baner

Recenzja

Future Foundation vol. 1

Jan Sławiński
ff1Johnny Storm nie żyje. Fantastyczna Czwórka nie istnieje. Marvel Universe jest pogrążone w żałobie. Reed Richards odrzuca zaproszenie do Rady Reedów - stowarzyszenia zrzeszającego Richardsów ze wszystkich wymiarów - nie mając pojęcia, jakie konsekwencje wypłyną z jego decyzji. Tymczasem Valeria Richards, córka Reeda i Sue Storm, zawiera sekretny pakt z Doctorem Victorem van Doomem - największym wrogiem Fantastycznej Czwórki. To tylko początek kłopotów i nawet gadatliwy Spider-Man, który zajmuje miejsce Human Torcha w drużynie, nie będzie miał ochoty żartować. To idealny moment, by zadebiutowała nowa super-grupa: Future Foundation.

Pierwszy tom "Future Foundation" zbiera pięć zeszytów napisanych przez Jonathana Hickmana, a narysowanych przez Steve'a Eptinga i Barry'ego Kitsona, czyli komiksiarzy raczej w Polsce nieznanych. To bezpośrednia kontynuacja wydarzeń z 587. numeru "Fantastic Four". Po poświęceniu Human Torcha, reszta rodziny postanawia zmienić nazwę, by upamiętnić jego imię. Tak powstaje Future Foundation. Hickman robi prawdziwą rewolucję w życiu Pierwszej Rodziny Marvela. Historia przedstawiona w "vol. 1" jest pełna zaskakujących zwrotów akcji i świetnych dialogów. Dzieje się na prawdę sporo, pojawiają się starzy znajomi, scenarzysta nie boi się korzystać z bogatego dorobku poprzedników ani osadzać akcji w najróżniejszych zakątkach multiversum. Wraz z Mr. Fantastic, Niewidzialną Kobietą, ich dziećmi, Benem The Thingiem i Pajęczakiem zwiedzimy najróżniejsze wymiary i spotkamy najdziwniejsze istoty. Mimo wielu zabawnych dialogów i wybuchowych przygód, w historii odbija się echo niedawnych wydarzeń. Postacie czują smutek i pustkę po odejściu Human Torcha, które to uczucia udzielają się również czytelnikowi.

"Future Foundation vol. 1" to jedynie wstęp do długiego runu, jaki w ramach serii stworzył Hickman. Praktycznie żaden z przedstawionych w albumie wątków nie znajduje ujścia wraz z zakończeniem albumu, a historia wydaje się być z góry obmyślona na spektakularne wydarzenie w świecie Marvel Comics. Zakończenie komiksu zaś wzmacnia jedynie apetyt na więcej.

Żaden z rysowników mnie nie zachwycił. Zarówno Steve Epting jak i Barry Kitson to rzemieślnicy, którzy idealnie sprawdzają się w regularnym rysowaniu comiesięcznego zeszytu. To kawał porządnego, na wskroś amerykańskiego stylu. Obaj panowie operują stylami, które mogą być - i w moim odczuciu dokładnie takie są - utożsamiane z amerykańskim wizerunkiem zeszytu superbohaterskiego. Nie zrozumcie mnie źle - rysunkom obu panów niczego nie mogę zarzucić. To jednak tylko rzemieślnicy. Może i bardzo sprawni rzemieślnicy, ale nie artyści.

Nigdy specjalnie nie interesowały mnie przygody Fantastycznej Czwórki. Pierwszy tom "Future Foundation" zmienił ten stan rzeczy. Mimo podróży kosmicznych i międzywymiarowych - za którymi nie przepadam, gdyż wprowadzają za dużo zamieszania - seria Hickmana wciąga jak bagno. Z pewnością na sukces składają się dobrze poprowadzone postacie, ciekawa fabuła zakrojona na dużą skalę i nowe, rewolucyjne spojrzenie na serię o Pierwszej Rodzinie Marvel Comics. Przy takim stanie rzeczy, nawet tylko poprawne rysunki nie mogę zepsuć lektury, zwłaszcza, że na deser zostaje świetna galeria okładek. Już nie mogę się doczekać, by sprawdzić kolejne tomy i zrobię to przy najbliższej możliwej okazji.

Opublikowano:



Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-