baner

Wywiad

Tłumaczenie to przygoda - rozmowa z Jakubem Sytym

Łukasz Chmielewski
Aleja Komiksu: Jak zostaje się tłumaczem komiksów w Polsce?

Jakub Syty: Chyba przede wszystkim trzeba się uczyć języka obcego. Ja zacząłem chodzić na lekcje francuskiego po to, żeby móc czytać w oryginale komiksy frankofońskie, których nikt u nas nie wydał, a także śledzić na bieżąco materiały prasowe poświęcone komiksowi frankofońskiemu właśnie. Trzeba też lubić zabawę słowem, a także być za pan brat ze słownikami, w tym ze słownikiem poprawnej polszczyzny czy słownikiem synonimów. No i na koniec, trzeba mieć szczęście. Mnie ono dopisało. Nie jestem z wykształcenia filologiem. Nie mam jakiś konkretnych papierów potwierdzających moją znajomość języków obcych. Mimo wszystko od jakiegoś czasu mogę mówić o sobie jako o tłumaczu, co jest zresztą dla mnie powodem do dumy.


jakubsyty



Robiłeś webkomiks „Sztućce”, prowadziłeś magazyn „KZ”, teraz zajmujesz się przekładem. To chyba niestandardowa ścieżka kariery w komiksowie, od twórcy, przez redaktora, po tłumacza?

A bo ja wiem? Można spojrzeć na to z innej strony. Ścieżka ta jest może nie tyle nietypowa, co po prostu świadczy o tym, że interesuje mnie komiks. Nie wystarcza mi być tylko czytelnikiem. Zawsze chciałem dołożyć coś od siebie. Ot, chociażby przez ostatnie trzy lata wykładałem w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej KUL komiks jako język komunikacji.

Prawdę powiedziawszy, tłumaczenie komiksów nie jest dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem. W czasach liceum przetłumaczyłem w ramach treningu językowego kilkadziesiąt amerykańskich zeszytów „Supermana”. Bruliony z tymi tłumaczeniami trzymam do dzisiaj. Podobnie tłumaczyłem „do szuflady” tomiki „Dragonballa” z języka niemieckiego. Nim dostałem propozycję profesjonalnego tłumaczenia komiksów dla Taurus Media, zrobiłem na własny użytek tłumaczenie kilku komiksów z języka francuskiego, między innymi pierwszy tom „Sambre'a”, „Orłów Rzymu”, „Krucjaty”, „Barakudy” i jeszcze paru innych. Oczywiście wszystkie wspomniane tłumaczenia były tylko takimi szkolnymi próbami. Do nauki języka obcego można podejść na wiele sposobów. Jest to również dowód na to, że zawsze chciałem spróbować w tym swoich sił.

Jako tłumacz zadebiutowałeś w marcu 2013 roku pierwszym tomem dyptyku „Asgard”. Od tamtego czasu, przez nieco ponad rok przetłumaczyłeś jeszcze osiem tytułów. Jak na debiutanta, to chyba duże tempo?

„Asgarda” dostałem do tłumaczenia „na próbę”. Maciej Pietrasik z Taurus Media zapytał, czy nie spróbowałbym swoich sił w takiej, a nie innej roli. Wiedział, że znałem ten komiks. To było w ostatnich dniach grudnia, więc potraktowałem tę propozycję jako wyzwanie na nadchodzący rok. Wydawca był zadowolony z efektu, w związku z czym zaproponował mi do tłumaczenia „Orły Rzymu”, a ja od razu zabrałem się do pracy nad trzema dostępnymi księgami. Kiedy dowiedziałem się, że jest szansa na więcej tytułów, postawiłem sobie za cel zrobić tłumaczenie dwunastu albumów w rok, po jednym na miesiąc. Postanowienia dotrzymałem. Ten rok też mam już mniej więcej zaplanowany. Po prostu nie wszystkie komiksy, których tłumaczenie jest gotowe, trafiły na księgarskie półki, tudzież do zapowiedzi wydawniczych...

Który z komiksów tłumaczyło ci się najlepiej?

Bardzo dobrze pracowało mi się nad „Asgardem”. Oprócz tego, w moim dotychczasowym rankingu TOP3 znajdują się jeszcze „Orły Rzymu” oraz „Silas Corey”.

Jakie komiksy lubisz tłumaczyć?

Dobrze czuję się w rozrywkowych seriach przygodowych. Co tu kryć, dobrze tłumaczy się to, po co chętnie samemu sięgnęłoby się na półkę. Póki co tłumaczę tytuły, które mi się podobają, więc nie mogę narzekać. Co więcej, niektóre z nich znajdowały się w mojej kolekcji na długo przed tym, nim w ogóle mogłem pomarzyć o tym, by moje nazwisko pojawiło się w stopce ich polskiego wydania.

Co jest najtrudniejsze w tłumaczeniu?

Próba jak najlepszego oddania zamysłu scenarzysty. Staram się być możliwie bliski temu, co scenarzysta chce powiedzieć ustami swoich bohaterów i bywa tak, że sprawia to trochę kłopotów, zwłaszcza jeśli autor nazbyt komplikuje język, którym się posługuje. Takim autorem jest Jean Dufaux.

Tłumaczysz komiksy przygodowe-rozrywkowe, ale także historyczne czy kostiumowe jak „Orły Rzymu”. Musisz specjalnie przygotowywać się kulturowo czy historycznie, żeby dobrze oddać realia?

Jasne. To jedno z tych wyzwań w pracy tłumacza, które lubię. Na przykład pracując nad wspomnianymi przez Ciebie „Orłami Rzymu” miałem pod ręką „Mały słownik kultury antycznej” i kilka pomocnych książek historycznych. Bezcennym źródłem informacji jest oczywiście internet, czasami przydatna bywa Wikipedia, ale najlepsze są specjalistyczne strony i fora tematyczne. Bywa, że trzeba sporo poszperać, by coś znaleźć. Każde tłumaczenie prowokuje do poszerzania swoich horyzontów. Na przykład tłumacząc „Silasa Coreya” poczytałem trochę o Marthe Richard, która była francuskim szpiegiem. Z kolei tłumacząc „Bruce'a Hawkera” trochę czasu zajęło mi wgryzienie się w tematykę marynistyczną i otrzaskanie się z konkretną terminologią. William Vance sumiennie przygotował się do tematu, tłumacz musiał spróbować mu dorównać.

Ciekawa sytuacja miała miejsce w przypadku tłumaczenia „Elryka”, który jest adaptacją prozy Michaela Moorcocka. Nie ukrywam, że nie czytałem wcześniej książek tego brytyjskiego autora, uznawanego za jednego z ważniejszych pisarzy fantasy, a podczas pracy nad komiksem tylko pobieżnie przejrzałem pierwsze tomy przygód maga-albinosa z Melniboné. Jak się okazało, może trochę zbyt pobieżnie. Pomocny okazał się Krzysztof Janicz. Na jego własną prośbę, wydawca powierzył mu redakcję merytoryczną nad pierwszym albumem komiksowej serii, co tłumaczeniu wyszło tylko na dobre i można je było z czystym sumieniem oddać w ręce czytelników, zwłaszcza tych, którym ten świat nie jest obcy. Współpraca tłumacza i znawcy konkretnego tematu to rozwiązanie idealne i bardzo się cieszę, że do tego doszło.

Zdarzyło ci się poprawić w tłumaczeniu oryginał, np. ze względu na jakiś błąd w terminologii lub nazewnictwie?

Nie. Jeśli dla przykładu Enrico Marini popełnił błąd, przyznając bohaterowi swojej serii odznaczenie, które w danym czasie jeszcze nie było w użyciu, powieliłem ten błąd, tłumacząc tekst znajdujący się w dymku. W kontekście tego, co wspomniałem wcześniej o przygotowaniu się do tematu, przyznam szczerze, że chętnie rozbudowałbym słowniczki, które Marini zamieszcza na końcu każdej części „Orłów Rzymu”. Szwajcarski autor niektóre hasła potraktował po macoszemu, a niektórych terminów użytych w komiksie w ogóle nie wyjaśnił, stąd na przykład tak liczne przypisy mojego autorstwa w drugiej księdze tej serii. Ale nie leży to w kompetencjach tłumacza tylko redaktora serii w wydawnictwie, w tym przypadku Dargaud.

Ile trzeba czasu na przetłumaczenie 48-stronicowego albumu?

Nie ma tu reguły. Ja wciąż jestem na poziomie początkującym i daję sobie na takie tłumaczenie miesiąc. Staram się nie śpieszyć, zwłaszcza, że robię to „po godzinach”. Bywa, że wszystko idzie jak z płatka, a w głowie od razu pojawiają się najlepsze możliwe rozwiązania, ale bywa też, że idzie jak po grudzie i trzeba dać sobie spokój, odłożyć pracę na bok. Z tego, co zauważyłem, w tej profesji tak na prawdę najwięcej „zabawy” jest na poziomie języka polskiego, bo to, że coś się rozumie w języku obcym, wcale nie znaczy, że ma się na to gotowy odpowiednik w języku ojczystym. Dlatego lubię na chwilę odłożyć przetłumaczony komiks i przed wysłaniem go do korekty i redakcji zajrzeć do niego jeszcze raz na świeżo.

Tłumaczenie to bardziej żmudna robota czy ekscytująca przygoda? Męczyłeś się z jakimś tytułem?

Nie ukrywam, praca nad tłumaczeniem bywa mozolna, ale to dlatego, że często rozważam różne wersje jakiejś wypowiedzi i bywa, że długo się zastanawiam nad tym, by coś mi dobrze brzmiało i pozostało jak najbliższe oryginału. Natomiast przede wszystkim jest to dla mnie przygoda. Pierwsze podejście do przekładu robię, czytając album bez znajomości jego fabuły i zakończenia. Chcę się czuć jak czytelnik. Potem przychodzi czas na poprawki. Tutaj następuje ciąg dalszy przygody, tylko w trochę innym wymiarze, bo bywa, że trzeba poszperać tu i tam, rozwiązać jakąś zagadkę językową. Ale ja bardzo lubię pracować ze słownikiem.

To, że czytasz komiksy, pomaga w ich tłumaczeniu?

Zdecydowanie. Tłumacząc, próbuję się wczuć się w czytelnika, jakim na co dzień jestem. Staram się mu jak najlepiej służyć. To de facto bardzo odpowiedzialne zadanie. A z drugiej strony przecież wiadomo, że tłumacz powinien być tak naprawdę niewidoczny.

Wojciech Birek, Maria Mosiewicz, Katarzyna Sajdakowska, Marek Puszczewicz. Konkurencja wydaje się silna. Sądząc z ilości twoich tłumaczeń, wypełniłeś jednak lukę. Dużo jest w Polsce tłumaczy z francuskiego specjalizujących się w komiksie?

Nie znam nazwisk wszystkich tłumaczy, którzy zajmują się przekładem komiksów z języka francuskiego. Dodać mogę tylko, że od każdego z nich mógłbym się sporo nauczyć. Cóż, po prostu cieszę się, że wśród nich znalazło się miejsce również dla mnie.

Prowadzisz bloga poświęconego „Thorgalowi”. Chciałbyś przetłumaczyć któryś komiks z tego uniwersum?

Chciałbym. Poniekąd tłumaczenie „Asgarda” było zbliżeniem się do tego tematu niemalże na wyciągnięcie ręki, ponieważ „Asgard” został pierwotnie napisany jako spin-off „Thorgala”, a jego bohaterem miał być Arghun Drewniana Noga. Wojtek Birek śmieje się zresztą, że „podebrałem” mu ten tytuł. Oczywiście to on pozostaje tłumaczem „Thorgala”. Jego pozycja jest niekwestionowana.

Jest jakiś inny komiks, który chciałbyś przetłumaczyć?

Nie ma chyba takiego konkretnego tytułu, za który koniecznie chciałbym się zabrać. Wiem tylko, że na pewno chciałbym zmierzyć się z profesjonalnym przekładem komiksu z języka angielskiego. Może kiedyś się uda się to zrealizować.

Jakie komiksy w twoim tłumaczeniu zobaczymy w 2014 roku?

Przez pierwsze sześć miesięcy ukazało się kilka fajnych tytułów w moim przekładzie i jeśli nie będzie zmian w planach wydawców, z którymi obecnie współpracuję, do końca roku ukażą się jeszcze: drugi tom „Sagi Valty”, „Historia anioła”, trzeci tom „Orłów Rzymu” oraz drugi tom „Elryka”.


Rozmawiał Łukasz Chmielewski.
Zdjęcie z archiwum Jakuba Sytego.

Opublikowano:



Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-