baner

Wywiad

Wywiad z Wojciechem Birkiem

Grzegorz "Yaqza" Ciecieląg


Jak wygląda praca nad tłumaczeniem komiksu? Ile czasu trzeba poświęcić na np. jeden tom Thorgala? Jakie limity czasowe narzucają wydawcy? Jak to wygląda w praktyce - od czego się zaczyna, jakie etapy trzeba przejść, jak się przygotować? Jakie czynniki wydłużają prace nad tłumaczeniem?

W.B. : Mam własny system pracy nad tłumaczeniem. Najczęściej zaczyna się to od przygotowania makiet: kserokopie plansz komiksowych (dwie plansze na stronie) i makieta tekstu tłumaczenia z układem tekstu z podziałem na strony i kolejne dymki. Posługuję się odrębną numeracją dymków dla każdej strony (od numeru 1 do ostatniego). Nie sprawdziło mi się jednolite numerowanie całego tekstu komiksu typu (dymek nr 2547), bo wystarczy, że raz się pomylisz, a całkiem się pogubisz. Poza tym mając przed oczami planszę komiksu łatwiej na niej odnaleźć poszczególne dymki.
        Ksero plansz komiksowych przydaje mi się na dwa sposoby: w pewnych, mniej komfortowych sytuacjach można się nim posługiwać jako podstawą tłumaczenia (jeśli teksty są wyraźnie wyodrębnione w dymkach czarno na białym i nie ma zbyt wielu napisów wtopionych w barwne tło, które mogłyby się w nim zgubić); poza tym opisuję kserówki na czerwono, numerując dymki i plansze, aby redaktorzy i składacze nie pogubili się w numeracji i dopasowaniu napisów do dymków. To dosyć poręczna metoda, choć nie wiem, czy tak robią inni tłumacze – sam ją sobie opracowałem i dobrze mi się sprawdza.
        Mam taką „uniwersalną” makietę tekstową tłumaczenia z numerami plansz, którym przypisuję pewną ilość potencjalnych dymków – są tam cyferki od 1 do 10. Kiedy biorę się za jakiś komiks, zaczynam od dopasowania makiety do tego tytułu: wyrzucam niepotrzebne plansze lub dymki (a czasem dodaję, jeśli jest ich więcej niż normalnie), rozdzielam dymki należące do różnych obrazków (to też ułatwia orientację), a przy okazji zwykle od razu wpisuję takie drobiazgi jak „TAK”, NIE”, „UWAGA” itp. krótkie komunikaty językowe, nad którymi nie trzeba specjalnie pracować. A potem systematycznie przebiegam komiks, posuwając się w głąb, w wątpliwych językowo sytuacjach – takich , gdzie użyto nieznanego mi zwrotu lub muszę się skonsultować ze źródłami co do jakichś niuansów językowych – wpisując tekst francuski. Kiedy zajęcie staje się nużące (np. pojawia się duża ilość bardzo długich dymków), a ja mam już trochę dość, tłumaczę na wyrywki, przeskakując te większe partie. Czasem dla oddechu skaczę np. na koniec akcji i tłumaczę „rakiem”, cofając się strona po stronie. Przy następnym posiedzeniu zaczynam od wypełniania luk, czyli tych najbardziej nużących partii tekstu. Wątpliwe miejsca wyjaśniam na bieżąco (korzystam z bardzo zużytego Wielkiego Słownika, własnego Słownika Komputerowego i paru jeszcze innych pomocy, a w przypadku trudniejszych do rozwiązania problemów grzebię w Internecie lub konsultuję się u znajomych (parę razy bardzo pomógł mi Błażej, który akurat miał w pobliżu kompetentną osobę). Podczas osobnej „sesji” sczytuję cały komiks dymek po dymku z oryginałem, sprawdzając, czy czegoś nie pogubiłem, nie pomyliłem i czy dobrze to brzmi po polsku – czasami wówczas podejmuję bardziej radykalne decyzje dotyczące przestylizowań tekstów polskich. Jeśli mam okazję, jest jeszcze jeden test: czytamy komiks na spotkaniu Rzeszowskiej Akademii Komiksu – wtedy czasami wyłażą jakieś niekonsekwencję czy potknięcia, więc mogę je poprawić. Reszta spada na barki Redaktora.
        Oczywiście jest jeszcze cała oprawa faktograficzna i terminologiczna, gdy w przypadku komiksu opartego na konkretach trzeba pogrzebać po książkach itp., uzgodnić nazewnictwo, wyjaśnić sobie fakty, o których wspomina komiks, znaleźć polskie lub choćby francuskie źródła cytowanych tekstów itp. Taka rutynowa robota.
        Co do limitów czasowych, to zwykle nie są one jakoś zbytnio krępujące. Ponieważ zazwyczaj dostaję do tłumaczenia serie, z chwilą pojawienia się komiksu w wersji oryginalnej i uzyskania do niego dostępu przygotowuję sobie jego makiety, a jeśli mam trochę czasu i okazję do pracy, biorę się do opracowania „stanu surowego”. Świetnie się tu sprawdzają długie podróże koleją: dwie-trzy godziny z laptopem na kolanach pozwalają szybciej spędzić czas i z pożytkiem go wykorzystać, a w domu łatwiej wszystko wykończyć. W kilku przypadkach z chwilą otrzymania zamówień już miałem gotowe tłumaczenie i wystarczyło je tylko jeszcze raz przejrzeć, wydrukować i wysłać. Ale w pilnych przypadkach potrafię się sprężyć i popracować ekspresowo. Pamiętam, że któregoś z ostatnich Thorgali przetłumaczyłem w ciągu nieco ponad jednej doby (oczywiście z przerwą na sen i jedzenie). Ostatecznie sporo zależy też od stopnia nasycenia komiksu tekstem i stopnia trudności samego tekstu. Bilal czy Jodorowsky to nie to samo co Van Hamme.

Czy był jakiś tytuł, który sprawił Panu dużą trudność, musiał Pan poświęcić z takich czy innych względów wiele czasu na przygotowanie jego tłumaczenia?

W.B. : W sumie sporo było takich przypadków. Zazwyczaj wiążą się one z koniecznością grzebania po źródłach zewnętrznych, opracowaniach historycznych, zasięgania konsultacji itp. Głównym problemem jest wówczas dla mnie dostępność źródeł; nie znoszę organicznie bibliotek, więc zazwyczaj staram się zdobyć potrzebną książkę na własność, biegam po antykwariatach, księgarniach, grzebię po Internecie. Ci, który byli u mnie w domu, wiedzą, jakie są tego skutki: mam bibliotekę... w domu.


Okładki wybranych albumów serii ”Towarzysze Zmierzchu” i „Cykl Cyann” (wyd. Casterman)


        Gdybym miał przywołać jakieś tytuły, to pewnie byłyby to komiksy Bilala (strasznie barokowa składnia, mnóstwo ciężkich do przetłumaczenia zwrotów, terminologia częściowo wymyślona, częściowo bardzo egzotyczna), Jodorowsky – ten przez masę neologizmów), Patrick Cothias – przetłumaczyłem parę tomów jego Wód Morteluny, gdzie tekst jest po prostu trudny i wymagający; pierwszy tom Dekalogu, w którym bardzo istotnym elementem był fikcyjny tekst literacki; wreszcie komiksy Francois Bourgeona - nieznane w Polsce, ale to mój ulubiony autor, więc musiałem go przetłumaczyć. Trylogia średniowieczna „Towarzysze Zmierzchu” jest tak archaizowana językowo, że w książce, traktującej o pracy nad komiksem, dodano słownik starofrancusko-francuski, zaś fantastyczno-naukowy serial „Cyann” roi się od neologizmów, bo autorzy wymyślili cały świat, a nawet parę światów z językiem, pismem, obyczajami itp. Znalazłoby się pewnie jeszcze parę takich pracochłonnych komiksów.

Opublikowano:

Strona
<<   2 z 4 >>  



Tagi

Wojciech Birek Wywiad

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-