baner

Recenzja

Bełkotliwych opowieści ciąg dalszy

Tomasz Kleszcz recenzuje JLA. Amerykańska Liga Sprawiedliwości #02
5/10
Bełkotliwych opowieści ciąg dalszy
5/10
„Nie obchodzi mnie, co mówiły skany! Metron... czy cokolwiek to było, miał moce których nawet nie potrafiliśmy nazwać. Z pewnością nie wykorzystywał ich na rzecz prawdy, sprawiedliwości ani innych amerykańskich wartości [sic!]. Strzeżcie się wschodu antysłońca, Mageddonu. Przygotujcie armie ludzi, powiedzcie im, że Wonderworld jest gotowy na nadejście strasznego dnia... Gdy osiągam najwyższą prędkość, owijam się wokół wymiarowej obręczy i wyłaniam się z nieczasu na końcu wszechrzeczy. ”

Tak, to są naprawdę teksty, które serwuje Grant Morrison, i ten klimat ciągnie się przez większą część albumu, który składa się z trzech opowieści.

W pierwszym opowiadaniu, które zajmuje aż sześć zeszytów, Liga ponownie staje do walki w obronie Ziemi przed kosmicznym zagrożeniem, które niesie ze sobą pewien artefakt. Mając do dyspozycji naprawdę sporą ilość miejsca na zbudowanie klimatu i wciągnięcie czytelnika w historię, scenarzysta kompletnie nie potrafi go zagospodarować. Zamiast tego bombarduje nas długimi, zalewającymi kadry narracjami, które ociekają przymiotnikami w stylu: odwieczny, nieskończony, nieogarniony, starożytny i boski, chcąc w ten sposób przekonać nas, że mamy do czynienia z czymś niesamowitym, ale taka forma kompletnie się nie sprawdza. Dialogi postaci nie uległy poprawie ani odrobinę, są drętwe, momentami wręcz głupie i nie wspomagają kompletnie budowania charakterystyki występujących postaci. Joker, który wspiera złoczyńców, to chyba najgorsze wcielenie arcywroga Batmana, z jakim miałem do tej pory do czynienia. Został sprowadzony do roli głupiego pajaca, z którym nikt się nie liczy. Zagrożenie, z którym Liga musi się mierzyć, a którego twarzą jest początkowo Lex Luthor, jakoś się rozpływa w chaosie wydarzeń. Mamy podróże w czasie, pojawia się Darkseid, półbogowie, bogowie, Metron, Wonderworld... Przeszło 160 stron gęsto zapisanych i zarysowanych plansz, po których nie czujemy kompletnie niczego poza dojmującym uczuciem straty czasu i zagubienia. Zakończenie tej miałkiej opowieści zaskakuje, owszem, bo Liga... kończy działalność. Dlaczego? Nie bardzo wiadomo....

Chyba tylko po to, żeby już w kolejnym zeszycie zawiązać się na nowo, i to w jeszcze większym składzie. Nowy superzłoczyńca Prometeusz – wymyślony i zaprojektowany przez scenarzystę - radzi sobie całkiem nieźle z kasowaniem kolejnych członków i trzeba przyznać, że do momentu, w którym na deski pada Batman, czyta się to nawet nieźle. Może jeśli pominiemy pierwszy zeszyt, w którym postać zostaje wprowadzona na karty komiksu. Niestety, obiecująca – w zestawieniu z dotychczasowymi - historia kończy się banalnie, a Prometeusz – aspirujący do miana supergeniusza – przegrywa z niespecjalnie emocjonujących powodów, pozbawiając czytelnika tlącej się nutki zaciekawienia. Nowi członkowie zasilają stały skład ligi tylko po to, żeby wystąpić na paru kadrach. Jeśli przypadkiem nie jesteście doświadczonymi czytelnikami, kompletnie nic się o nich nie dowiecie.

Graficznie album stoi na tym samym, niskim poziomie co tom 1. Na szczęście do Portera dołącza dwóch innych rysowników. Grają oni w tej samej lidze, ale przynajmniej sprawiają, że można na chwilę odpocząć od ciężkiego stylu głównego artysty. Cały ten album zasługuje na jeszcze niższą notę niż jego poprzednik.

Ale pojawiło się światełko w tunelu w postaci gościnnego występu Wild C.A.T.S. Chociaż w okrojonym składzie, drużyna wnosi wielki powiew świeżości zarówno do wersji wizualnej, jak i fabularnej, sprawiając, że przynajmniej ten etap komiksu da się przełknąć i stanowi on nawet przyjemną podróż, zwłaszcza dla czytelników, którzy z młodzieńczą ekscytacją czekali na zeszyty z przygodami kolorowych herosów autorstwa Jima Lee. Historia jest ponownie nijaka i chodzi w niej tylko o rozwalenie przeciwnika, ale wchodzi jakoś tak lepiej. Ilustracjami zajmuje się tutaj Val Semeiks, którego idolem musi być Rob Liefeld i to się sprawdza. O dziwo, nawet warstwa kolorystyczna, chociaż robiona w całym albumie przez Pata Garrahaya wygląda jakoś lepiej niż w pozostałych zeszytach. Może jakaś pozycja z Wild C.A.T.S. znalazłaby miejsce na naszym rynku?

Historie wymyślane przez Granta Morrisona są słabe, nie posiadają przekazu, co jeszcze można wybaczyć, ale nie stanowią też żadnej rozrywki, co w przypadku braku pierwszego elementu jest już niewybaczalne. Są przegadane, a klimat budowany jest przez nadmiernie rozbudowane opisy, przez które ciężko przebrnąć. Taki styl prowadzenia narracji jednak się zestarzał. Chaos wydarzeń w żaden sposób nie stopniuje napięcia, wszystko wygląda jak zbita, zmieszana masa. Być może jest to efekt zamierzony, takie rzeczy podobały się pod koniec lat 90. Jeśli tak, to dziś czyta się to kiepsko, zeszytom brakuje jakichkolwiek elementów, na których warto by się skupić. Gdyby nie występ Griftera i reszty ekipy, nie byłoby absolutnie nic, co można by w tym albumie polecić. Jeśli nie macie sentymentów do tego cyklu czy tej grupy herosów, to nie sięgajcie po ten tytuł.

Opublikowano:



JLA. Amerykańska Liga Sprawiedliwości #02

JLA. Amerykańska Liga Sprawiedliwości #02

Scenariusz: Grant Morrison
Rysunki: Howard Porter, John Dell
Wydanie: I
Data wydania: Maj 2016
Seria: JLA. Amerykańska Liga Sprawiedliwości
Tłumaczenie: Krzysztof Uliszewski
Druk: kolor
Oprawa: twarda
Format: 170x260 mm
Stron: 324
Cena: 99,99 zł
Wydawnictwo: Egmont
ISBN: 9788328116559
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Galerie

Bełkotliwych opowieści ciąg dalszy Bełkotliwych opowieści ciąg dalszy Bełkotliwych opowieści ciąg dalszy

Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

marcholt -

Czy cena rośnie wykładniczo czy wprost proporcjonalnie do miałkości tych historii? Typowa historyjka do zeszytu, którą się zapomina zaraz po przeczytaniu. Czułbym się nieswojo, mając coś takiego w eleganckim twardo-okładkowym wydaniu za stówkę, skoro obok stoją Loisel, Andreas i Moore w miękkich...