Strona 1 z 1

Nienawidzę Baśniowa #02: Fujowy żywot

Post: pn 04.02.2019 6:50
autor: wkp
FUJ Z BAŚNIAMI

„Nienawidzę baśniowa” to seria, która szczególnie w naszym kraju ma predyspozycje do stania się dziełem kultowym. W końcu takie miano od lat noszą tutaj przygody Lobo, które stały się jednym z większych fenomenów komiksowych na polskim rynku, a dzieło Skottie’ego Younga to opowieść, wyglądająca jakby Ostatni Czarnian trafił do świata My Little Pony. Jest kolorowo, jest tęczowo, jest słodko, jest uroczo, jest krwawo, jest brutalnie, a słowo autocenzura autorowi mówi niewiele. Kto ceni takie szalone jazdy bez trzymanki, gdzie dziecięce motywy zderzają się z murem wulgarnej satyry (i to tak, że rozbijają sobie głowę, a z czaszki, w fontannach posoki, wypływa mózg) będzie zachwycony.

Nie wyszło. Dziewczynka imieniem Gertrude trafiła do baśniowego świata, pełnego kolorów, niezwykłości, słodyczy i innych takich. Trafiła, ale już przez kolejne ćwierć wieku wyrwać jej się z niego nie udało. Dorosła – mentalnie, bo w ciało wciąż miała dziecięce – zgorzkniała, szukała możliwości powrotu, ale jak napisałem chwilę temu: nie wyszło. Teraz zasiada na tronie Baśniowa, chciałaby pomordować, wyrżnąć w pień jakąś wioskę, ras parę wytępić, takie tam, ale królewskie obowiązki jej na to nie pozwalają. Kiedy więc nadchodzi Zima a wraz z nią zwolnienie z roli królowej, Gertrude rusza do akcji. Postanawia po raz kolejny podjąć się questa powrotu do swego świata i fuj z tym, co będzie musiała zrobić, by tego dokonać. A właściwie fuj z tym, z całym Baśniowem i wszystkim, co tylko stanie jej na drodze!

Kiedy wydawnictwo TM-Semic w roku 1994 wypuściło na rynek komiks „Lobo: Ostatni Czarnian”, chyba nikt nie spodziewał się, że rzecz stanie się obiektem swoistego kultu i jednym z najbardziej poszukiwanych potem albumów na naszym rynku. Główny bohater nie był nawet oryginalny, powstał bowiem jako DC-owska odpowiedź na Wolverine’a, z tym, że jego autorzy postanowili odrzeć go ze wszelkich ludzkich cech, jak najbardziej podkręcić brutalność, przerysować przemoc, a wszystko to osadzili w jakże umownych, komediowo-satyrycznych ramach. I właśnie ta inność, brak poszanowania wszelkich świętości i sprawdzanie jakie granice można przekroczyć w mainstreamie, przesądziły o sukcesie całości. I dokładnie tą samą drogą podąża „Nienawidzę baśniowa” Younga. Co prawda nie ma tu jeszcze takiej obrazoburczości, jak w „Lobo”, ale baśniowe i bajkowe schematy zostają zdekonstruowane, twórca przepuszcza je przez filtr rzezi i niewybrednego humoru i dorzuca do tego solidną dawkę puszczania oka.

Całość jest więc bardzo umowna, mocno przerysowana i podkolorowana. Ale przede wszystkim jest zabawna, chociaż nie jest to humor dla każdego i raczej to miłośnicy czarnej jego odmiany będą czuli się tutaj najlepiej. W tym wszystkim nie brak także sentymentalnej, nuty, w końcu Young na warsztat wziął schematy pamiętane ze szczenięcych lat każdego z nas. I chociaż tak, jak twórcy „Lobo”, mimo całej lejącej się krwi, kiedy dotarł do granicy wulgarnego języka, nie przekroczył jej, w „Baśniowie” ma to nie tylko swój urok, ale i motywację. A wszystko to znakomicie zilustrowane, w sposób cartoonowy, kolorowy, ale nie szczędzące nam przy tym makabrycznych detali, ukazanych w stylistyce serialu „Happy Tree Friends” – i znakomicie wydane.

Kto lubi takie klimaty, będzie z całości bardziej niż zadowolony. Bo mimo groteskowej, rzeźnickiej estetyki i niewyszukanego humoru, to kawał dobrej rozrywki. Lepszej, niż początkowo można by sądzić.