baner

Artykuł

Porucznik Cieślik i profesor Kesur ratują nasz świat

Adam Rusek
Dawno, dawno temu, w latach 80. ub. wieku, Dariusz Rzontkowski i Jerzy Ozga – dwaj zaprzyjaźnieni studenci Wydziału Grafiki katowickiej filii Krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, nudne zajęcia szkolne urozmaicali sobie długimi pogawędkami. Obaj byli fanami science-fiction, opowiadali więc sobie najnowsze lektury i na ich podstawie układali własne historie, które – wierzyli w to mocno – w przyszłości wydadzą w komiksowej formie (graficy in spe byli bowiem także wielbicielami tego gatunku, a opowieści z zeszytów „Relaxu” i dwie pierwsze historie o Funky Kovalu znali na pamięć). Najdziwniejsze w tej nostalgicznej opowiastce jest to, że nie zapomnieli o swoich marzeniach i po wielu latach zdołali je urzeczywistnić; stworzyli, a także wydali (!) cztery, jak dotąd, albumy serii Yorgi.

Yorgi Yorgi


Dwa pierwsze: Hipnagogiczny stan Yorgiego Adamsa i Ucieczka z planety Vanish ukazały się w 2012 r. Ich akcja rozgrywa się w „nowym wspaniałym świecie” – tzn. w ponurej przyszłości, w materialistycznym świecie rządzonym przez wielkie korporacje, w którym panuje długowieczność, hodowane są ludzkie „części zamienne”, dzieci się nie rodzą, a bez narkotyków wytrzymać nie sposób. Ten świat jest zsekularyzowany, gdzieś na krańcach międzygwiezdnej federacji istnieje wszakże niewidzialna planeta Vanish, zamieszkana przez tajemniczą obcą cywilizację, potrafiącą ponoć nawiązywać kontakty z absolutem.

Głównym bohaterem komiksu jest samotny komandos – ostatni ze Świetlnych, oddziału niegdyś niezwyciężonych (dzięki wprowadzonym do organizmu nanorobotom) żołnierzy – wplątany w skomplikowaną i wielowątkową intrygę, w której miłość przeplata się ze zdradą i zemstą, a metafizyka z żądzą władzy i dóbr doczesnych. Oba albumy cechuje duszny klimat, przypominający utwory Philipa Dicka (można natrafić też na odwołania do Stanisława Lema), w obu też natłok i szybkie tempo przedstawionych zdarzeń nie ułatwiają czytelnikom recepcji.

Autorzy usiłowali im pomóc, mnożąc obszerne wyjaśnienia, wygłaszane przez występujące postaci, co było posunięciem tyleż niezbędnym, co irytującym. Mimo wszystko, przyznać trzeba, że był to błyskotliwy debiut serii i spore grono odbiorców czekało niecierpliwie na jej kontynuację. Czekało długo.

I oto przed kilkoma miesiącami ukazały się dwa kolejne albumy: Komiks, którego nie było i Sąd ostateczny. Na okładce tego pierwszego widnieje osobnik, pogrążony w lekturze komiksu Chłopiec, który pamiętał przyszłość, który wcześniej zapowiadano jaki trzeci tom serii. To porucznik Milicji Obywatelskiej Jan Cieślik – akcja przenosi się bowiem z przyszłości i Ligi Siedmiu Planet w przeszłość – do peerelowskiej rzeczywistości roku 1980. Świat przedstawiony w komiksie nie odwzorowuje jednak dokładnie epoki „schyłkowego” Gierka – tu i ówdzie do tej rzeczywistości przeciskają się elementy doń wyraźnie nieprzystające, jak choćby wyprzedzające swój czas dziwaczne reklamy na ulicach czy nabazgrany w toalecie napis: „Limahl to ciuhl” (w 1980 r. nawet w Wielkiej Brytanii nie słyszano jeszcze o wokaliście zespołu Kajagoogoo). Najwyraźniej zbliżają się jakieś niezwykłe wydarzenia, które gruntownie odmienią zastany porządek – i nie chodzi tu wcale o losy Polski, ale całego świata.

Okazuje się bowiem, że dążący do opanowania ziemskiego globu władcy ZSRR przygotowują inwazję przybyszy z kosmosu (pokrewnych im ideologicznie Neosovietów, z którymi Yorgi Adams w szeregach Świetlnych prowadził zwycięskie zmagania). Wrota, przez które złowrodzy kosmici mają przeniknąć do naszego świata, mają się otworzyć w barze mlecznym przy warszawskim Nowym Świecie. Na trop tej gigantycznej, montowanej przez dekadę zmowy wpada stołeczny milicjant Cieślik i to właśnie on w obu nowych tomach pełni rolę głównego bohatera, rozwikłującego spisek i jednocześnie kryjącego się przed odwetem. Yorgi – agent, który przeszedł na jasną stronę Mocy i schował książkę, mogącą pokrzyżować plany spiskowców – jest tym razem postacią drugoplanową. Chroni go (w szpitalu psychiatrycznym! Jest to aluzja do więzienia w „psychuszkach” przeciwników ustroju w ZSRR) niejaki profesor Kesur…

Yorgi Yorgi


Metafizyczne rozważania i odległe planety z dwóch pierwszych tomów serii, a także przenikający je motyw marzenia sennego, ustępują więc kryminalno – fantastycznej intrydze toczącej się w dobrze znanej starszym odbiorcom rzeczywistości: zamiast cmentarza ludzkich organów na planecie Omega możemy podziwiać Cmentarz Bródnowski w Warszawie z charakterystyczną bryłą ryglowego kościoła pod wezwaniem św. Wincentego à Paulo, a zamiast spotkania Dyrektoriatu Ligi Siedmiu Planet – inauguracyjne posiedzenie VII Zjazdu Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Liczba zaprezentowanych wątków jest obecnie mniejsza, tempo akcji zaś zwalnia. Scenarzysta serii postanowił tym razem bardziej zawierzyć inteligencji czytelników, w związku z czym dialogi bohaterów są krótsze. To cieszy, ponieważ komiks czyta się teraz znakomicie.

Doskonale wypadł Ozga, który – zapewne po to, by oddać niejasny, rozmazany charakter świata tuż przed inwazją – rysunki do obu tomów serii wykonał ołówkiem (poprzednie – w tuszu). Ten utalentowany artysta wyraźnie świetnie się bawił, odwzorowując nie tylko charakterystyczne budynki w stolicy i poza nią (Gruba Kaśka w korycie Wisły, pawilony szpitala psychiatrycznego w Tworkach, Grand Hotel w Sopocie itp.), ale także portretując różne powszechnie znane ówcześnie osobistości świata polityki i kultury (w utworze występuje zarówno Edward Gierek, jak i stetryczały Leonid Breżniew oraz… młody agent KGB Władimir Putin, a także m.in. Agnieszka Osiecka, Marek Grechuta, Stanisław Mikulski i Jan Himilsbach) oraz przedstawiając graficzne nawiązania do popularnych wówczas komiksów (ten rozpędzony fiat z rejestracją 03-17 WE…).

Rzontkowski nie oparł się natomiast pokusie wplecenia w fabułę utworu sławetnego spotkania Jana Wolskiego z Obcymi nieopodal Emilicina (w 1978 r.; kosmici Wolskiego przypominają naturalnie postaci z komiksu Grzegorza Rosińskiego Przybysze, a i on sam również jest tu obecny) i wykreowania fikcyjnego spotkania dwóch gigantów science-fiction: Lema i Dicka. Spotkanie, przeradzające się rychło w zaciekłą rywalizację obu autorów, o to, kto celniej sparodiuje twórczość przeciwnika, to zresztą jedna z dowcipniejszych scen w albumie Komiks, którego nie było. Ma ona też wielkie znaczenie dla całej fabuły: w wyniku pojedynku powstaje tekst, za pomocą którego można unieszkodliwić komputer kosmitów.

Czy należy zatem żałować wypadu Yorgiego z gwiazd na Ziemię? Uważam że nie; wydaje mi się natomiast, że Rzontkowski i Ozga dokładnie przeanalizowali dwa pierwsze albumy i że sporo się przez trzy lata nauczyli. Komiksowa narracja jest obecnie znacznie sprawniejsza, wątki drugorzędne – ograniczone, a dzięki temu całość bardziej atrakcyjna w odbiorze. Sądzę też, że znane skłonności obu autorów do rozważań metafizycznych nie pozwolą im na zamknięcie serii (rozpoczętej cytatem z Szekspira!) banalnym tekstem: „Znaczy że, jak to się mówi, możecie mnie w dupę pocałować”. Nie wątpię, że czekają nas jeszcze inne światy, w których Yorgi Adams i jego kobieta fatalna czują się jak ryby w wodzie. Nasz duet autorów dopiero się rozkręca i, prawdę mówiąc, trochę się boję, co jeszcze wymyśli.



Opublikowano:



Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-