baner

Recenzja

Może być gorzej?

Krzysztof Tymczyński recenzuje Thunderbolts #02: Czerwony postrach
2/10
Może być gorzej?
2/10
Lektura pierwszego tomu ”Thunderbolts” przyprawiała o dreszcze. Człowiek nie tylko nie mógł pojąć jakim cudem taki szajs dostał szansę publikacji w Marvelu, ale także co takiego musiało się stać, by ktoś w Egmoncie wpadł na pomysł sprowadzenia tego paździerza do Polski. Recenzje, w tym także moja, nie pozostawiły złudzeń – komiks jest po prostu fatalny. Daniel Way tymczasem najwyraźniej postanowił pokazać, że poprzeczka może zostać opuszczona jeszcze niżej i stworzył ”Czerwony postrach” – niezamierzoną parodię komiksu superbohaterskiego w najgorszym tego słowa znaczeniu.

Niechętnie bo niechętnie, lecz bohaterowie pierwszego tomu kontynuują wyprawę w towarzystwie Red Hulka. Tym razem ich celem jest pewien bardzo groźny ekstremista, którym okazuje się być brat jednego z Thunderboltsów. Dla ekipy jednak największym zagrożeniem są wewnętrzne napięcia i spowodowany nimi totalny brak zaufania. Czy z tego powodu nie uda im się uratować wielu niewinnych istnień?

W pierwszym tomie otrzymaliśmy właściwie wszystko to, czego nie chcieliśmy. Mocno naciąganą i zupełnie nieinteresującą fabułę, żarty rodem z ”Familiady”, bohaterów o charakterze skomplikowanym jak sieć Warszawskiego metra, ale zarazem twardych tak bardzo, że wybuch miny przywiązanej do klaty psuje co najwyżej humor i fryzurę. Za wyjątkiem przyjemnych dla oka okładek poszczególnych rozdziałów, ”Bez pardonu” nie miało żadnych zalet i trudno było się spodziewać, by ”Czerwony postrach” miał szansę być jeszcze gorszy. Tymczasem pod wieloma względami komiks ten nie tylko dobił do dna, ale wręcz rozkosznie zaczął jeszcze pod sobą kopać.

Zacznę jednak od tego, co w stosunku do poprzedniej odsłony uległo poprawie. Moim zdaniem jest to tylko jedna rzecz, a mianowicie... 5/6 warstwy graficznej. Phil Noto, podobnie zresztą jak Steve Dillon, jest artystą mocno charakterystycznym i już pierwszy rzut oka na jego prace uzmysławiają, kto jest ich autorem. Jednocześnie jest to rysownik, który, jeśli da mu się odrobinę czasu na dopieszczenie swoich ilustracji, potrafi zaczarować. To oczywiście na łamach omawianego dzisiaj komiksu, wszak w Marvelu najpierw liczą się terminy, a potem cokolwiek innego, lecz Noto i tak daje całkiem przyjemny popis swoich umiejętności. I to w sumie tyle, co uległo poprawie względem pierwszej odsłony serii. cała reszta albo utrzymała swój mizerny poziom, albo wręcz jeszcze mocniej upadła na twarz.

Popisy Daniela Way’a ponownie przyprawiają o ból głowy. Scenarzysta ponownie udowodnił, że kompletnie nie rozumie pisanych przez siebie postaci, odzierając je niemal całkowicie z charakterystycznych dla nich cech. Szczególnie kuriozalnie wychodzi to w przypadku Czerwonego Leadera, Venoma oraz Deadpoola. Pierwszy jak dotąd służy Way’owi głównie jako takie hokus pokus, swoiste remedium na takie wyjście z każdej, trudnej sytuacji, by scenarzysta nie musiał silić się na coś, co ma większy sens. Venom sprowadzony został do roli drużynowego furiata, tak bardzo innego od postaci, którą z powodzeniem prowadził Rick Remender na łamach jego solowej serii z 2011 roku (jej początek ukazał w WKKM #64). Skoro zaś Deadpool, tak, tak, ten znany i lubiany śmieszek oraz błazen, kolejny raz wydaje się być najbardziej rozsądnym i jedynym w miarę trzeźwo myślącym członkiem ekipy, co swoją drogą wzięło się kompletnie znikąd, to macie doskonały wgląd na poziom pisaniny Daniela Way’a. Ten zresztą przebił samego siebie, tworząc totalnie niezamierzenie przekomiczny zeszyt, który zamyka tom. Trakcie czytania tych kilkunastu stron niemal non-stop towarzyszyły mi skojarzenia z ”Benny Hillem” – ot, jeden gość ucieka, drugi go goni. Tyle tylko, że przy brytyjskim programie można było się szczerze uśmiechnąć, tutaj w sumie też, ale jedynie z politowania. Gonionym jest tutaj główny zły całego tomu – postać mająca od samego początku stosunkowo niewielki potencjał, niczym nie wyróżniający się ani celami, ani ogólnym charakterem. Tymczasem po zamknięciu komiksu i tak towarzyszyło mi wrażenie, że nawet ta namiastka nadziei, że coś z niego będzie, została zmarnowana w sposób, którego nie powstydziłby się Rob Liefeld.

Tom zawiera na końcu galerię wariantowych okładek. Dużo tego nie ma, raptem sześć stron, lecz i tak bonus ten stanowi miłe remedium na traumę, jaką przyniosła lektura tego komiksu. Nie dajcie się zwieść innym recenzentom, którzy starają się znaleźć w tytule tym jakieś zalety. Ten komiks to dno. Miejscami ładnie narysowane, lecz nadal dno. Proszę omijać szerokim łukiem.

Opublikowano:



Thunderbolts #02: Czerwony postrach

Thunderbolts #02: Czerwony postrach

Scenariusz: Daniel Way
Rysunki: Steve Dillon
Wydanie: I
Data wydania: Sierpień 2016
Seria: Thunderbolts, Marvel Now
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Druk: kolor
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Format: 165x255 mm
Stron: 132
Cena: 39,99 zł
Wydawnictwo: Egmont
ISBN: 9788328116634
WASZA OCENA
7.00
Średnia z 1 głosów
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Galerie

Może być gorzej? Może być gorzej? Może być gorzej?

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-