałości 90 procent doskonałości 90 procent doskonałości

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-