baner

Recenzja

New X-men #1

Yaqza, Yaqza recenzuje New X-Men #1 (DK #9/04)
Wielbiciele komiksu rodem zza Wielkiej Wody ostatnimi czasy na brak lektury narzekać nie mogą. Przeżywamy ponowny wysyp komiksów z USA- gdzie nie spojrzeć coś przyciąga naszą uwagę chwaląc się błyszczącą okładką lub eksponując w widocznym miejscu od dawna pożądany tytuł czy nazwisko autora.
...i jakoś nikt nie narzeka na spłycenie rynku, popatrzcie tylko.
Ja zresztą także nie mam zamiaru- tym bardziej iż niedawno na półki Empików i kioskowe lady wdrapał się (prezentując świetną formę) pierwszy numer New X-men skądinąd słynnego (choć może niekoniecznie w Polsce) Granta Morrisona.
Czym jest New X-men? To znana nam dobrze seria X-men, którą od numeru 114 (oryginalnego, oczywiście) przejął pan kojarzony u nas z JLA: Ziemia 2- szefostwo Marvela doszło najwyraźniej do wniosku, iż jest to wydarzenie znamienne na tyle, by pokusić się o pewne modyfikacje.
No cóż, nie widzieli co czynią dopuszczając Granta do mutantów.

Co nieco wprowadzenia nie zaszkodzi- : Szkoła dla Uzdolnionej Młodzieży Charlesa Xaviera ma się dobrze, choć jej (łysa) głowa w wyniku wielu tragedii i rozczarowań stara się jakby na siłę odzyskać wiarę w marzenie, do ziszczenia którego zawsze dążyła. Poza tym ptaszki śpiewają, strumyki szemrzą a słoneczko świeci. Czytaj- jest za spokojnie.

Po otwarciu zeszytu wpadamy z rozpędu na dobrze nam znanych Cyclopsa i Wolverina zajmujących się ratowaniem mutanta o dość szczególnej fizjonomii, która to czynność połączona jest z radosnym dewastowaniem wielkiego jak dom (i w danej chwili równie ruchliwego) Sentinela; a już chwilę później natykamy się na pannę Cassandrę Nova pełniącą zaszczytną funkcję Czarnego Charakteru, która to skrywa pod pazuchą pewien paskudny plan. Realizacja tegoż niepożądana byłaby zapewne przez całkiem liczne grono osób przywiązanych do swej- marnej że marnej, ale zawsze jakiejś- egzystencji- ale o tym sza.

Losy naszych mutantów i panny Nova splotą się ze sobą nieodwracalnie inicjując łańcuch zdarzeń o których nie można jeszcze głośno mówić- ale uwierzcie mi, nic nie będzie takie samo. I mimo iż brzmi to jak ograna reklama nowego „przełomowego” wydarzenia, zaufajcie mi- nie wszystko jest tak proste, jak mogłoby się wydawać, tym bardziej że Cassandra jest osobą na niebezpieczną na tyle, by realnie zagrozić samemu Xavierovi, nie wspominając o jego pupilkach.
Jako ciekawostkę mogę dorzucić, iż w planie naszej bohaterki istotną rolę odgrywa pewien...dentysta. Bez śmichów chichów mi tu, proszę.

Pierwszy numer New X-men jest tak naprawdę jedynie prologiem, wstępem do lawiny wydarzeń, które na nas dopiero czekają, wystukując palcami na blacie stołu rytm zdradzający ich niecierpliwość.

Uwagę zwracają kreowane przez Morrisona sylwetki poszczególnych bohaterów- poczynając od gotowego na wszystko (nawet na odebranie sobie życia) Xaviera, przez nieco rozżalonego (postępująca deformacją swego ciała) i ironicznego Beasta, zdecydowanego Cyclopsa, po krnąbrną Jean Grey.

Nie jest lekko, nie jest przyjemnie- ludzie giną, a czytelnik ma wrażenie, że za chwilę coś zgrzytnie i cała mechanika, wszystkie części marzenia posypią się w okamgnieniu i niejeden straci życie- tym bardziej ż akcja szybko nabiera tempa.
Morrison wprowadzając postać Cassandry uczynił z niej jedną wielką zagadkę- nie wiemy nic o jej przeszłości, i motywach, jasne jest tylko iż stanowi prawdziwie śmiertelne zagrożenie- a taką czyni ją potęga pomieszana z determinacją. Paskudny typ, przyznać trzeba. I stanowczo niepodobna do stale rozgadanych, śmiesznie ubranych Wielkich Złych Indywiduów, których X-men spotykali na pęczki.

Quitely dzielnie ilustrując scenariusz Morrisona odszedł od znanych nam sylwetek- koniec z przystojniakami i miss piękności. Teraz pociągła twarz Scotta przywodzi na myśl...łeb konia a Wolverine ma paskudną facjatę zabijaki spod budki z piwem- takiego, który za kilka złotych pobiłby Cię do nieprzytomności. Czyli jest, jak powinno być.

Mieszane uczucia towarzyszyły mi podczas lektury komiksu- być może wynikało to z faktu, iż wcześniej miałem do czynienia z oryginałem, a to pozostawia zawsze własną wizję tłumaczenia...Do tego elementu przyczepić się jednak nie mogę, co ostatecznie rozwiewa moje wątpliwości i zmusza do zadania sobie pytanie- co jest nie tak? Czegoś brakuje, jest jakaś luka- jakbyśmy dostali komiks pozbawiony kilku stron wyrwanych ze środka- to oczywiście absurd, gdyż DK niczego nie obcięło, jednakże dziwne wrażenie pozostaje.
Morrison zmienia spojrzenie na X-men, zmienia też ich odbiór- może po zeszytach jakie mieliśmy w rękach kilka lat temu jest to zbyt duży szok? Bo teraz X-men nie są już tak przyjazną grupą mutantów jak kiedyś...

To jeszcze nie jest TO, nie ma tu przełomowych wydarzeń i całej tej otoczki która pojawia się później, ale czyta się przyjemnie. A za 5,90 nawet przyjemniej.

Opublikowano:



New X-Men #1 (DK #9/04)

New X-Men #1 (DK #9/04)

Scenariusz: Grant Morrison
Rysunki: Frank Quitely
Wydanie: I
Data wydania: Lipiec 2004
Seria: New X-Men
Tytuł oryginału: New X-Men #114, 115
Rok wydania oryginału: 2001
Wydawca oryginału: Marvel
Tłumaczenie: Rafał Belke
Druk: kolor, kreda
Oprawa: miękka
Format: 17x26 cm
Stron: 52
Cena: 5,90 zł
Wydawnictwo: Axel Springer
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-