baner

Wywiad

Komiks z ryby fugu - rozmowa z Markiem Turkiem

Łukasz Chmielewski
Wywiad z Markiem Turkiem, autorem serii „Fastnachspiel” i „Sothis” oraz albumów „Międzyczas” i „Bajabongo”. Artysta w 2011 roku obchodzi 15 lecie pracy twórczej.

Aleja Komiksu: Wydałeś osiem albumów w 15 lat. To dużo czy mało?
Marek Turek: Dokładniej to wydałem 9 albumów. Oprócz wydanych w Polsce trzech części serii „Fastnachtspiel” i dwóch ‘Sothis” oraz albumów „Bajabongo” i „Międzyczas”, we Włoszech ukazał się mój komiks zatytułowany „Small English-Italian illustrated dictionary”. "Słownik" to po prostu paski komiksowe, które pojawiły się również jako część albumu "Międzyczas", można je również zobaczyć na moim blogu "Raptularz Deliryczny" (turucorp.blox.pl). Wciąż powstają nowe, więc może kiedyś uda mi się zebrać je i wydać jako samodzielny album o dużo większej objętości.

seiid_turek

Okłada "Small English-Italian illustrated dictionary"


Do tych albumów trzeba doliczyć jeszcze publikacje w zinach, magazynach komiksowych, w gazetach (i czasopismach), antologiach itd. Kiedyś próbowałem to podliczyć i wyszło mi jakieś 700 stron komiksów. Daje to około 47 stron rocznie, czyli jeden album. To dużo czy mało? I należy pamiętać, że rysowanie komiksów to moje hobby, na które znajduję czas między pracą zarobkową a rodziną.

Jako twórca odniosłeś sukces bardziej komercyjny czy artystyczny?
Nie odniosłem żadnego sukcesu. Nadal nie potrafię rysować. Scenarzysta i pisarz również ze mnie nadal kiepski. Wprawdzie wydaje mi się, że robię komiksy trochę lepiej niż kiedyś. Przy okazji zyskałem też kilkuset czytelników, których opinie bardzo sobie cenię, ale czy to może stanowić miarę jakiegokolwiek sukcesu komercyjnego czy artystycznego?

Przede wszystkim jednak nie robię komiksów, żeby odnieść jakikolwiek sukces, tylko dlatego że po prostu lubię je robić.

marek_turek_autoportret

Marek Turek - autoportret


Co jest najbardziej pociągającego w komiksie?
Przede wszystkim pełna swoboda kreowania opowieści. Oprócz komiksu chyba tylko autorska animacja filmowa pozwala na tak pełną kreację opowieści przez jednego autora.

„Klasyczne” gatunki sztuki pozostawiają zbyt wiele niedomówień i możliwości interpretacji. Literaturze brakuje obrazu, film aktorski to już grupowe, a nie samodzielne dzieło, z muzyką jest podobnie jak w przypadku literatury... A taki komiks, jaki „uprawiam”, to czysta forma idei DIY i to mi po prostu odpowiada.
Dlatego na ogół sam tworzę komiksy. Robiąc komiks do cudzego scenariusza, potwornie się męczę. Nie jestem stricte rysownikiem, a muszę się dostosować do wymogów narzuconej mi fabuły. Dostałem też już historię i zobaczyłem ją w całości w głowie i bez przyjemności i zaskoczenia muszę ją „jedynie” przenieść na papier. A to mnie nie bawi.

Jesteś zadowolony z tych 15 lat?
Przyznam, że nie wiem. Powinienem zrobić znacznie więcej i znacznie lepiej. Niestety wciąż brakuje mi zarówno czasu jak i umiejętności.

Kilka razy podkreśliłeś, że brakuje ci umiejętności potrzebnych do stworzenia komiksu. Jak to się dzieje, że jednak twoje komiksy są wydawane i co więcej zbierają pochlebne recenzje?
Podkreślałem, że nie umiem rysować ani pisać, a nie, że nie potrafię zrobić komiksu.

Żeby zrobić komiks, nie trzeba być wybitnym rysownikiem czy scenarzystą. Z komiksem jest jak z gotowaniem. Nie musisz być „ziemniaczanym farmerem” ani hodowcą bydła, żeby umieć odpowiednio dobrać i połączyć w kuchni składniki. Ktoś specjalizuje się w sosach, inny w deserach albo mięsie, a jeszcze inny, czego nie dotknie, to wychodzi mu genialnie. Czasami wystarczy umieć zrobić dobrego hot-doga albo placki ziemniaczane...

Powiedzmy, że w tych kulinarnych kategoriach specjalizuję się w daniach z ryby fugu...

Ja tylko robię komiksy i nie wiem, dlaczego spotykają się z pozytywnym odbiorem. A skoro znajdują one wydawców i odbiorców, to mogę się jedynie cieszyć, bo to już więcej niż za swojego życia osiągnął, np. Franz Kafka. Oczywiście nie porównuję się, ale od zawsze szokuje mnie (ale i pociesza) historia jego "kariery pisarskiej".



okładka "Bajabongo"


Jak przez te ostatnie 15 lat zmienił się komiks w Polsce?
Zaczynałem trochę wcześniej, ale przez kilka pierwszych lat niewiele się zmieniało, co miało swoje zarówno złe jak i dobre strony. Bez internetu, komputerów, z kosztownym ksero, ręcznym poprawianiem rysunków, komunikacją za pomocą Poczty Polskiej i telefonii stacjonarnej (kto dzisiaj pamięta, ile kosztowały międzymiastowe?) – takie kiedyś były realia robienia komiksów.
Dzisiaj można mieć kompletne studio poligraficzne w domu i rozprowadzać swoje albumowe komiksy przez sieć, 15 lat temu, żeby zadebiutować z krótką formą, trzeba było się nieźle napracować.

Te 15 lat to z punktu widzenia „komiksiarzy” cała epoka. Zmieniło się wszystko, ale nie niekoniecznie na lepsze. Teraz wszystkiego jest za dużo, za szybko, za łatwo. Mamy zbyt dużą unifikację i „poklask wirtualnych tłumów”. Kiedyś, biorąc do ręki „Heavy Metal” czy „Relax” lub „Czas Komiksu”, można było bez większych problemów rozpoznać autora każdego komiksu. Dzisiaj, nawet sięgając po te najbardziej cenione antologie i magazyny typu „Mome” czy „Flight”, znajdzie się jakieś 10% zawartości, która wychodzi poza ramy zunifikowanych konwencji.


Okładki 1 i 2 części "Fastnachtspiel"


Jesteś wnikliwym obserwatorem polskiego rynku komiksowego, czego wyraz dajesz na swoim blogu i forach poświęconych komiksowi. Łatwiej ci wyobrazić sobie czarny scenariusz czy bardziej zakładasz różowe okulary?
Na blogu staram się bardziej „ogarniać” to, co mnie interesuje w komiksie, a nie „polską scenę”. Na forach to już inna bajka, bo część czytelników i twórców prezentuje poglądy, które osobiście pozwalam sobie określać „komiksowym moherem”, a takie podejście, niezależne od gustów, preferencji etc., wywołuje u mnie alergię.

Czarny scenariusz to właściwie obecna sytuacja, czyli stagnacja, a „różowe okulary”, to wiara, że jeszcze uda się dotrzeć do „masowego czytelnika” niekoniecznie „masowym komiksem”.

Literatura jako gatunek odbiła się trochę od „dna wielkiej smuty lat 90. XX wieku. Możliwe więc, że komiks też (kiedyś, jakoś) wypełznie z getta.


Okładki 3 i 4 części "Fastnachtspiel"


Na wernisażu poświęconemu twojemu 15-leciu pracy twórczej rozbijałeś zegarki na kowadle...
Ja rozbiłem tylko jeden i to już właściwie na zakończenie imprezy. Pozostałe rozbili ludzie. Podobno ciężko ich było do tego namówić. Ciężko było także przekonać niektórych, że na stole leżą darmowe komiksy, które można sobie po prostu wziąć i przeczytać w domu.

Na wernisażu realizowaliśmy kilka „akcji” bezpośrednio związanych z fabułami prezentowanych komiksów. Było wspomniane „zabijanie czasu”, czyli rozbijanie zegarków na kowadle (komiks „Mistyczny Zabójca Zegarków”). Można było „rzucić okiem” do urządzenia, w którym składowane są obrazy (komiks „Człowiek o dziwnym spojrzeniu…”), można było też poczytać komiks ukryty alfabetycznie w szufladach (komiks „Ilustrowany Słownik…”). Była również lalkowa instalacja i wydrukowana w naturalnej wielkości bogini Kali („Bajabongo”) i filmy wyświetlane na ekranie. Chętni mogli też kupić moje albumy i koszulki z wzorami z komiksów, a ci, którzy nie dali rady być osobiście na wernisażu, mogli go obejrzeć dzięki relacji online...

Jak efektownej i efektywnej promocji potrzebuje komiks w Polsce, żebyśmy dogonili Francję?
Szczerze mówiąc, żeby dogonić Francję (a konkretniej i wzorcowo Angouleme), to zabrakło nam balonów rozwieszonych na ulicach, laserowych projekcji na ścianach budynków, graffiti na „miejskiej tkance”, koncertu jakiejś kapeli na żywo i tłumów ludzi, dla których by to wszystko było atrakcją...

Trzeba też przyznać, że w prawie 200 tysięcznym mieście na imprezę komiksową przychodzi 50 do 100 osób i połowa z nich ogranicza się do szybkiego przejrzenia komiksów wywieszonych na ścianach. Obawiam się, że w taki sposób Francji nie dogonimy. A przynajmniej „nie za mojej kadencji”.

Oczywiście są u nas imprezy, które miałyby szansę wyprowadzić komiks z getta. Patrząc tylko regionalnie, chociażby katowickie „Absurdalia” czy bytomski „Międzygalaktyczny Zlot Superbohaterów”. Problem jednak tkwi w tym, że komiks się na takich imprezach po prostu nie pojawia (a jeśli nawet, to w stopniu tak marginalnym, że wręcz niezauważalnym), co jest o tyle dziwne, że w ich organizacji „maczają łapki” zdeklarowani „komiksiarze”.


Okłada "Międzyczasu"


Czym komiks może rywalizować z grami lub filmami o odbiorcę?
A musi rywalizować? Nie może po prostu współistnieć, jako odrębna forma?

W dobie interaktywności 3d komiks nie jest już przypadkiem przestarzałym medium analogowym jak kasety magnetofonowe?
Z tego co się orientuję kasety wracają do łask, oczywiście trochę inną drogą i jako „alternatywny nośnik”. A jak się ma przestarzałość „medium analogowego” do rzeczywistości wirtualnej, to można sobie zobaczyć, np. w Luwrze, którego zbiory wiszą przecież na sieci, w jakości HD, więc po co tam te tłumy ludzi napływają jak rzeka każdego dnia?

Komiks w formie tradycyjnej (nazwijmy ją „analogową”, chociaż właściwie na każdym etapie jest on kreowany, przynajmniej częściowo, przez narzędzia cyfrowe) przetrwa, podobnie jak „analogowe” książki, filmy z żywymi aktorami, ręczna animacja czy muzyka tworzona za pomocą instrumentów, a nie układania „klocków” w programie muzycznym.

Nowe możliwości, nowe narzędzia powodują, że wielu ludzi wieszczy koniec mediów analogowych, ale, jak dla mnie, te analogowe staną się z czasem jeszcze bardziej wartościowe, właśnie poprzez powszechność i łatwość kreacji w wirtualnym świecie.

Kino nie zabiło teatru, fotografia malarstwa, a drukarki 3D nie zabijają rzeźby, więc bez obaw, chociaż tradycyjnie trochę potrwa takie oswajanie „starego” z „nowym”.


Okładki 1 i 2 części "Sothis"


Przyszłością komiksu nie jest digitalizacja i sprzedaż na przenośne platformy via net?
Jako dodatkowa forma, oczywiście tak. Jako kierunek, w którym powinni docelowo zmierzać autorzy komiksów, jednak już bez sensu.

Podobnie jak bez sensu byłoby robienie filmów tylko po to, żeby je potem oglądać w divixie na 15 calowym ekranie laptopa, jak pisanie książek jedynie z myślą o publikacji ich w postaci audio i e-booków, i jak robienie muzyki stricte pod 50% kompresję w mp3.

Nikt przy zdrowych zmysłach i minimalnym poczuciu estetyki nie powie, że np. „Arzach” Moebiusa wyświetlony na 10 calowym tablecie to jest to samo, co ten sam komiks w formie papierowego albumu.

„Morfołaki”, produktowe „Osiedle Swoboda”, „Ekspedycja”, „Janosik”. Te komiksy łączy to, że doczekały się zbiorczego wydania. Czy w przypadku twojej serii „Fastnachspiel” też tak będzie?

Tak, jeżeli tylko zdołam dokończyć rysowanie dodatkowych 52 stron komiksu, poskładam to w odpowiednią całość, a wydawca znajdzie czas i możliwości, żeby to wydać. Poniekąd wyjdzie więc kolejny album-rozdział, plus kilka ciekawych dodatków.

Plany na najbliższe 15 lat?
Kończę album z myślą o publikacji w Kulturze Gniewu. Powoli przymierzam się do zbiorczego wydania „Fastnachtspiel”. Rozmawiam też o pewnym bardziej „regionalnym” projekcie, czyli mam zaplanowaną robotę przy albumach na kilkanaście miesięcy. Do tego dochodzi jeszcze kilka krótkich form w najbliższym czasie. Kiedyś chciałem dokończyć „Sothis”, ale teraz musiałbym zrobić całość od nowa, a na to nie mam ani czasu, ani ochoty. W sumie moje plany można streścić jako: rysować, rysować, rysować…


Rozmawiał Łukasz Chmielewski

Opublikowano:



Tagi

Kultura Gniewu Marek Turek Wywiad

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-