MIŚ ZBYŚ ZASKAKUJE
Nie spodziewałem się wiele po tej części przygód Misia Zbysia, nie będę tu oszukiwał. Owszem, seria z tym bohaterem jest lekka, prosta i sympatyczna, ale to rzecz stricte dla dzieci. Dorośli, gdyby chcieli sięgnąć sami dla siebie, nie mają w niej zbytnio czego szukać. Dlatego też nie spodziewałem się, że ta część mnie zaskoczy. Ale zaskoczyła, najpierw gdy tylko dostałem album w swoje ręce – bo i format nie ten, co zawsze, i wydanie jakieś takie inne (już nie tom, a zeszyt) – potem było już tylko dziwniej, ale jak najbardziej pozytywnie. Pozwólcie jednak, że zajmę się tematem po kolei.
Od czego zacznę? Oczywiście od fabuły. Miś Zbyś i borsuk Mruk wracają z ostatniej przygody i chcą trochę odpocząć. Niestety nie mają tego szczęścia, bo oto znów ktoś dzwoni w sprawie kolejnego problemu, którym muszą się zająć. Jakiś czas temu skradziony został obraz Dama z pluszowym misiem Leoparda Da Vinci i mimo starań policja nie jest w stanie go odnaleźć. Dlatego władze muzeum proszą o pomoc detektywa misia Zbysia, w końcu ten rozwiązał już tak wiele trudnych, wręcz niemożliwych spraw. I tak nasz dzielny śledczy w towarzystwie borsuka Mruka rusza do akcji, która szybko zmienia się w kolejną szaloną przygodę…
Co zatem wyróżnia tę część przygód misia Zbysia? Bo okładka wygląda jak zawsze, kreska na pierwszy rzut oka się nie zmieniła, nazwiska twórców pozostały takie same, wydawca zresztą też. Ba, nawet streszczona przeze mnie w skrócie fabuła niczym nie wyróżnia się na tle wcześniejszych albumów. Czyżby zatem tylko wspomniany przeze mnie na początku format i bardziej zeszytowa edycja były tu nowością? Absolutnie nie. Tym razem bowiem w ręce czytelników trafia nie kolejna opowieść graficzna dla dzieci, a komiks interaktywny.