baner

Recenzja

Było ich jedenaścioro

Karol Sus recenzuje Było ich jedenaścioro
4/10
Było ich jedenaścioro
4/10
Czytelnicy w Polsce z Moto Hagio, japońską twórczynią mangi, mogli zetknąć się po raz pierwszy dzięki dwutomowemu wydaniu jej jednego z najsłynniejszych dzieł, „Klanu Poe”. Klasyka japońskiego komiksu zapewne dobrze przyjęła się na naszym rynku, gdyż JPF zdecydowało się wypuścić kolejny komiks autorki. Wybór padł na „Było ich jedenaścioro”, tematyką zupełnie odbiegający od wampiryzmu osadzonego w konwencji powieści grozy epoki romantyzmu. „Było ich jedenaścioro” należy bowiem do gatunku science-fiction, ujętego jednak w dość klasycznej formie.

Trzonem komiksu, na który składają się trzy części, są perypetie bohaterów postawionych przez ostatecznym testem dopuszczającym do przystąpienia do nauki w akademii kosmicznej. Wydarzenia te, zebrane w części pierwszej, pozwalają czytelnikom poznać bohaterów, których dalsze przygody przyjdzie nam śledzić w kolejnych opowieściach. Oto drużyna dziesięciu śmiałków musi przetrwać na odciętym od świata statku kosmicznym przez 53 dni. Wezwanie pomocy równa się zakończeniu testu, a tym samym oblaniu go przez kursantów. Ku zdziwieniu wszystkich, po dotarciu na statek, okazuje się, że zdających jest jedenaścioro. Kto jest nadprogramowym uczestnikiem testu? Dlaczego jeden ze zdających doskonale zna układ statku, choć uparcie twierdzi, że nigdy na nim nie był?

Druga część komiksu traktuje o kulisach walki o tron pomiędzy prawowitym władcą, przyjacielem głównej pary bohaterów a podstawionym przez żądnego władzy ministra, uzurpatorem. Jest to najmocniejszy punkt całego tomu, pomimo tego, że science-fiction w nim jak na lekarstwo. Może to jednak potwierdzać moje przypuszczenia, że Moto Hagio najlepiej czuje się w klimatach romantyzmu z dworskimi intrygami i subtelnie przedstawianą miłością pomiędzy bohaterami.

Na koniec autorka serwuje czytelnikom kilka krótkich nowelek, poszerzających wykreowany świat o zabawne, aczkolwiek dość głupawe perypetie młodych bohaterów na kampusie akademii kosmicznej. Typowe gagi oscylujące wokół studenckiego życia traktować należy raczej jako ciekawostkę i miły dodatek, niewiele wnoszący jednak do mangi.

W pierwszym odruchu „Było ich jedenaścioro” przedstawiało się jako stare, dobre science-fiction w stylu mistrza Stanisława Lema. Skojarzenie z „Opowieściami o pilocie Pirxie” narzucało się samo (zwłaszcza z pierwszym opowiadaniem tego zbioru). Mając w pamięci jak najlepsze wspomnienia z lektury „Klanu Poe” (który pomimo ewidentnego przeznaczenia dla płci przeciwnej, potrafił mnie wciągnąć i zauroczyć), miałem jak największe oczekiwania. Tym razem jednak srodze się zawiodłem.

Manga Moto Hagio jest klasycznym przykładem jak brzydko może zestarzeć się komiks. Autorka w ogóle nie czuje konwencji space opery. „Klanem Poe” potwierdziła, że najbliższe są jej zupełnie inne klimaty. Zresztą druga nowelka zawarta w recenzowanym tomie jest powrotem Hagio do historii rodem z XIX-wiecznych romansów. Fantastyki naukowej czytelnik tam uświadczy niewiele, aczkolwiek jest to całkiem sprawnie, choć o bólu przewidująco, poprowadzona opowieść. Dużo gorzej wypada historia tytułowa, wręcz rojąca się od błędów i potknięć. Pomijam już nawet idiotyczne wyjście z opresji przez bohaterów (nic więcej nie napiszę, aby nie psuć lektury). Autorka prowadzi komiks chaotycznie. Nie wiadomo, kiedy mijają kolejne dni. Brak jednoznacznych przejść pomiędzy scenami, sprawia, że ze zdziwieniem dowiadywałem się z dialogów i ramek, że w trakcie rozmowy bohaterów upłynęły kolejne dni testu. Pomysł był ciekawy, niestety został całkowicie położony przez autorkę. A szkoda, bo konstrukcja bohaterów (a zwłaszcza hermafrodytycznego Frola) dawała spore pole do popisu.

Bardzo lekka i klasyczna kreska Moto Hagio, choć miła dla oka, nie do końca pasuje do powieści osadzonej w klimatach science-fiction. Doskonale widać to, porównując przedstawienie postaci w pierwszej i drugiej nowelce. Wnętrza statku czy kombinezony bohaterów są po prostu nudne. Za to dworskie stroje i komnaty pałacowe z kontynuacji tytułowej opowieści potrafią zachwycić czytelnika. Zwłaszcza, że autorka dość swobodnie traktuje kompozycję plansz, dzięki czemu przestrzenie rodzinnej planety króla Bacesco prezentują się naprawdę okazale. Jednocześnie klaustrofobiczne wnętrza statku z pierwszej historii tracą sporo na uroku.

„Był ich jedenaścioro” jest mangą zdecydowanie gorszą od „Klanu Poe”. Moto Hagio historią o pradawnym rodzie wampirów pokazała, że potrafi tworzyć naprawdę dobre i wciągające historie. Niestety konwencja science-fiction nie jest najmocniejszą stroną autorki, która stworzyła tym razem mało ciekawą, a przede wszystkim naciąganą mangę. Mimo wszystko cieszę się, że wydawnictwo zamierza wydawać kolejne tytuły autorki, jednocześnie żywiąc nadzieję, że „Było ich jedenaścioro” okaże się tym najsłabszym.

Opublikowano:



Było ich jedenaścioro

Było ich jedenaścioro

Scenariusz: Hagio Moto
Rysunki: Hagio Moto
Wydanie: I
Data wydania: Styczeń 2014
Seria: Mega Manga
Druk: czarno-biały
Oprawa: miękka w obwolucie
Format: A5
Stron: 320
Cena: 44,99 zł
Wydawnictwo: JPF
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-