baner

Recenzja

Avengers Disassembled

Jakub Koisz recenzuje Avengers Disassembled
6/10
Avengers Disassembled
6/10
Przygody drużyn nadludzi nieustannie odwołują się do potrzeby dziecięcej afirmacji rzeczywistości. Każdy z nas – jeśli oczywiście kręciły nas fabuły fantastyczne – zadawał sobie kiedyś pytania typu: „Kto by wygrał – Myszka Mickey czy Godzilla?” albo „Co by było, gdyby Conan sprzymierzył się z Terminatorem?”. Crossovery od samego początku miały na celu eskalację rożnego rodzaju kosmicznych mocy, akcji, szczególnych zdolności. Nie zawsze wychodziło to spójnie, a niektóre komiksy o wspaniałych grupach zbyt powierzchownie traktowały jej członków. Jednak są drużyny, które definiują swoich członków, spajając ich tak mocno, że już na zawsze traktowani są przez pryzmat zbiorowości. Tacy właśnie są herosi z The Avengers: kto powie „Tony Stark”, pomyśli również o Thorze, Kapitanie Ameryce, Ant-Manie…

„Avengers: Disassembled” przedstawia najmroczniejszy dzień w historii Mścicieli. Chyba nigdy wcześniej ani nigdy później nie musieli oni stawić czoła tylu problemom, które – jak na złość – spadły na nich niczym grom z jasnego nieba. „Początkiem końca” było przybycie do siedziby bohaterów Jacka of Hearts – postaci, która mało tego, że nie powinna żyć, to jeszcze zamieniona została w chodzącą bombę (sic!) zegarową. Jednakże eksplozja to za mało, aby zniszczyć Mścicieli, więc w tym samym czasie Tony Stark ośmieszył się przed zgromadzeniem ONZ, w wyniku czego stracił szansę na dalsze finansowanie grupy superbohaterów. Ciągle mało? Na dokładkę imperium Kree postanowiło zaatakować zaskoczonych wyjątkowo złą passą Mścicieli. I mimo że inni trykociarze z Marvel Universe przybyli z odsieczą, a świat ciągle wydaje się stać po stronie The Avengers, każdy wiedział, iż nic już nie będzie takie jak dawniej.

Status quo w rzeczywistościach komiksowych aż prosi się, aby nim zatrząść, aby go odkształcić, a następnie wymodelować na nowo (chociaż częściej niestety – „na staro”), dlatego Brian Michael Bendis dostał w 2004 roku niepowtarzalną okazję, aby nieco zatrząść, odkształcić, a następnie wymodelować na nowo serię „Avengers”. I odkształcił. I zatrząsł. A wymodelowany na nowo klucz do sukcesu marketingowego otworzył Marvelowi drogę do tego, co można zauważyć dzisiaj – Hulk, Thor, Iron-Man i Kapitan Ameryka znowu są popularni, więc producenci filmowi zacierają rączki na myśl o komercyjnym sukcesie przyszłych filmów. Bendis może sobie pogratulować – pozwolił The Avengers zaczerpnąć świeżego powietrza. I chociaż rozwiązania fabularne w „Avengers Dissasembled” („kto zabija?, kto knuje?, ach tak – to przecież było od początku jasne, że…”) wydają się zbyt oklepane, nie można odmówić scenarzyście umiejętności opowiadania historii o większej liczbie bohaterów. W jego crossoverze herosi nie pojawiają się tylko po to, aby zaliczyć obecność na planszy, ale mają coś do powiedzenia bądź działają w charakterystyczny dla siebie sposób. Bendis to „rzemieślnik”, który rozumie potrzeby młodocianych czytelników. Chcecie igrzysk? Bendis da Wam igrzyska! Chcecie zabawnego wystąpienia Spider-mana i wybuchających statków kosmicznych? Bendis is your man!

Graficzna strona komiksu prezentuje się równie konwencjonalnie co fabuła. David Finch, mocno upraszczając, po prostu nieźle rysuje. Finchowe kobiety wyglądają jak wyjęte z kalendarza dla zaślinionych miłośników kreski Jima Lee. Trochę gorzej wychodzi mu kadrowanie oraz rysowanie twarzy postaci męskich, których trudno byłoby od siebie odróżnić, gdyby nie stroje. Ale kto by patrzył na buźki, szczególnie kiedy trwa przyjemna dla oczu „naparzanka” z najeźdźcami z Kree? Na pewno miłośnik nieco ambitniejszego komiksu, jednak Finch czuje się w crossoverowej konwencji jak ryba w wodzie, pomimo że brakuje jego pracom nieco „mięsa”, które mogłoby wyróżnić go na tle setek innych podobnych artystów.

Z „Avengers: Disassembled” jest tak, jak z kolejnymi odcinkami filmów „Star Wars” – nikt nie oczekuje, że nagle w kosmosie nie będzie słychać wybuchów, a styl narracji zacznie przypominać kino europejskie z tzw. wyższej półki. Nic nas nie zaskoczy w komiksie Bendisa i Fincha, a Marvel dawno nie wyglądał tak… Marvelowo. Należy jednak pamiętać, że od Bendisa nie oczekiwano Derridowskiej dekonstrukcji, bo - a priori – miało być przyjemnie, szybko i widowiskowo. Warto pochwalić wyczucie wydawców, bo album pojawił się w Polsce w dobrym momencie – kinomaniacy czekali wtedy na drugą część przygód Żelaznego Człowieka, w sieci pojawiło się kilka nowych informacji na temat celuloidowego „Thora” oraz „Kapitana Ameryki”, potwierdzono również, że wkrótce ruszą prace nad zekranizowaniem komiksów o Mścicielach. Oczywiście polskie wydanie nie ustrzegło się literówek (również tłumaczenie mogło być lepsze), ale te mankamenty rekompensuje wstęp, który fragmentarycznie, choć esencjonalnie, zarysowuje historię Mścicieli. Biorąc pod uwagę te czynniki, znając prawa komiksowego mainstreamu oraz ciągle ekscytując się kolorowymi historyjkami o superbohaterach, nie mogę nie polecić tego tytułu. Bo przecież, jak wspomniałem wcześniej, kobiety są ładnie narysowane i wybuchów dużo. Dodatek do hamburgera i coli jak się patrzy.


Opublikowano:



Avengers Disassembled
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Galerie

Avengers Disassembled Avengers Disassembled Avengers Disassembled

Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

karampuk -

Niby wszystko cacy, ale czy recenzent czytał wydanie Muchy? Wspomina Jacka of Hearts, podczas gdy w muszym wydaniu występuje swojski Walet Kier. Dziwnie się też czyta o wyczuciu wydawców w kontekście zapowiadanych rewelacji filmowych, mając świadomość, że tytuł był już w zapowiedziach wydawnictwa dwa lata temu...

EL-Kuba -

Recenzent zna większość z tych postaci jeszcze z czasów fascynacji Marvelem i czytaniem oryginałów. Tak, jak nie zamierza mówić "Rosomak" zamiast "Wolverine", nie zamierza również nagle m~ówić o Walecie Kier.

Dwa lata temu? Czy mówimy o tych samych "dwóch latach", kiedy pojawiły się informacje, że "Iron Man" oraz "Increadible Hulk" rozgrywają się w tym samym uniwersum, a prace nad "Iron Manem 2" pomalutku się rozpoczynają?

karampuk -

Zgadza się, to te same "dwa lata". Pozostaje zapytać, czy dostrzegasz naginanie faktów w recenzji do obecnej sytuacji?

Źle się dzieje, gdy recenzja jest skazana z góry na porażkę. "Dobre, ale... wiecie... o superbohaterach". "Świetnie się czytało, ale to manga". "Rysunki rewelacyjne. Ale to masowa pulpa dla niewyrobionego czytelnika", "kiedyś czytałem, teraz wyrosłem". Cytaty ogólne, wzięte z głowy. A w powyższym tekście czuć ich echa. To nie zarzut (recka wporzo), ale obserwacja.

Mógłbyś rozwinąć wypowiedź: "Również tłumaczenie mogło być lepsze." Konkretnie, bo w tej w chwili znaczyć to może wszystko. Niech się Mucha uczy.

EL-Kuba -

Karampuk, uważam, że zainteresowanie grupą "Avengers" w Polsce jest pokłosiem nowej strategii filmów na podstawie komiksów z wydawnictwa Marvel. Na DVD dostaliśmy filmy animowane, filmy dążą do spójności z przyszłym projektem "The Avengers". Jestem świadomy tego, że Mucha może nie celowała idealnie w premierę "Iron Mana 2", ale na pewno bazowała na zapotrzebowaniu polskiego widza na kolejne ekranizacje Marvela. Komiks miał być taką komplementarną relacją związaną z popularnością ww. herosów.

Tłumaczenie: oprócz wspomnianych literówek i nie do końca poprawnej interpunkcji, można znaleźć tłumaczenia bez "mięsa" translacyjnego, tj. zbyt dosłowne. Nawet jeśli trafiają się bardziej pasujące do naszej kultury tłumaczenia (swojsko brzmią "Babę byś se..." w ustach Starka), to niekoniecznie pasują one do danego bohatera.

Roy_v_beck -

A czy recenzent w ogóle zauważył, że tam oprócz Fincha jeszcze setka (metaforycznie) innych rysowników występuje? To się nazywa dopiero gratka. Zgadzam się też z karampukiem, o z góry skazanie na porażkę recenzji. Czuć, że pisana jest przez miłośnika komiksów ambitnych, a superhero to taka pulpa odgórnie leżąca na niższej półce.

Ogólnie co do oceny się zgadzam, ale jedynie przez idiotyczne rozwiązanie fabularne. [UWAGA SPOJLER] Okazuje się, że wszystkich Avengersów rozklepała jedna osoba, która na dodatek na koniec również zostaje pokonana przez inną pojedynczą osobę. [KONIEC SPOJLERU] Makabrycznie słaba musiała być ta grupa, o samych jej uczestnikach nie wspominając.

EL-Kuba -

Nie zgodzę się - nie jestem miłośnikiem "ambitnych" komiksów, a nawet uważam to za swoją słabość - zbytnie przywiązanie do konwencji superhero.

"A:D" jest jednak komiksem superhero-superhero - nie zaskakuje, nie wstrząsa, a jest dobrą rozrywką. I ta intencja, mam nadzieję, między ironicznymi wierszami jest całkiem wyraźna. Bo ja polecam "A:D". Szczerze.