baner

Recenzja

Punisher #1

Yaqza, Yaqza, Yoghurt recenzuje Punisher #01
Frank is back! Drżyjcie zakapiory, chowajcie się w szczurze nory z których wypełzliście! Wasze dni, co ja mówię, minuty waszej nędznej egzystencji są policzone, a zegar który je odlicza oznajmi koniec waszych żywotów głośnym „K-BOOM”!! Taaaak, Frank powrócił!

Po długiej przerwie niezniszczalny Frank „Karacz” Castle powraca na ulice Nowego Jorku i do naszej pięknej Polandii . Krótkie wyjaśnienie co tez porabiał podczas swej nieobecności w kraju nad Wisłą będzie na pewno na miejscu- otóż po swej śmierci (niewiarygodne, ale prawdziwe) zyskał szansę połączenia się ze swą rodziną za cenę wykonywania zleceń dla...Aniołów (niewiarygodne ale...?), po czym, rozczarowany tymiż zwrócony zostaje Piekłu na Ziemi- czyli wiecznie rozświetlonym ulicom Nowego Jorku (aaaargh). Tak właśnie postępują bossowie wielkich wydawnictw jeśli chcą przywrócić jakieś nieodwracalnie usuniętego herosa do świata kiosków i księgarń.

Pierwsze wrażenia (w porządku chronologicznym):
„Ach, co za okładeczka!”
„Aaaargh, co to za broszurka?....”
„Och, Garth Ennis!”
„Uch, Steve Dillon...”
„Co to jest?!” (od tego momentu nie mamy dalszych przekazów ze względu na nagły atak nieznanej choroby u badanego obiektu, objawiającej się zgrzytaniem zębów i nerwowym przymrużaniem prawego oka).

Taaaak, Frank powrócił, ale jak się ma? Chudo, przede wszystkim- 28 stronek to zdecydowanie za mało- czemu nie zastosowano zabiegu z „Darkness”- dwa numery oryginalne w jednym zeszycie? Tylko Mandragora to wie, a jak ich znam, to nie powie...że im chodzi o kasę, tyko że o dobro czytelnika.
Po drugie: Frank jest brzydki jak...kurczę...jak...nie wiem- jesienna słota? Saddam Husajn? Podstarzałe gwiazdy porno? Steve Dillon o ile był jeszcze do przełknięcia w „Kaznodziei”, to w przypadku przygód „Karacza” powinien zostać odesłany do innych projektów. Moi drodzy- po obcowaniu z takimi rysownikami jak Jim Lee, Whilce Portacio, Mark Texeira i kilku innych guru, którzy z ołówkiem w ręku to się urodzili (przez co poród do najłatwiejszych i najprzyjemniejszych nie należał) zwyczajnie trudno jest przełknąć takie małe potworki jakie wychodzą spod ręki Dillona (chociaż nawet on ma swoje- nieliczne -momenty).

A jak się ma najważniejszy aspekt komiksu- scenariusz? Ano, bylejako. Frank jako bicz Boży znany nam jest już dość dobrze, ale ta jego przestarzała ideologia...zabić ilu się da, jak się da- powiem szczerze: w komiksie brakuje iskry. Nie porywają akcje naszego dzielnego bojownika o sprawiedliwość, brak im jakiejkolwiek chociażby finezji, a sam hiroł jest jakiś taki...nieludzki. Pozbawiony uczuć. Odrealniony.
Jako ciekawostkę podam, że w tym zeszycie tylko raz pojawia się onomatopeja- na samym końcu komiksu (i moim zdaniem nawet to źle wypadło, zresztą rzućcie okiem sami- jeśli macie dość odwagi).
Beeeeeee- nie chcę takiego Franka. Niech on w takiej postaci to sobie wraca do hamerykańców. Ale dam mu jeszcze szansę- w końcu „Darkness” tez na początku nie urzekał...

Yoghurt: Puni kamz bek! Urrrraaaaaa!- Zakrzyknąłem, gdy ujrzałem zapowiedź tego, ze Franciszek Zamek (pseudonim artystyczny: Karacz) powraca do naszej małej, dziwnej krainki podatkiem i przekrętem płynącej. Gdy ująłem zeszyt z pierwszym numerem odrestaurowanego Paniszera... poczułem od razu, że portfel zrobił się zbyt lekki. Co jak co, ale zaczynam naprawdę patrzeć krzywym okiem na Mandrę za ich politykę wydawniczą. To już temat na sześć felietonów, a przejdźmy do zawartości ledwie dwudziestoośmiostronicowej broszurki...

Początek klasyczny tak do bólu, ze aż mnie coś do dziś w boku kłuje- Franek wpada, kasuje wszystkich, pali resztki i odchodzi w stronę dowolną, zatapiając się w mrok (brakowało mi tu tylko pastwienia się nad doczesnymi szczątkami). I... to wszystko- to cała treść komiksu. Serio, nie robię sobie tak zwanych jaj, to już całe streszczenie tego zeszytu. Zdziwieni? Zapewniam- ja się zdziwiłem jeszcze bardziej, wy przynajmniej wiecie czego się spodziewać...

Z treścią nie najlepiej, może chociaż kreska przyciągnie? A gdzieżby tam- spoglądając na REWELACYJNĄ okładkę spodziewałem się czegoś naprawdę mocnego, sądziłem ze Dillon w końcu zaprezentuje pełnię swoich możliwości i... zonk (tutaj wstawcie sobie maksymalnie wkurzającą muzyczkę z programu dla ludu pracującego miast i wsi o tytule "Idź na całość")- nic co widzieliśmy w „Kaznodziei” i co budziło lekką awersję do umiejętności Dillona nie zostało nijak zmodyfikowane- nadal rysunek jest prosty, aby nie powiedzieć- prostacki. Przyznaję, i w prostackiej kresce jest coś, co czytelnika może zauroczyć (WILQ!) ale Dillon rysuje tak bezpłciowo, że czasem trudno przebrnąć przez następne plansze. W „Kaznodziei” dało się to przełknąć, gdyż fabuła wgniatała w fotel, ale w przypadku ponurego żniwiarza z czachą na koszulce... No niestety, zawiodłem się na całej linii. Ale jak to ładnie ujął Yaqza- a nuż się rozkręci. „Darkness”też z początku dobrą rzeczą nie był, a zrobił się z tego komiks nawet przyzwoity, może i z Karaczem będzie podobnie. Trzymam kciuki za Franciszka i daje mu na razie na zachętę piątaka.

Opublikowano:



Punisher #01

Punisher #01

Scenariusz: Garth Ennis
Rysunki: Steve Dillon
Tusz: Jimmy Palmiotti
Kolor: Chris Sotomayor
Okładka: Tim Bradstreet
Wydanie: I
Data wydania: Październik 2003
Seria: Punisher
Tytuł oryginału: The Punisher
Rok wydania oryginału: 2000
Wydawca oryginału: Marvel
Tłumaczenie: Orkanaugorze
Druk: kolor, kreda
Oprawa: miękka
Stron: 24
Cena: 8 zł
Wydawnictwo: Mandragora
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-