baner

Recenzja

Cyrk przybył do miasta, ale nie był wcale zabawny ani ekscytujący

Tomasz Kleszcz recenzuje Wolverine i X-Meni #01: Cyrk przybył do miasta
4/10
Cyrk przybył do miasta, ale nie był wcale zabawny ani ekscytujący
4/10
W zapowiedziach komiksu możemy przeczytać między innymi, że „w tym tomie uczniowie Wolverine'a zmierzą się z członkami trupy cyrkowej, której szefem jest sam potwór Frankenstein. A gościnne występy rozmaitych Marvelowskich superbohaterów trzeba liczyć tuzinami". To zdanie streszcza całą zawartość albumu. I to nie jest dobra sytuacja, skoro nie bardzo można coś do tego dodać.

Album „Wolverine. Cyrk przybył do miasta” to komiks skierowany prawdopodobnie do dojrzewającego czytelnika. Dominującą rolę odgrywają w nim nastolatkowie, zarówno po złej, jak i dobrej stronie. Stara, czyli podstawowa ekipa X-Menów to już poważni ludzie, którzy przyjęli posady profesorów i prowadzą szkołę swojego mentora Charlesa Xaviera, który niestety nie żyje. Mamy więc Kittie Pryde i Wolverina jako dyrektorów, Bestię jako wicedyrektora, a Icemena i Storm jako wykładowców – przy czym ta ostatnia została nim właśnie w tym albumie na drodze... castingu. Swoją drogą, gościnne występy superbohaterów, o których mowa we wstępie, sprowadzają się do jednokadrowych sekwencji, w których ich kandydaturę na stanowisko nauczyciela odrzuca kolejno Kittie. Deadpool wywalczył odrobinę więcej, bo zajął aż cztery kadry.

Motyw przewodni albumu stanowi bliżej niesprecyzowany spisek, który w pewnym momencie przeradza się w prawdziwy cyrk. Ów spisek rozpoczął się wcześniej na kartach innych zeszytów, a jego kulminacją był postrzał postaci zwanej Broo, o której nie wiemy nic poza tym, że nie pochodzi z Ziemi. Teraz ta postać umiera i nikt nie potrafi jej pomóc, nawet Reed Richard – na dwóch kadrach, Anthony Stark – też dwa kadry oraz Peter Parker – również dwa kadry. W połowie historii nauczyciele pod wpływem magii świrują, atakując swoich uczniów. Wolverine w stroju clowna, w którym wcale śmiesznie nie wygląda, napina mięśnie na kolejnych kadrach. Walka z oprychami w szerokich spodniach i z czerwonymi nosami do niczego nie prowadzi, a prawdziwe starcie toczy się za kulisami. To tam Frankenstein ujawnia swój demoniczny plan, tłumacząc w paru zdaniach swą żądzę mordu, co nie działa specjalnie przekonująco. Zwłaszcza że zostaje dość gładko załatwiony (oczywiście tylko tymczasowo) przez młodą mutantkę o wpadającym w ucho i łatwym do zapamiętania imieniu - Idie Okonkwo. Na dokładkę po kilku stronach Storm bez większego wysiłku zrywa zaklęcie i wtedy wszystkim klapki opadają z oczy.

Wspomniałem, że dominującą rolę w tym komiksie odgrywają ludzie młodzi, a jak na razie nie ma o nich ani zdania. Ma to swoje uzasadnienie, mianowicie nowa generacja mutantów jest...mało porywająca. Człowiek z oczami wokół całej głowy, różowowłosy chłopak z przyszłości, grubas z przezroczystą skórą, który nawet słowem się nie odezwał... Jak czytelnik ma się utożsamiać z kimś takim i chcieć czytać jego przygody? Jedna z pierwszoplanowych – poza Indie – bohaterek to Kobieta Rekin (poważnie!), która paraduje w stroju bikini i szczerzy zęby z wielkiej paszczy. Nie chcecie tego oglądać.

Sytuację ratują nieco rysownicy, a raczej jeden z nich, Nick Bradshaw. W stopce redakcyjnej brak informacji, kto za co odpowiada z podziałem na strony. Jest to błąd, skoro szatę graficzną przygotowało w sumie ośmiu ludzi, bo mamy jeszcze pięciu kolorystów i nie do końca wiemy, co kto robił. Pozostali obaj panowie odpowiedzialni za ilustracje zdecydowanie nie pasują swoim klimatem do takiego komiksu, a kobieta rekin w drugim rozdziale rysowanym przez Steve’a Sandersa wygląda obleśnie. Styl Bradshawa jest czysty, bardzo kreskówkowy i przyjazna dla oka. Pasuje w sam raz do albumu, który w zamierzeniu miał być w miarę lekki i przyjemny w odbiorze.

Próba odświeżania mutantów i dotarcia do nowych czytelników obrała niejasny kierunek w tym albumie. Dziwactwa, wielowątkowość, nieprzekonujące spiski i kalejdoskop postaci nie powodują żadnych wypieków na twarzy. Dobre ilustracje Bradshawa to jedyna rzecz, dla której warto sięgnąć po ten album. Reszta to cyrk bez managera, w którym bez ładu i składu mieszają się postaci, które nie potrafią skupić na sobie naszej uwagi. Niektóre nawet ją odpychają. Broo obudził się pod sam koniec, aby zapowiedzieć nam powrót w kontynuacji. Miejmy nadzieję, że wszystkie puzzle wskoczą na swoje miejsce i historia nabierze koloru, jak na razie pomimo jaskrawych postaci jest dość blada.

Opublikowano:



Wolverine i X-Meni #01: Cyrk przybył do miasta

Wolverine i X-Meni #01: Cyrk przybył do miasta

Scenariusz: Jason Aaron
Rysunki: Nick Bradshaw, Steve Sanders, David Lopez
Tusz: Walden Wong, Scott Hanna, Norman Lee, Danny Miki, Craig Yeung, Nick Bradshaw, Alvaro Lopez
Kolor: Laura Martin, frank D'Armata, Morry Hollowell, James Campbell
Okładka: Nick Bradshaw, Guru-eFX
Ilustracja: Ramon K. Perez
Wydanie: I
Data wydania: Wrzesień 2015
Seria: Wolverine i X-Meni, Marvel Now
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Druk: kolor
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Format: 165x235 mm
Stron: 132
Cena: 39,99 zł
Wydawnictwo: Egmont
ISBN: 978-83-281-1074-8
WASZA OCENA
2.00
Średnia z 1 głosów
TWOJA OCENA
2 /10
Zagłosuj!

Galerie

Cyrk przybył do miasta, ale nie był wcale zabawny ani ekscytujący Cyrk przybył do miasta, ale nie był wcale zabawny ani ekscytujący Cyrk przybył do miasta, ale nie był wcale zabawny ani ekscytujący

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-