Strona 1 z 1

Star Wars Komiks #86 (2/2020): Poe Dameron: Iskra i płomień

Post: czw 21.05.2020 6:09
autor: wkp
W TRAKCIE NOWEJ SAGI

Nie jestem fanem „Star Warsów”. Filmy obejrzałem i tyle, komiksy i powieści, które wpadły mi w ręce przeczytałem albo i nie i w większości o nich zapomniałem (taka była ich wybitna jakość), ale jednak wciąż do nich wracam. Czasem nawet z ochotą. Szczególnie do nowych komiksów spod szyldu Marvela, wydawanych obecnie, po odzyskaniu przez wydawcę praw do tytułu, bo ich twórcom udała się rzecz niemal niemożliwa: stworzyli dzieła równie dobre (a czasem nawet lepsze), co pierwowzór. Pierwowzór mający swój urok, nie przeczę, ale przereklamowany. Oczywiście „Poe Dameron” to cykl słabszy od świetnych „Star Wars”, „Lord Vader” czy „Doktor Aphra”, ale nadal wart uwagi. Szczególnie jeśli lubicie najnowszą gwiezdnowojenną trylogię, bo to w jej realiach dzieje się akcja. W tym tomie zaś dostajemy porcję wydarzeń dziejących się równocześnie z pierwszymi dwoma jej odsłonami.

Lor San Tekka się odnalazł. Poe Dameron może w końcu odkryć, gdzie znajduje się Luke Skywalker, jednak wrogowie nie śpią i przypuszczają atak. To oczywiście nie wszystko. Reszta Eskadry Czarnych ma do wykonania własne zadania, a sytuacja jest trudna i śmiertelnie niebezpieczna. Co z tego wyniknie? I jakie jeszcze wydarzenia kryły się za tym, co działo się w „Przebudzeniu mocy”?
-
Kiedy na naszym rynku startował „Star Wars Komiks” z seriami Marvela, podchodziłem do niego z dużymi obawami. Poprzednie odsłony magazynu kupowałem regularnie, najpierw w latach 90. XX wieku, kiedy to pod szyldem „Gwiezdne Wojny Komiks” publikowano głównie długie historie dzielone na odcinki, a potem już w XIX wieku, gdy powrócił pod nowym tytułem i z nową formułą, oferując czytelnikom tylko zamknięte epizody. Za każdym razem 80% zawartości była koszmarnie niskiej jakości. Ot takie odcinanie kuponików od filmowej sagi. Scenarzystom nie chciało się starać, powielaliwięc schematy znane z kinowych ekranów albo też snuli wtórne, nudne i naciągane opowiastki właściwie o niczym. Kilka świetnych zeszytów, jak choćby one-shoty Gartha Ennisa, Terry’ego Moore’a czy Stana Sakaia albo albumy pokroju „Biggs Darklighter” nie ratowały całości.

Inaczej jednak rzecz się ma z albumami publikowanymi obecnie. Marvel, po przejęciu praw do serii, zatrudnił dobrych autorów, że wspomnę choćby o przereklamowanym, ale mającym dobre momenty Jasonie Aaronie piszącym główną serię, Kieronie Gillenie, Leinilu Francisie Yu, Salvadorze Larocce czy Gregu Ruce, a ci zadbali już o to, by całość nadawała się zarówno dla nowych odbiorców, jak i długoletnich fanów „Gwiezdnych Wojen”. Oddali też hołd klasyce, przywracając klimat tamtych filmów, nie zapomnieli jednak o tym, by było widowiskowo, cały czas coś się działo – ale działo z sensem – i żeby nie zabrakło zwrotów akcji i zaskoczeń.

Seria „Poe Dameron” idzie tą samą drogą, chociaż w nieco inny sposób. Jako jedna z nielicznych bowiem bezpośrednio wiąże się z najnowszą trylogią i rozbudowuje jedną z popularniejszych jej postaci. Akcja jest szybka, ciekawie koresponduje z filmami, na nudę nie ma tu miejsca, ale na widowiskowe sceny i starcia już tak. Czyta się to szybko, lekko i przyjemnie, bezrefleksyjnie, ale i bez rozczarowania. Ogląda także z przyjemnością, bo szata graficzna jest realistyczna i przede wszystkim świetnie oddaje wygląd aktorów wcielających się w główne role w filmach. Wydanie też jest niezłe, papier wprawdzie nie jest gruby, ale niezłej jakości, a świetna cena przy solidnej porcji stron zachęca do kupna. Czyli fani „Star Warsów” mają się z czego cieszyć.