W TYM TWÓRCZYM SZALEŃSTWIE JEST METODA
No to nadrabiam drugi – drugi w kolejności i drugi przegapiony przeze mnie – tom „Superkota”. Czyli w sumie już trzynastą część serii (bo „Superkota” poprzedza dziesięciotomowa seria „Dogman”, a tu jeszcze przed nią był przecież „Kapitan Majtas”, co łącznie daje nam już dwadzieścia pięć tomików). Sporo się tego Dav Pilkey naprodukował, chyba nikt mu tego nie odmówi, ale nadal nie stracił pomysłów, talentu i tej dobrej zabawy, jaką czerpie z tworzenia kolejnych części. Zabawa niezmiennie jest więc świetna i nadaje się, by zacząć ją w dowolnym momencie – więc śmiało możecie od tego tomu sięgnąć i dobrze się bawić.
Więc tak – nasi bohaterowie znów szaleją i znów działają. I znów się uczą: uczą współdziałania, ale i rysownia, a najbardziej w tym rysowaniu perspektywy. W tym całym twórczym szaleństwie jest jednak metoda. I dużo dobrej zabawy!
Ten komiks wygląda, jakby rysowało go dziecko – tak zresztą wygląda cała ta seria. A właściwie dzieci, bo to mieszanka różnych rzeczy. No i wygląda czasem tak, jak foto komiksy, które w czasach mojego dzieciństwa znajdowały się w magazynach młodzieżowych (pamiętam głównie takie z niby życiowymi, szkolnymi i romantycznymi problemami, ale może jakieś inne były, nie wiem, wtedy czytywałem „Kaczora Donalda” i to, co puszczało TM-Semic). Ale tak właśnie miał wyglądać, skoro te komiksy tworzone są przez bohaterów komiksów tworzonych przez dzieci (które stworzył Pilkey). I ma to swój absolutny urok.
Ale jedno muszę zauważyć – tak tytuł „Superkot” to średnio do tego wszystkiego pasuje. Nie, że nie pasuje zupełnie, ale… Bo chodzi tu o to, że ten kot to tam na dalszym planie, bardziej królują żabki. No ale nie zmienia to faktu, że fajnie jest i ciekawie. Sympatycznie, ujmująco, uroczo, ale i niegłupio, bo uczy rysować, a w tym konkretnym tomie uczy także perspektywy. Tytuł w końcu na coś wskazuje. I fajnie, że tak to leci i nie serwuje tylko samej rozrywki.
Więc jak zwykle polecam, bo fajnie się bawię. Czytać można niezależnie, ale najlepiej tak zasiąść i łyknąć „Majtasa”, potem „Dogmana” i wreszcie „Superkota”. Sporo, ale warto. I wtedy rzecz wchodzi jeszcze lepiej.